Przyrzekłam na antenie

rozmowaz Anną Sekudewicz

|

GN 49/2006

publikacja 04.12.2006 15:24

Rozmowa z Anną Sekudewicz,dziennikarką Radia Katowice, uhonorowaną w 2004 roku radiowym Noblem – „Prix Italia” za reportaż „Cena pracy”o tragediach na śląskich kopalniach

Przyrzekłam na antenie Marek Piekara

Barbara Gruszka-Zych: Co rzucało Ci się w oczy, kiedy przyjeżdżałaś zbierać materiał na kopalniach?
Anna Sekudewicz: – Przede wszystkim to, że górnicy nie chcą mówić. Przeszkadza im w tym strach. Do tego stopnia, że rozmówca mojej koleżanki prosił, żeby zmieniono mu głos. A przecież jeśli chcemy pokazać prawdę o nich – musimy najpierw ich wysłuchać. Przy okazji naszej rozmowy chciałabym przedstawić taki postulat skierowany właśnie do górników, żeby otwierali się przed dziennikarzami. Rozumiem, że boją się o swój byt. Ja zwinę kable, pojadę do domu, a oni zostaną bez pracy... Ale tylko wtedy, kiedy zarejestrujemy więcej takich odważnych głosów, będziemy mogli coś zmienić, nagłaśniając je.

Przygotowując reportaż o tragedii w kopalni „Jas-Mos” w Jastrzębiu, odbyłaś dziesiątki rozmów. Mówiłaś, że to była próba dziennikarskiego śledztwa...
– To, co znalazło się w reportażu, było tylko cząstką rozmów, które odbyłam z górnikami. Jedno jest pewne: we wszystkich ich wypowiedziach powtarza się ten sam schemat. Mówią o wielokrotnym i często świadomym łamaniu przepisów na dole. Wszystko to robi się pod pretekstem podnoszenia wskaźników ekonomicznych. Kiedy słucham teraz argumentów górników, które znalazły się w minireportażu spod „Halemby” mojej radiowej koleżanki Gabrysi Kaczyńskiej, to wydaje mi się, że słyszę dokładnie to samo. Padały wtedy i powtarzają się teraz najgorsze oskarżenia. Że na kopalniach panuje układ mafijny, że robi się wszystko, żeby był jak największy zysk. Jak mówiły żony górników, kiedy ma przyjechać Wyższy Urząd Górniczy albo inspekcja pracy, to wszyscy stają na głowie, szaleją. A na drugi dzień, po ich wyjeździe, wszystko wraca do starego porządku.

Ktoś może zarzucić dziennikarzowi, że posługuje się wiadomościami z drugiej ręki.
– Oczywiście, nie jesteśmy bezpośrednimi świadkami tych wydarzeń, to są tylko głosy ludzi, którzy nam o wszystkim opowiadają. Ale czy można założyć, że wszyscy mówią nieprawdę? Gdyby takie zarzuty przedstawiało tylko kilka osób na jednej kopalni... Ale ci ludzie mówią jednym głosem! Czy jako dziennikarz mogę wszystkie te tak podobne relacje w ciągu tylu lat ignorować?

Kiedy zaczęłaś zajmować się kopalniami?
– To był 2003 rok. Do reportażu o tragedii w „Jas-Mosie” robiłyśmy z Anną Dudzińską mnóstwo nagrań nie tylko w Jastrzębiu, ale i w kopalni „Sośnica”, gdzie też był podobny wybuch metanu, a także w Bielszowicach. Starałam się też śledzić, kiedy koledzy robili podobne materiały. I teraz, kiedy poszli nagrywać pierwsze relacje z „Halemby”, to zorientowałam się, że mam do czynienia z tym samym. Zaczęli dzwonić do mnie pracownicy rozgłośni z całej Polski, mówiąc, że chcą powtórzyć naszą „Cenę pracy”. Argumentowali, że puszczają ten reportaż, bo był proroczy. Powiedziałam, że ten reportaż nie był proroczy, ale najwyraźniej ujawnił te mechanizmy, które ciągle działają w naszym górnictwie.

Możesz je wypunktować?
– Wszyscy mówią o tym samym. O łamaniu przepisów bezpieczeństwa pracy, o fałszowaniu funkcjonowania czujników. Jeśli chodzi o detale dotyczące bezpieczeństwa, to górnicy widzą, że wiele spraw powinno być rozwiązanych inaczej, ale muszą reagować, tak jak każe dozór. Po prostu udają, że nie widzą zagrożenia. Słyszą „musicie robić tak” i robią tak, bo na dole nie ma miejsca na dyskusję. Wszyscy wiedzą o drobnych wypadkach, które się na kopalniach ukrywa. Ludzie leczą się w domu, a dniówka im się liczy. Na „Halembie” kilka dni wcześniej czujniki wskazywały podniesienie poziomu metanu...

Teraz wszyscy szukają winnego.
– Jak się znajdzie winnego, to czuje się ulgę, bo ofiara już jest. To bardzo niedobra praktyka, która się, niestety, powtarza. Bardzo łatwo rzuca się oskarżenia. Jednak nie można lekceważyć głosów górników sygnalizujących, że w kopalniach cały czas odbywa się wyścig ekonomiczny. Trudno kwestionować to, o czym mówią wszyscy. Dla dziennikarza to powód, żeby zajmować się tym tematem.

Razem z Jerzym Zawartką spotkaliście się ze słuchaczami na antenie po tragedii.
– Prowadziliśmy bardzo gorące „Trzy kwadranse z reportażem”. Na wstępie puściliśmy dwa mocne materiały, w tym jeden z wypowiedzią byłego pracownika spółki zewnętrznej MARD, rzucającego poważne oskarżenia pod adresem pracodawców. Jurek na wstępie zaznaczył, że jeżeli 50 proc. tych oskarżeń jest prawdziwych, to możemy podjąć dyskusję. Natychmiast rozdzwoniły się telefony rozemocjonowanych słuchaczy. Prawie wszyscy byli związani z kopalniami. Na przykład dzwoniła do nas żona górnika, a w tle krzyczał jej mąż: „Mówicie, że to 50 proc. prawdy? To 100 proc. prawdy”.

Co z tą całą wiedzą może zrobić dziennikarz?
– Wśród naszych rozmówców byli słuchacze, którzy znali mój wcześniejszy reportaż i prosili, żeby nie odpuścić tego tematu. Że kiedy dzwony żałobne zamilkną i świeczki zgasną, a wszystko wróci w stare koleiny, to będzie się tylko czekało, żeby znowu mówić o kopalniach przy okazji kolejnego wypadku. Nie można teraz uznać, że jeśli ten temat wygasł i wydaje się dla dziennikarza mało atrakcyjny, to trzeba go zostawić i przerzucić się na to, co jest medialnie ciekawsze. Właśnie słuchacze zobligowali mnie do tego, że będę się dalej przyglądać sytuacji w „Halembie”. Dałam takie przyrzeczenie na antenie. To będzie tak zwane trzymanie ręki na pulsie. Być może uda się pewne rzeczy wymusić.

rozmawiała Barbara Gruszka-Zych

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.