Sierp, młot i różaniec

Leszek Śliwa

|

GN 19/2007

publikacja 09.05.2007 13:46

Brazylia jest krajem, w którym mieszka najwięcej na świecie katolików. Jednak co roku ponad milion spośród nich porzuca katolicyzm. Papieża czeka trudna i ważna misja: uratować Brazylię dla Kościoła. Brazylię i całą Amerykę Łacińską.

Sierp, młot i różaniec Pigułki św. Frei Galvao - żeby je dostać, trzeba postać w kolejce Leszek Śliwa

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku katolicyzm wyznawało 90 procent Brazylijczyków. W roku 1991 już tylko 83 procent. Mówiło się wtedy, że to mało, bo Jan Paweł II potępił teologię wyzwolenia – ideologię próbującą połączyć marksizm z katolicyzmem. Wielu wiernych odeszło wówczas od Kościoła. Minęło 16 lat. Narodowa Konferencja Biskupów Brazylii przeprowadziła nowe badania. I oto okazało się, że jest coraz gorzej. Dziś zaledwie 67 procent Brazylijczyków to katolicy. Ten kraj, a wraz z nim cała Ameryka Łacińska, błyskawicznie, coraz szybciej, oddala się od Kościoła.

Nikt na niego nie czeka?
Miesiąc temu agencja Datafolha zapytała brazylijskich katolików, jak nazywa się nowy papież. Ponad połowa nie wiedziała. Kiedy przyjechałem do Brazylii tydzień przed papieską pielgrzymką, zdumiała mnie niezwykła obojętność otaczająca osobę Benedykta XVI. Na ulicach nie było ani jednego plakatu witającego papieża. W stacjach telewizyjnych o przygotowaniach do wizyty Ojca Świętego mówiono w półminutowych migawkach przed sportem i pogodą. W gazetach pojawiały się od czasu do czasu wzmianki na ostatnich stronach. Wyglądało na to, że na Benedykta mało kto czeka. Mało kto spodziewa się po nim czegokolwiek.

– Sam jestem trochę zaskoczony. Kiedy przyjeżdżał Jan Pa- weł II, atmosfera była zupełnie inna. Może Brazylijczycy za bardzo kojarzą Benedykta z tym, że jeszcze jako kardynał ostro zwalczał teologię wyzwolenia? Co prawda polski papież też to robił, ale z drugiej strony miał bezpośrednie podejście do ludzi. Umiał do nich dotrzeć. Brazylijczycy bardzo to cenili. Tu często się zdarza, że jak ksiądz idzie ulicą, to przechodnie, nawet ci, którzy nie chodzą do kościoła, zatrzymują go i proszą o błogosławieństwo. Może wciąż pokutuje niesprawiedliwa opinia, że Benedykt jest chłodny i „pancerny”? Mam nadzieję, że przekona do siebie Brazylijczyków – zastanawia się o. Jan Flig SCh, duszpasterz Polonii w Săo Paulo, który w Brazylii pracuje od 18 lat.

Litania zbuntowanych
1 maja, plac przed katedrą w Săo Paulo. Las czerwonych sztandarów, wiele z nich z sierpem i młotem. Mnóstwo czerwono-czarnych flag anarchistów. Liderzy przez megafony wykrzykują hasła, młodzież rozdaje gazetki i ulotki. Czuję się tak, jakbym znalazł się w Rosji przed rokiem 1917. Trabalho para todos! (Praca dla wszystkich!), Fora da imperialismo de Bush! (Precz z imperializmem Busha!) – słyszę przez megafony. W Brazylii od kilku lat rządzi lewicowy prezydent Luiz Inácio Lula da Silva. Dla wiecujących jest jednak za mało lewicowy. Nazywają go „pachołkiem Busha”.

Wchodzę do katedry i klękam, by w ciszy się pomodlić. Ale tu też dopada mnie ryk megafonów. Viva la revoluçăo marxista-leninista-trotskista! (Niech żyje rewolucja marksistowsko-leninowsko-trockistowska!), Viva la ditadura proletária! (Niech żyje dyktatura proletariatu!) – rytmicznie wykrzykiwane hasła wypełniają wnętrze katedry jak swoista modlitwa, jak litania. Nie da się modlić. Wstaję i rozglądam się. A jednak sporo ludzi wydaje się być pogrążonych w modlitwie. Niektórzy mają na sobie koszulki komunistycznych związków zawodowych... Tego dnia komuniści i anarchiści w Săo Paulo wiecowali wspólnie, w wielu dzielnicach miasta. Łącznie zgromadzili 2 miliony ludzi.

Odrzuceni i zapomniani
Wystarczy przejść się ulicami Săo Paulo, największego i najprężniej rozwijającego się brazylijskiego miasta, żeby zrozumieć, dlaczego lewica jest tu taka mocna. Tysiące bezdomnych, koczujących na chodnikach. Wielu z nich to młodzież. Leżą wokół wszystkich budynków publicznych w centrum, na skwerach, czasem na środku chodnika. Tysiące innych, w podartych ubraniach, pcha ogromne wózki ze złomem. Żebracy co chwila natarczywie proszą o jałmużnę. ­– To straszne, że w Săo Paulo aż milion młodych ludzi nie uczy się ani nie pracuje, nie ma środków do życia – podkreślał abp Odilo Pedro Scherer, nowy metropolita Săo Paulo, gdy 23 kwietnia obejmował archidiecezję. A jednocześnie Brazylia nie jest krajem biednym. Są dobre autostrady, dworce, banki, sklepy. Ogromne nierówności w poziomie życia sprawiają, że lewica łatwo znajduje wyznawców, a bogaci muszą mieszkać w domach ogrodzonych drutem kolczastym.

Całe zło zaczęło się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, podczas dyktatorskich rządów wojskowych. Rządzący nie wprowadzali żadnych reform społecznych. Ludzie na wsi głodowali. W poszukiwaniu chleba szli do wielkich miast, gdzie nikt ich nie chciał. Wtedy na obrzeżach tych metropolii powstawały coraz większe osiedla lichych domków z dykty i odpadów, tzw. favelas. Z czasem favelas rozrosły się do monstrualnych rozmiarów. Dziś są to osiedla liczące setki tysięcy ludzi, żyjących bez bieżącej wody i kanalizacji, szczęśliwych, jeśli codziennie uda im się zjeść choć jeden posiłek.

Dyktatura w Brazylii upadła w 1989 roku, w tym czasie kiedy w Polsce. Brazylijczycy mieli jednak mniej niż my szczęścia do rządzących demokratów. Do władzy doszli tam ludzie zapowiadający wprawdzie liberalne reformy, w rzeczywistości jednak rozkradający kraj. Pierwszy demokratyczny prezydent Collor de Mello musiał ustąpić, gdy okazało się, że ukradł z budżetu państwa miliard dolarów. Po kilku latach w nastrojach nastąpił więc zwrot w lewo. Prezydentem został Lula, były lider związkowy. Choć rządzi już kilka lat, sytuacji biedoty nie poprawił.

W osiedlach favelas rządzi mafia. W Săo Paulo dochodzi do ponad 700 morderstw miesięcznie. Nie ma dnia, by na peryferiach któregoś z brazylijskich miast nie dochodziło do strzelaniny przestępców z policją. Pięć dni przed przyjazdem papieża do takich walk doszło w Săo Paulo. Bandyci płonącymi barykadami zablokowali na kilkanaście godzin autostradę z lotniska do centrum Săo Paulo. Nic dziwnego, że papież z lotniska do miasta będzie przewożony helikopterem.

Chrystus z karabinem na ramieniu
Pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Ameryce Łacińskiej powstał ruch, zwany teologią wyzwolenia. Jego zwolennicy wyznawali marksizm, chcieli rewolucji. Odrzucali jednak marksistowski ateizm. Jezusa przedstawiali jako pierwszego rewolucjonistę i bojownika o sprawiedliwość społeczną. Ich znakiem rozpoznawczym stała się sylwetka Chrystusa z... karabinem na ramieniu. Jednym z twórców i ideologów ruchu był Brazylijczyk, Leonardo Boff. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ruch był bardzo silny. Zdobył wielkie wpływy nawet wśród biskupów. „Jak to możliwe, że tylu księży uległo komunistycznej propagandzie?” – takie pytanie zadawało sobie wielu ludzi w Europie.

My, Europejczycy, przyzwyczailiśmy się już do myślenia, że lewica jest mniej lub bardziej antyklerykalna. Swoją ideologią stara się zastąpić religię. Tak jest w Europie. Ale nie w Ameryce Łacińskiej. Tu do księdza przychodzi młody katolik z jego parafii, ubrany w koszulkę z sierpem i młotem, i prosi: „Ojcze, pomóż. Przecież ty też nie chcesz, żeby ci ludzie głodowali.

Zrób coś razem z nami, poprowadź nas”. Ksiądz, nawet gdy wie, że ten człowiek błądzi, nie chce go stracić. Zaczyna się angażować. Potem wpada w jego ręce książka, w której czyta, że to jakoś można pogodzić z wiarą. Wielu z tych księży nie zna się na ekonomii, nie zna też doświadczeń Europy Wschodniej. Nie wiedzą, że komunistyczne hasła są kłamliwe i nieuchronnie prowadzą do dyktatury politycznej oraz bankructwa gospodarki.

W 1979 roku na zebraniu Konferencji Biskupów Latynoamerykańskich CELAM w Puebla (Meksyk) Jan Paweł II zdecydowanie potępił teologię wyzwolenia. Do niedawna wydawało się, że znikła ona na dobre. Okazało się jednak, że nie do końca. Podczas trwania konferencji CELAM w Aparecida, którą 13 maja otworzy Benedykt XVI, teolodzy wyzwolenia odbędą „konkurencyjny” kongres.

Wydaje się jednak, że teraz księża i biskupi w Ameryce Łacińskiej nie ulegną już teologii wyzwolenia. – Nie sądzę, by ten ruch zdołał odzyskać wpływy – uspokaja o. Flig. Duchowieństwo latynoamerykańskie, a zwłaszcza brazylijskie, odczuwa potrzebę jedności w obliczu ogromnego zagrożenia. Porzucający katolicyzm Brazylijczycy na ogół nie stają się ateistami. Zasilają sekty i nowe, prężne Kościoły protestanckie, w większości zielonoświątkowe.

Lepiej niż w multikinie
Avenida Săo Joao, jedna z głównych ulic w Săo Paulo. Na nowoczesnym budynku ogromny napis: Igreja Internacional da Graca de Deus (Kościół Międzynarodowy Bożej Łaski). Ogromne, szerokie na dziesięć metrów wejście, cały dzień otwarte. Przypomina wejście do multikina. Po bokach plakaty reklamujące programy telewizyjne Kościoła – zwłaszcza bardzo popularny „Show da fé” (Show wiary). Przed wejściem nie ma żebraków, bo dyskretnie odpędza ich elegancki ochroniarz.

W środku, niczym kasjerzy w multikinie, za biurkami siedzą pięknie ubrani, uśmiechnięci panowie i panie. – W czym mogę pomóc? Czy zechce pan porozmawiać z kapłanem? A może kilka minut modlitwy w kaplicy? A może wizyta kapłana w domu? A, pan nie z Brazylii? Proszę, oto informacje o naszym Kościele. Oczywiście gratis. Dziękujemy i zapraszamy ponownie. Nie narzucają się, nie podchodzą z puszką na pieniądze. Można swobodnie wejść i tylko się rozglądać. Wewnątrz zawsze jest wiele osób.

Takich Kościołów jest w Brazylii coraz więcej. – Rosną jak grzyby po deszczu – komentuje o. Flig.
Polski kapłan pracuje w Guarulhos, w dzielnicy favelas. – Moja parafia liczy 50 tysięcy mieszkańców. Poza naszym kościołem działają w niej cztery świątynie różnych sekt. Wprawdzie nie takie duże jak w centrum, ale są w każdej dzielnicy. Myślę, że sekty muszą dostawać duże pieniądze z zagranicy – opowiada o. Flig.

Liderzy największych nowych wspólnot chrześcijańskich w Brazylii to często biznesmeni, którzy prowadzą na dużą skalę interesy na giełdzie. Za najpotężniejszy finansowo uchodzi Igreja Universal do Reino de Deus (Kościół Powszechny Królestwa Bożego). Niedawno kupił wielką sieć telewizyjną Rede Record, której większość programów nie ma żadnego związku z religią. Ale od czasu do czasu transmitują nabożeństwo prowadzone przez kapłana w garniturze i krawacie, zorganizowane w nowoczesnej hali widowiskowej – bo tak wyglądają świątynie nowych ruchów religijnych.

Telewizja Rede Record też informowała o przyjeździe papieża. Mówiono o nim z szacunkiem, choć dyskretnie zwracano uwagę na koszta pielgrzymki. Benedykta XVI nazywano „liderem katolików”.

Pigułki i magia
Mosteiro da Luz (Klasztor Światła). Tę świątynię w Săo Paulo zbudował Antônio de Sant’anna Galvőo, zwany frei Galvăo. Ten charyzmatyczny kapłan, który żył na przełomie XVIII i XIX wieku, zostanie kanonizowany 11 maja w Săo Paulo przez Benedykta XVI. Wsławił się wieloma wspaniałymi dziełami, ale Brazylijczycy zdają się pamiętać przede wszystkim o jednym. Raz, kiedy przyszedł do niego chory człowiek, frei Galvăo napisał na kartce modlitwę do Matki Bożej, zwinął ją w kulkę i kazał choremu połknąć. Mężczyzna wyzdrowiał. Dziś siostry mieszkające w Mosteiro da Luz i pomagające im wolontariuszki robią i wydają około... 200 tysięcy takich „pigułek” miesięcznie.

Cały kościół oblepiony jest kartkami z napisem: „Dzięki ci frei Galvăo za otrzymane łaski”. W kościele przed figurą świętego ciągle się ktoś modli. Przed jego grobem stoi kosz wypełniony kartkami z prośbą o wstawiennictwo. Duży napis wskazuje kierunek: pilulas (pigułki). Przed okienkiem kolejka. Ustawiam się. Przede mną stoją ludzie w różnym wieku. Po kilkunastu minutach przychodzi moja kolej. Przed sobą widzę ladę obrotową, jak na niektórych dworcach, ale z czarną przegrodą zamiast szyby. Nie widzę nikogo po drugiej stronie. Na ladzie napis: proszę położyć datek. Kładę kilka reali. Lada się obraca, za chwilę obraca się ponownie. Znajduję karteczkę z treścią nowenny do frei Galvăo i trzy złożone kawałki papieru. Każdy z nich zawiera w środku trzy papierowe kulki wielkości główki od szpilki. Instrukcja mówi, że mam je łykać każdego pierwszego, piątego i dziewiątego dnia nowenny. Brazylijczycy są bardzo religijni. Ich religia przypomina jednak nieco magię. Pierwszego dnia po wyjściu z hotelu zaczepiła mnie kobieta, wręczając ulotkę. „Wróżka Beatriz Benfica rozwiąże wszystkie twoje problemy” – przeczytałem. Wróżka, mająca rzekomo „wielką moc duchową”, radzi sobie zarówno z dolegliwościami fizycznymi, jak i z kłopotami w rodzinie czy w pracy.

Takich wróżek, ze szklanymi kulami i kartami tarota, siedzi też codziennie sporo na targu na Rua Direita, jednej z głównych ulic w centrum miasta. Potrzeby duchowe wielu ludzi zaspokajają też tradycyjne religie afrykańskie, takie jak candomble, które przetrwały w środowiskach murzyńskich. – Brazylijczycy odczuwają wielki głód religii. Tu nie ma takiego zeświecczenia jak w Europie. To wspaniały kraj dla księży! Ale nas, kapłanów, tu po prostu brakuje. Jest nas tylko 17–18 tysięcy, o kilka tysięcy mniej niż w Polsce. A przecież Brazylia to ogromny kraj. Są miejscowości, gdzie ksiądz katolicki dociera raz na miesiąc. I to wcale nie w dżungli, bo tam jest dużo gorzej – mówi o. Flig.

Co powie papież?
Kilka dni przed przybyciem Benedykta XVI do Brazylii minister zdrowia José Gomes Temporăo zapowiedział zliberalizowanie prawa o aborcji. Jego wypowiedź ostro skrytykował brazylijski episkopat. Do wszystkich problemów, przed jakimi stoi Kościół w Brazylii, doszedł więc jeszcze jeden: przeciwstawienie się lewicowym tendencjom ograniczania prawa do życia. Co robić? Na co położyć większy nacisk? Jak rozwiązywać te wszystkie problemy? Od czego zacząć? Brazylijscy duchowni niecierpliwie czekają na przemówienie Benedykta XVI, które 13 maja otworzy konferencję CELAM w narodowym sanktuarium w Aparecida. Wraz z nimi czekają duchowni w innych krajach Ameryki Łacińskiej. Bo tam wszędzie sytuacja wygląda podobnie. To przemówienie może zadecydować o przyszłości całego kontynentu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.