Tragedia godzina po godzinie

Jarosław Dudała, Szymon Babuchowski

|

GN 49/2006

publikacja 29.11.2006 18:17

Pierwsze komunikaty w mediach pojawiają się we wtorek 21 listopada o 19.15. Niecałe trzy godziny temu miał miejsce wybuch lub zapalenie się metanu w kopalni „Halemba”, w strefie zagrożenia jest ponad 20 górników, są ofiary śmiertelne.

Tragedia godzina po godzinie Józef Wolny

Zaledwie pół godziny później przed kopalnią stoi już spora grupa ludzi. Na ich twarzach widać napięcie. Wielu górników nie wróciło jeszcze z szychty, a członkowie rodzin nie wiedzą często, na jakiej ścianie pracowali ich bliscy. – Nikt nie udziela informacji! – żali się jedna z kobiet, inne nerwowo palą papierosy.

Szyny powyginało
O 19.50 na miejscu jest już wojewoda śląski Tomasz Pietrzykowski. Ludzie mówią: –To tam, gdzie w lutym uratowali tego zasypanego, Nowaka. Ktoś wspomina tragedię sprzed 16 lat, kiedy to w „Halembie” zginęło aż 19 górników.

Godzina 20.10. Pod figurą św. Barbary w kopalnianej cechowni konferencja prasowa rzecznika Kompanii Węglowej Zbigniewa Madeja. – Sytuacja jest bardzo zła. Prawdopodobnie dwóch górników nie żyje. Los ponad dwudziestu jest nieznany. 1030 metrów pod ziemią wybuchł lub zapalił się metan. Górnicy nie wydobywali tam węgla, ale likwidowali ścianę. Teraz pracują tam cztery zastępy ratowników. Mają do dyspozycji wszelkie środki polskiego ratownictwa górniczego. W tej kopalni występują wszystkie zagrożenia naturalne, jakie tylko mogą się zdarzyć w kopalniach – mówi Madej.

Rzeczywiście, stacja metanowa w kopalni „Halemba” wygląda jak centrum kierowania lotami kosmicznymi. Wielka ściana pełna migających lampek, komputerów więcej chyba niż w Pentagonie. A jednak...
Mirosław Broda przyjechał do pracy na kolejną zmianę. Miał zjechać w to samo miejsce, w którym nastąpił wybuch. – Mówi pan, że mam szczęście? Hmm… Myślę teraz o kolegach z wcześniejszej zmiany – mówi drżącym głosem. – To jest górnictwo… A niektórzy nam zazdroszczą… – dodaje. Wcześniej demontował z feralnej ściany urządzenia, jakie pozostały tam po zakończeniu w tym miejscu wydobycia. Kombajn wycofano już przedtem, potem rozbierano obudowy. Ludzie w tłumie powtarzają sobie: wybuch był taki, że szyny kolejki powyginało!

Tam jest mój mąż
Godzina 20.20. Rodziny oczekujące na bliskich wołają do stołówki. Mają listę górników, którzy byli w strefie zagrożenia. Chwilę potem spotykamy ks. Bernarda Drozda, proboszcza parafii Matki Bożej Różańcowej, która jest najbliżej miejsca katastrofy. – Rozmawiałem z rodzinami. Są w szoku – mówi. Obok widać ks. Antoniego Bartoszka. Wkrótce dołącza jeszcze dwóch franciszkanów, ojcowie Mieczysław Wnękowicz i Rajmund Dolinkiewicz. W sumie na miejscu katastrofy znalazło się tego wieczoru co najmniej siedmiu kapłanów.

Proboszcz pobliskiej parafii pw. Bożego Narodzenia, ks. Ryszard Kokoszka, przybył tu ze swoimi wikarymi, księżmi Michałem Wilkiem i Łukaszem Płaszewskim. O tragedii dowiedział się z SMS-a, który nadszedł podczas spotkania duszpasterstwa akademickiego. – Jestem tu po raz pierwszy, niedawno zostałem proboszczem. Przyszedłem akurat w momencie, kiedy w stołówce odczytywano listę. Widziałem te emocje: radość jednych i rozpacz innych. Teraz zadanie dla nas, kapłanów, to być tu, gdzie jest nieszczęście. Najbardziej potrzebna jest modlitwa i sama obecność – mówi ksiądz Kokoszka.

Zbliża się 21.00. Ludzie tłoczą się wokół zaimprowizowanego studia telewizyjnego. Franciszek Grzegorczyk, dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego w Gliwicach, mówi, że dużo wcześniej na feralnej ścianie doszło do zapalenia metanu i tąpnięcia. Dlatego została ona zamknięta, otamowana i maksymalnie oczujnikowana. Kiedy wydawało się, że wszystko jest w porządku, ścianę ponownie otwarto, by można było zdemontować pozostawiony tam sprzęt. Roboty prowadzono intensywnie, by jak najszybciej wyjść z zagrożonego miejsca.

Chwilę później przed kamerą TVP staje Piotr Luberta, szef związku zawodowego ratowników górniczych. – Warunki są tam niewyobrażalnie trudne. Od wybuchu minęły cztery godziny, a aparaty tlenowe górników wystarczają na godzinę – przypomina. Tuż po wywiadzie podbiega do niego kobieta. – Tam jest mój mąż! Niech mi pan powie, czy oni żyją – woła. Luberta obejmuje ją, odchodzi dwa kroki, coś szepcze. Chwilę potem słychać spazm.

Może kogoś uratowali
21.10 – kolejna konferencja prasowa. – Skala tragedii jest przerażająca. Jestem pod wrażeniem profesjonalizmu i zimnej krwi prowadzących akcję – mówi wojewoda Pietrzykowski.
21.34 – do zakładu wjeżdża na sygnale straż pożarna.
21.37 – z kopalni wyjeżdża karawan. Przez jego szyby widać trumnę.
21.40 – w stołówce na ścianie wisi lista górników znajdujących się w strefie zagrożenia. Imię, nazwisko, data urodzenia, numer znaczka. Ktoś skreślił z niej nazwisko Krzysztofa Gabrysia, a dopisał Krzysztofa Bubałę. – Pewnie zamienili się zmianami – mówi stojący obok mężczyzna.
21.56 – w tłumie kiełkuje nadzieja. – Może kogoś uratowali – mówią ludzie, widząc przyjeżdżającą karetkę. – Podobno wyciągnęli dwóch poparzonych – szepczą inni. Ile w tym prawdy, nikt nie wie.
22.01: – Przyszliśmy, bo nasz znajomy ma tam syna. Nie chcemy, żeby był teraz sam – mówi małżeństwo w sile wieku.
22.20 – wśród zgromadzonych rozchodzi się wiadomość, że jest już osiem ofiar śmiertelnych.
22.28 – Zbigniew Madej przed kamerami potwierdza inforamcję o ośmiu ofiarach. W imieniu Kompanii Węglowej zapewnia o opiece dla ich rodzin.
22.45 – prezydent Rudy Śląskiej Andrzej Stania, rozmawiając z dziennikarzami, zapowiada ogłoszenie żałoby w mieście. – Trzeba wyciągnąć wnioski z tej tragedii, zwiększyć inwestycje w kierunku bezpieczeństwa – dodaje.

Dajcie im spokój
Przed stołówką, gdzie przebywają rodziny ofiar, czekają fotoreporterzy. Jedna z psycholożek przegania ich. – Dajcie tym ludziom teraz spokój! – apeluje. – Dlaczego pani nas z założenia traktuje jak hieny? – pyta młody mężczyzna z aparatem. – Przecież nie wchodzimy do środka, wykonujemy po prostu swój zawód. W cechowni dziennikarze czekają na premiera Jarosława Kaczyńskiego. Bez skutku. Około 23.05 ktoś rzuca: – Nie przyjdzie tutaj, bo jest na zewnątrz.

Faktycznie, jest. A wokół niego, oprócz dziennikarzy, sporo gapiów, wśród których dominują młodzi ludzie. Premier Kaczyński mówi m.in. o statusie piętnastu pracowników firm zewnętrznych, znajdujących się w strefie zagrożenia. Ponieważ w sensie prawnym nie są oni górnikami, nie mają także przywilejów górniczych. – W wypadku śmierci tych osób ich rodziny otrzymają od państwa pomoc. Nie doraźną, ale stałą – zapewnia premier. Tę obietnicę powtórzy dzień później prezydent Lech Kaczyński.

Około północy wszyscy spodziewają się kolejnej konferencji prasowej. Ta jednak przesuwa się o parę godzin. Ciągle powtarzana jest liczba ośmiu ofiar. Mówi się też o piętnastu osobach, których los jest nieznany.

Trzeba mieć nadzieję
Na Mszę, odprawioną w środę o godz. 7.00 w sąsiednim kościele Bożego Narodzenia, przyszło niewielu wiernych. Zbyt mało było czasu, by ją szerzej ogłosić. – Ludzie bardzo to wszystko przeżywają. Z jednej strony widać wielką wiarę, a z drugiej ból – mówi ks. Ryszard Kokoszka. Dodaje, że halembianie są już zahartowani, bo zwłaszcza ci starsi pamiętają dwie podobne tragedie, które miały tam miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych.

Na przedpołudniowej konferencji zmienia się oficjalna liczba ofiar. Teraz mowa jest o sześciu nieżyjących górnikach. – Tylu zostało wydobytych – tłumaczy Zbigniew Madej. – Dwóch pozostałych ratownicy zlokalizowali. Nie dają znaku życia, ale póki nie ma stuprocentowej pewności, że nie żyją, staramy się mieć nadzieję.

W nocy akcja ratownicza została wstrzymana ze względu na groźbę ponownego wybuchu metanu. Przed południem wznowiono ją na krótko, ale przerwano ponownie. Konieczne okazało się uszczelnienie tamy wentylacyjnej, bo stężenie metanu pod ziemią poważnie zagrażało życiu ratowników. – Martwy ratownik to żaden ratownik – stwierdza zdecydowanie Bogusław Ożóg, kierownik Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Opowiada nam o warunkach panujących 1030 metrów pod ziemią: – W tej chwili przywracamy obieg powietrza, bo atmosfera uniemożliwia nam działanie. Co godzinę schodzi nowy zastęp, ale do samej strefy nie da się wejść. Musimy też odpompować wodę, bo jest podejrzenie, że stworzyła ona naturalną tamę. Temperatura w ścianie wynosi ok. 36–38 stopni, a wilgotność od 65 do 85 proc. Ale trzeba wierzyć, że żyją, trzeba mieć nadzieję. Jesteśmy dobrej myśli, wierzymy, że jeszcze się uda kogoś żywego stamtąd wyciągnąć. Będziemy pracować, dopóki nie wyciągniemy ostatniego z nich.

23 ofiary
W środę o 18.00 w kościele św. Pawła w Nowym Bytomiu arcybiskup Damian Zimoń sprawuje Mszę w intencji górników, którzy zginęli w wypadku, oraz tych, którzy pozostają pod ziemią. Wiele osób dowiedziało się o tym fakcie w ostatniej chwili, dlatego kościół zapełniał się stopniowo już w trakcie Eucharystii. Przybyli górnicy, samorządowcy, poczty sztandarowe.

22.50 – akcja ratownicza zostaje wznowiona! Wśród bliskich odżywa nadzieja. Niestety, w czwartek o 3.35 ratownicy odnajdują ciała 15 górników. Losy dwóch pozostałych nadal nie są znane.
5.50 – odnaleziono ciało kolejnego górnika.
6.30 – ratownicy docierają do ciała ostatniego z poszukiwanych górników. – Bilans śmiertelnych ofiar katastrofy wynosi 23 – podaje rzecznik Kompanii Węglowej Zbigniew Madej. Najstarszy górnik miał 59 lat, najmłodszy – 21.
7.50 – prezydent Rudy Śląskiej ogłasza w mieście tygodniową żałobę.
9.00 – ratownicy wydobyli na powierzchnię ciała trzech ofiar. Opowiadają o bardzo trudnych warunkach panujących pod ziemią. – Nawet sprzączki od pasków były stopione – mówią.
9.30 – prezydent Lech Kaczyński ogłosił żałobę narodową na terytorium całego kraju od godziny 10.00 w czwartek do soboty włącznie.

W piątek o 2.00 wywieziono na powierzchnię ciało ostatniego górnika.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.