Podjadanie ze wspólnej miski

Piotr Legutko

|

GN 32/2005

publikacja 04.08.2005 11:27

Mamy w Polsce nową świecką tradycję: kupowanie "spokoju społecznego" za wcześniejsze emerytury. Spokój kupują politycy, rachunki płacą wszyscy. Każdy średnio po kilkaset złotych rocznie.

Podjadanie ze wspólnej miski Przed katastrofą systemu emerytalnego mogą nas uratować jedynie dzieci. I to bardzo dużo dzieci. Henryk Przondziono

Początki owej tradycji sięgają lat 80., gdy trzeba było uciszyć rewoltę „Solidarności”. Wtedy pojawiła się większość przywilejów dla różnych grup zawodowych.

Szczególne warunki, szczególny charakter
W lutym 1983 roku ukazało się rozporządzenie Rady Ministrów, zawierające listę kilkunastu profesji uprawnionych do wcześniejszej emerytury za pracę „w szczególnych warunkach” (m.in. górnicy, hutnicy, energetycy). Jedną z pierwszych ustaw po wprowadzeniu stanu wojennego była Karta Nauczyciela, a w niej prawo do emerytury – bez względu na wiek – po 20 latach pracy. W osobnych aktach prawnych zadbano także o ludzi zatrudnionych „w szczególnym charakterze” (służby mundurowe, pracownicy NIK, twórcy, artyści…).

Władcy PRL nie głowili się nad tym, kto sfinansuje owe bonusy. A jest ich sporo, bo dziś co czwarty emeryt korzysta z wcześniejszych świadczeń. Przy okazji tak się składa, że ponad jedną piątą tych wszystkich emerytur dostają cztery grupy branżowe: policjanci, służby więzienne, górnicy i nauczyciele. W 1998 roku na wcześniejsze świadczenia szła już 1/3 wszystkich zebranych od obywateli składek.

Przed całkowitym bankructwem budżet państwa trzeba było ratować, wprowadzając reformę ubezpieczeń społecznych. Teraz, na swoim ostatnim posiedzeniu, Sejm IV kadencji solidnie podkopał filary nowego systemu emerytalnego, wprowadzając odrębną ustawę dla górników oraz przedłużając prawo do wcześniejszych emerytur innym branżom. Oczywiście w imię zachowania spokoju społecznego.

Młodzi emeryci
Polska jest krajem najmłodszych emerytów. Nie są to – jak sugeruje prawo – 65-latkowie. Przeciętny, statystyczny rodak otrzymuje pierwsze świadczenie w wieku 58 lat, jego żona dwa lata wcześniej. Chyba, że jest nauczycielką, która zaczynała pracę w szkole zaraz po maturze. Wtedy tytuł emerytki zyskuje jeszcze przed pięćdziesiątką. Jeśli mąż jest górnikiem, pierwszy odcinek emerytury mógł odebrać zaraz po czterdziestce.

Jak mówi prof. Marek Góra, współtwórca reformy ubezpieczeń, ta sytuacja „to rodzaj gry jednej branży z resztą społeczeństwa, polegającej na tym, że może uzyskać korzyść, za którą zapłacą wszyscy pozostali”.

Uchwalona przez Sejm specjalna ustawa dla górników nie mieści się w opartym na solidaryzmie pokoleniowym systemie emerytalnym i będzie wymagała specjalnej dotacji z budżetu. W 2010 r. będzie to ponad 2,9 mld zł, w 2015 – ponad 7,6 mld zł, w 2020 – ponad 10,5 mld zł. „Jeden ubezpieczony rocznie zapłaci ponad tysiąc złotych, żeby sfinansować wcześniejsze emerytury” – tłumaczyła w Sejmie Agnieszka Chłoń-Domińczak, wiceminister polityki społecznej.

Mit (dobrej) wczesnej emerytury
Na zdrowy rozum jest ona w interesie pracownika… Jak się dobrze nad tym zastanowić, to w interesie każdego człowieka jest jak najdłuższa aktywność zawodowa. Nie tylko ze względów społecznych, także zdrowotnych. Oczywiście praca nie może być wykonywana za długo w warunkach szkodliwych, ale emerytura (czytaj bezczynność) dla 50-latków to coś sprzecznego z naturą.

Mitem jest przekonanie, że wcześniejsza emerytura to nagroda za szczególnie ciężką pracę. Emerytura jest świadczeniem społecznym, natomiast za pracę płaci się, gdy jest wykonywana. Więcej niż godziwie, jeśli jest niebezpieczna dla zdrowia.

Inna obiegowa opinia głosi, że wcześniejsze emerytury są korzystne dla gospodarki, bo emeryt, odchodząc, zwalnia miejsce pracy. W praktyce to miejsce po prostu przestaje istnieć, w gospodarce nie ma bowiem czegoś takiego, jak przekazywanie miejsc pracy.

No dobrze, powie ktoś, ale emeryt przynajmniej przestaje obciążać gospodarkę, nie kosztuje. Poza tym, im więcej emerytów, tym mniejsze bezrobocie. Niestety, jest dokładnie odwrotnie, bo im więcej emerytów, a mniej pracujących, tym składka na ZUS musi być wyższa. A kiedy składka jest wyższa, to praca jest droższa. To dlatego stworzenie każdego nowego stanowiska pracy kosztuje dziś ok. 100 tys. złotych. To dlatego, choć jest wokół pełno pracy, nie ma pieniędzy, by zapłacić za jej wykonanie.

Najlepsza gwarancja
Ostatni z mitów dotyczących korzyści płynących z wcześniejszej emerytury głosi: „to, co dziś wywalczymy, zagwarantuje nam spokojną starość”. To właśnie w imię tego przekonania górnicy wywalczyli (dosłownie) dla siebie specjalną ustawę emerytalną. Zachowując wszelkie proporcje, jest to trochę podobny sposób myślenia do tego, jaki prezentowała władza 20 lat temu, hojnie rozdając przywileje: „skąd wziąć na to pieniądze, to nie nasze zmartwienie”.

Otóż zmartwienie jest jak najbardziej nasze, także górników, bo wcześniejsze emerytury niszczą rynek pracy, podnosząc jej koszt. Niskie płace w sektorze publicznym to przecież także efekt tego, że prawie połowa wynagrodzenia, zamiast do kieszeni pracownika, trafia na konto ZUS. Konto bez dna. Dlatego właśnie w imię interesów bezrobotnych i pozostałych pracujących nie można zwiększać obciążenia społeczeństwa dodatkowym kosztem.

A co do gwarancji… Trudno przewidzieć, jaki będzie stan państwa za kilkanaście lat, zwłaszcza jeśli nie będziemy go traktowali jako wspólnego dobra. Najlepszą gwarancją są uczciwe zasady gospodarowania groszem publicznym. Jeśli zamiast tego obowiązywać będzie zasada egoizmu branżowego, możemy doczekać się, że nasze dzieci mogą odmówić zapłacenia wystawionych dziś rachunków bez pokrycia. Oczywiście kierując się własnym interesem.

Dalej cofnąć się nie szło
– Czy żądania, żeby wszyscy pracujący Polacy składali się na wcześniejsze emerytury górników to nie jest egoizm? – pytamy Wacława Czerkawskiego, przewodniczącego Związku Zawodowego Górników w Polsce. – Czy wszyscy się składają? To nie tak... – odpowiada. – Górnicy płacą wysoką składkę na ubezpieczenie. Jastrzębska Spółka Węglowa odprowadziła w zeszłym roku do budżetu 1,5 mln złotych! I jeszcze zachowała 1,5 mln zł zysku – mówi Czerkawski. – Poza tym ten system trwa od ćwierć wieku, a nikt dotąd tych argumentów nie wysuwał – mówi.

Warto do tej wypowiedzi dodać tylko, że ogólne zadłużenie kopalń węgla kamiennego wobec ZUS na koniec czerwca 2005 wynosiło 1,2 mld złotych. A więc w praktyce także na tę bieżącą składkę zrzucają się pracownicy spoza branży węglowej.

Zainteresowało nas, dlaczego według pierwszej wersji forsowanego przez górników projektu górniczy związkowcy też mieli odchodzić na emeryturę już po 25 latach. Miejscem pracy związkowca jest przecież biuro, a nie przodek kopalni.

– Kiedy 25 lat temu powstawała ustawa, nie można było ustalić inaczej. Nikt nie chciałby reprezentować górników jako pracownik związków, gdyby z tego powodu musiał przejść na emeryturę dopiero jako sześćdziesięciopięciolatek – twierdzi Wacław Czerkawski. – Ponieważ teraz pojawiły się bardziej lub mniej uzasadnione zarzuty z tego tytułu, więc związkowcy z tego zapisu się wycofali. Chyba dalej w kompromisie posunąć się nie szło? – mówi.

Związkowcy są wyraźnie zawstydzeni, że doszło do bijatyki pod Sejmem. – Nam też jest przykro, że tak się stało... Sytuacja wyrwała się spod kontroli. Nie można po fakcie już nic zrobić oprócz przeproszenia – mówią związkowcy w siedzibie „Solidarności”, w katowickiej kopalni „Wieczorek”. Sądzą, że nie doszłoby do zamieszek, gdyby demonstrację organizowała tylko jedna centrala związkowa. I podkreślają, że ogromna większość demonstrantów w czasie bijatyki pozostała spokojna. Tych kilkuset, którzy się bili, niepotrzebnie rozgrzało bardzo emocjonalne przemówienie jednego ze związkowców.

Nie tylko pod ziemią
Każdy, kto trochę zna kopalnię, wie, że górnicy pracujący w przodku mają naprawdę zszarpane zdrowie. Już po kilkunastu latach zapadają na pylicę. Jednak zdecydowana większość dołowych górników prawie wcale nie zagląda na przodek. Wykonują swoje zadania w zupełnie innych miejscach kopalni. Dlaczego ci silni mężczyźni też mają odchodzić na emeryturę już w wieku 43 lat? – Bo każdy górnik, który zjeżdża na dół, pracuje w bardziej lub mniej trudnych warunkach – uważa przewodniczący Czerkawski. – Obniżona zawartość tlenu jest w całej kopalni. Dlatego nie można dzielić górników, którzy pracują na dole. Oni nie mogą pracować do 65. roku życia, bo po prostu tego nie dożyją – przekonuje.

Rzecz w tym, że nigdzie na świecie w podobnych zawodach nie wymaga się trwania na jednym stanowisku pracy do ustawowego, emerytalnego wieku. W Niemczech górnicy po 15 latach fedrowania pod ziemią są kierowani do lżejszej pracy na powierzchni kopalni. Na emeryturę przechodzą, gdy kończą 55 lat. Zadaniem państwa – a przede wszystkim pracodawców – jest więc umożliwianie bezpiecznej dla zdrowia aktywności zawodowej do jak najpóźniejszego wieku. W ministerstwie pracy przygotowano nawet w tym celu specjalny program „50+”.

Co się opłaca
Nikt nie jest bez winy. Rachunek bez pokrycia wystawili „władcy PRL”, ale swoje trzy grosze dorzuciły ostatnie rządy III RP, nieustannie manipulując przy systemie emerytalnym. Teoretycznie – w nowym systemie o wysokości emerytury decydują staż pracy i wysokość składek ubezpieczeniowych. Praktycznie – najbardziej liczy się tak zwana kwota bazowa – czyli przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej, w momencie podjęcia decyzji o przejściu na emeryturę. Wysokość kwoty bazowej sprawia, że ludzie, którzy rezygnują z pracy tak wcześnie, jak tylko się da, wychodzą na tym finansowo o wiele lepiej niż ci, którzy w swej naiwności chcieli trwać na stanowisku pracy.
Przedstawiciele obecnego rządu, oskarżający związkowców o nieodpowiedzialność, powinni więc także uderzyć się w piersi i dostrzec belkę we własnym oku.

Niechciane „pomostówki”
Jak zatem pogodzić respektowanie praw nabytych i oczywistą szkodliwość pracy w niektórych branżach z zasadą solidarności społecznej i realnymi możliwościami budżetu? To akurat wiadomo od co najmniej czterech lat. Wyjściem nie są emerytury wcześniejsze, lecz pomostowe, czyli adresowane wyłącznie do tych, którzy faktycznie potrzebują wsparcia.

Różnica polega nie tylko na tym, że „pomostówki” są wyjątkiem, a nie regułą. Chodzi także o źródła finansowania. W tym wypadku składkę na emerytury pomostowe za pracowników zatrudnionych w szczególnych warunkach zapłacą pracodawcy. Cały system będzie więc tańszy dla nas wszystkich.
Niestety, ustawa o emeryturach pomostowych przeleżała w rządowych biurkach całą kadencję, a gdy sprawa stała się paląca… posłowie i senatorowie odłożyli ją jeszcze o rok, przedłużając tym samym prawo do wcześniejszych emerytur wszystkim uprawnionym. Czy to dobre rozwiązanie? Prof. Marek Góra uważa, że bardzo złe. „Będzie tak samo jak ze słynną już ustawą 203, która dawała podwyżki pracownikom służby zdrowia, ale zabrakło na nie pieniędzy. Nikt nie pomyślał, skąd je wziąć, tak jak i tym razem. Nie powinniśmy przesuwać wprowadzenia emerytur pomostowych, bo to będzie nas dużo kosztować” – powiedział „Rzeczpospolitej” prof. Góra.

Kto jest najbiedniejszy?
Polska jest krajem najmłodszych emerytów i rencistów. Tych drugich mamy najwięcej w Europie… ale czy rzeczywiście są to ludzie pozbawieni możliwości wykonywania pracy? Wszyscy wiedzą, że spora część rent jest nieuzasadnionym świadczeniem, ale każda próba podjęcia tego tematu spotyka się z oskarżeniem o „odbieranie ludziom pieniędzy”. I to tym najuboższym, bezradnym.

Według danych GUS, emeryci, inwalidzi i otrzymujący rentę rodzinną wcale nie są najbardziej zagrożoną grupą społeczną w Polsce, właśnie dlatego, że posiadają stałe (choć przeważnie bardzo niskie) źródło utrzymania. Na transfer do tej grupy przeznacza się niebagatelną kwotę 18 proc. PKB. Najbardziej dramatyczna jest natomiast sytuacja bezrobotnych i rodzin wielodzietnych. Na tę grupę przeznaczamy zaledwie 1 proc. PKB. Tu można mówić o prawdziwych dramatach i realnym ubóstwie, a obecna struktura wydawania pieniędzy publicznych nie daje nadziei na zmiany.

Ratunek w dzieciach
Paradoks polega na tym, że dla obecnych, a zwłaszcza przyszłych emerytów, najważniejszy jest właśnie los dzieci. Nie tylko ze względów religijnych, humanitarnych czy sentymentalnych. Wynika to także z chłodnej kalkulacji. – Przed katastrofą systemu emerytalnego mogą nas uratować jedynie dzieci. I to bardzo dużo dzieci. To konkretne wyzwanie dla nas wszystkich – apeluje Robert Gwiazdowski, ekspert z Centrum im. Adama Smitha.

Pogarszająca się z roku na rok sytuacja demograficzna (od 1999 liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń) i rosnąca wciąż emigracja zarobkowa sprawiają, że coraz mniej jest ludzi płacących składki ZUS. Jeśli ta tendencja się utrzyma, za 10 lat nie pomoże nawet 20 tysięcy protestujących pod Sejmem górników, bo nie będzie z czego płacić emerytur. Ale same apele to za mało.
Trzeba przestawić całą filozofię polityki socjalnej państwa, zmienić priorytety, jasno ustalić, kto naprawdę potrzebuje wsparcia. Pierwszym i głównym adresatem pomocy powinna być rodzina. Dotować, wspierać trzeba, owszem, ale dzieci. One już zadbają o rodziców. Polska musi przestać być krajem, w którym bardziej opłaca się nie pracować, niż pracować, bardziej nie mieć dzieci, niż je wychowywać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.