Kolonia żyje sierpniem

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 24/2005

publikacja 09.06.2005 10:16

Tu, w Kolonii, jesteśmy trochę jak dyplomaci reprezentujący swoje Kościoły i państwa – mówi Joasia Stępczyńska, wolontariuszka długoterminowa z Polski, pracująca w biurze Światowych Dni Młodzieży. – I chyba lepiej niż politykom udaje się nam być rzecznikami swoich krajów

Kolonia żyje sierpniem Przypadkiem trafiliśmy na wędrujący po parafiach krzyż i ikonę Światowych Dni, którą młodzi spod Kolonii przywieźli na procesję Bożego Ciała. Ten krzyż stanął pierwszy na Marienfeld. Od lewej: Joasia Stępczyńska, Jutta i Winfried Konda. Henryk Przondziono

Dwudziesty czwarty maja, kiedy przyjeżdżamy do Kolonii, okazuje się szczęśliwy. Właśnie wtedy odbywa się poświęcenie wzgórza, wzniesionego nad Marienfeld – Maryjnym Polem. To miejsce centralnych uroczystości Światowych Dni Młodzieży. Od soboty do niedzieli, 20–21 sierpnia, milion (tak się szacuje) osób będzie tu świętować spotkanie z Papieżem.

Góra i zające
Kopiec wysoki na 10 metrów sypano przez 55 dni. Pracowało przy tym 75 fachowców z firmy Bilfinger Berger Hochbau. – Wokół ołtarza będzie się na nim modliło 2 tys. osób, podjazdy wybudowano jeszcze dla Jana Pawła II – objaśniali specjaliści Klaus Frenzel i Stefan Roth. – Dla nas to też osobiste święto. Na początku budowy zaczepiała ich zaniepokojona policja. – Co za dziwne roboty wśród łąk i pól uprawnych? – Właściciele kawałka gruntu, których dom stoi na obrzeżach Marienfeld, też przyszli na poświęcenie z kwiatami ze swojego ogrodu dla abp. Kolonii kard. Joachima Meisnera. – Prosimy Cię, Boże, żeby w trakcie przygotowań do Światowych Dni Młodzieży wydarzyło się wiele dobra – mówił otoczony dziennikarzami Kardynał.

– Ta góra to symbol 70 nacji, które będą uczestniczyć w spotkaniu. A Jezus stanie na jej szczycie. Winfried Konda (emerytowany pracownik ministerstwa finansów w Bonn) w latach 60., podczas praktyk studenckich na wydziale prawa, zajmował się osuszaniem tych terenów: –Kiedyś tu były bagna, dziś harcują polne myszy i zające Światowych Dni Młodzieży. Właśnie jakiś szarak wyskakuje, kiedy idziemy w stronę krzyża, który jako pierwszy stanął na Marienfeld. W sierpniu w sektorach zmieści się tu 800 tys. młodych. Żona Winfrieda – Jutta (dr teologii, ostatnio wydała książkę o Hansie Ursie von Balhtasarze) działa we wspólnocie ekumenicznej. Co tydzień w innym kościele modlą się w intencji Światowych Dni Młodzieży. To dla nich drugie, po wyborze papieża, ważne wydarzenie w roku.

6 tysięcy punktów programu
W biurze przy Gereonstrasse w prawie dwóch budynkach pracuje 200 wolontariuszy z całego świata. Kiedy kleryk Sylwester, z zakonu chrystusowców, pomagający przy organizacji Lednicy, wpadł tu popatrzeć, mocno się zdziwił: „Lednicę robimy w dwóch pokojach”. Tomek Stephan z Poznania (po lingwistyce stosowanej) trafił do Kolonii poprzez spotkania lednickie: – Dwa lata temu, kiedy kard. Meisner w swoim zastępstwie przysłał do nas ks. Ulricha Hennesa, zostałem jego opiekunem i zaprzyjaźniliśmy się. Dziś ks. Hennes jest jednym z trzech generalnych sekretarzy Światowych Dni Młodzieży.

Tomek, jako wolontariusz długoterminowy, przyjechał do Kolonii już w sierpniu 2004 r. Został bezpośrednim doradcą szefa, współodpowiedzialnym za aktualizację tabel, na których znajdują się terminy wszystkich projektów Dni Młodzieży. – To tylko 6 tys. pozycji – śmieje się. Odpowiada też za koordynację tłumaczeń ustnych i pisemnych liturgii na główne języki spotkania. – Oficjalne teksty będą drukowane po niemiecku, angielsku, francusku, hiszpańsku i włosku – tłumaczy. W biurze prawie wszyscy znają jakieś słowo po polsku.

Bo najwięcej wolontariuszy przyjechało z naszego kraju. Magda Krupińska (po studiach na kierunku stosunki międzynarodowe) tu zdobywa doświadczenie zawodowe. Zajmuje się sprzedażą przedmiotów reklamujących Światowe Dni Młodzieży. Jest ich około trzydziestu – znaczki z logo spotkania, kubki (lepiej sprzedaje się ten bez kuli ziemskiej na uchwycie), pakiety pielgrzyma (okulary słoneczne, smycz, pomadka ochronna do ust, karta na bilety), świece z fotką „starego” papieża. – Nawiązuję kontakty handlowe z firmami, odbywam rozmowy, pertraktuję – wylicza. – Nauczyłam się tu niezależności.

„Polish mafia”
Marta Szulc z Katowic (po inżynierii materiałowej) przyjaźni się z Joasią. Ale Joasia pracuje w dziale liturgicznym, a Marta na przeciwnym biegunie – w dziale zarządzania kryzysowego. – Zajmuję się oświetleniem budynków, scen, stadionów, na których będą odbywać się spotkania – mówi. Jest też odpowiedzialna za nagłośnienie zespołów muzycznych. Właśnie dziś skończył się termin nadsyłania zgłoszeń. – Przyjedzie ponad 300 zespołów z całego świata – pochyla się nad listą. – Z Polski między innymi „Siewcy Lednicy”, „Full Power Spirit”, „Echo Sakrosongu”. Najwięcej chętnych zgłosiło się z Niemiec, Francji, Włoch, ale są i z Brazylii, Filipin, Chile, Konga, Boliwii, Libanu, Kenii, Indii, jeden z Rosji. Marta dowiaduje się, na jakich instrumentach zagrają. Najpopularniejsze są perkusja, gitara akustyczna i basowa. Grupy etniczne będą grać na bębnach i fletach.

Joasia (po teologii na UKSW w Warszawie) właśnie świętuje wydanie śpiewnika. Znalazły się w nim też jej tłumaczenia pieśni. Na stole szampan i polskie michałki. Ulemu, jej niemieckiemu koledze z działu liturgicznego, odpowiedzialnemu za stronę muzyczną, bardziej podoba się polska wersja hymnu Światowych Dni. – Jest bardziej hiphopowa, wpada w ucho – mówi. Może tylko szefowa Joasi, Elizabeth, odpowiedzialna za koordynację Mszy inauguracyjnej 16 sierpnia w Düsseldorfie, Bonn i Kolonii (będzie między nimi połączenie dzięki telebimom), nie zna słowa po polsku i wita nas „Hello”. Za to Jason z Nowej Zelandii pozdrawia nas: „Dzień dobry”. Jego dziadek Mackiewicz był emigrantem z Polski. – Widać, dlaczego nazywają nas „polish mafią” – śmieje się Joasia.

Martin w ręku Boga
Joasia sama mianowała się rzecznikiem prasowym Liliyi Peskovej z Turkmenistanu. Chce się starać dla niej o stypendium na studia w Polsce. Liliya ma 18 lat i przyjechała z Joasią w 30-osobowej grupie wolontariuszy z 18 krajów na początku marca. Sama nauczyła się mówić po polsku z podręczników, które dali jej ojcowie oblaci, pracujący w nuncjaturze apostolskiej w Aszchabadzie. Jej mama i brat, z którymi mieszka, wyznają prawosławie. Ona od dwóch lat przygotowywała się do chrztu katolickiego.

Przyjęła go w zeszłym roku. Sylvia Babangula z Ghany (po tamtejszej politechnice) codziennie odpowiada na dziesiątki e-maili i telefonów od chętnych, którzy chcą przyjechać na początku sierpnia jako wolontariusze krótkoterminowi. Najstarszy zgłaszający się ma 82 lata. – Często pytają, czy dostaną jakieś kieszonkowe, muszę im wyjaśniać, że tylko wyżywienie, nocleg i dobrą energię – mówi. – Radzą się też, jak załatwiać wizy. Sylvia jeszcze nie była na Światowych Dniach.

Cieszy się na poznanie ludzi z całego świata. Martin Hounzinme z Beninu, leżącego we wschodniej Afryce (na co dzień uczy niemieckiego w szkole średniej w Abomey). – Przyjeżdżając tu, poczułem się przeniesiony z Afryki do Europy w dłoni Boga – przerywa odpowiadanie na e-maile. – To dar, dlatego ciągle powtarzam Mu „dziękuję”. Nam też po polsku dziękuje za rozmowę. Mówi, że po kolońskim spotkaniu wróci do domu: – Władze mi zaufały, dały wizę. Jestem teraz krótkoterminową skrzynką kontaktową między episkopatem Beninu a innymi krajami świata.

Królestwo na piętrze
Dwóch Nicolasów należy do drugiej, najliczniejszej po polskiej, w biurze „spanish mafii”, czyli mówiących po hiszpańsku. Obaj są z Chile. Nico pierwszy studiuje dziennikarstwo i działa w ruchu misyjnym. – Przyjeżdżając tu, chciałem jakoś pomóc Kościołowi powszechnemu – mówi. – W Chile na 60 mln mieszkańców aż 70 proc. jest katolikami.

Nasz Kościół jest młodszy od europejskiego, bardziej spontaniczny, uduchowiony, a podczas Mszy można zobaczyć ludzi szczęśliwych. Tu śpiewa się pieśni, modli się, ale nie przeżywa. Nico drugi, student prawa, uważa, że najważniejsze to stawać się lepszym, być bliżej Boga, mieć wiarę jak dziecko: – Myślę, że taką wiarę poczujemy w sierpniu. Ks. Manfred Kollig, na co dzień nauczyciel teologii i sztuki w Dortmundzie, teraz odpowiedzialny za liturgię Światowych Dni, ma nadzieję, że spotkanie uleczy duchowość Kościoła niemieckiego. – Globalizacja, której doświadczamy na poziomie ekonomicznym, nie może być jedynym powodem zjednoczenia ludzi.

Powinien nas łączyć jeden Bóg, w którego wierzymy na całym świecie – mówi. Ks. Ulrich Hennes był na spotkaniach w Paryżu, Toronto, Rzymie. Jest przekonany, że wielu młodych zostanie dotkniętych tym, co stanie się w Kolonii. – Wyjdą z pustyni wiary. – To dla mnie nowy impuls religijny – mówi Tomek Stephan. – W Rzymie, jako uczestnik, czułem tylko przedsmak spotkania, tu, jako wolontariusz, doświadczam niezwykłej atmosfery wspólnoty z innymi i Bogiem. O 13.00 na piętrze przed ołtarzem z ikoną Madonny, zdjęciami Jana Pawła II i Benedykta XVI wolontariusze spotykają się na medytacji. Nie wszyscy, ale jest tu Joasia, Nico, Liliya. Klęczą albo siedzą po turecku. Śpiewają „Królestwo Twe, o Panie, niech będzie pośród nas”.

Joasia wita
O ósmej wieczorem Jutta i Winfried Kondowie jadą do parafii pw. św. Amandusa w Kolonii-Rheinkassel. To jeden z najstarszych kościołów miasta. Nie ma tam na stałe kapłana, ale na spotkanie organizacyjne przed Światowymi Dniami Młodzieży przyjeżdża ks. Joachim Gayko z sąsiedniej parafii św. Katarzyny w Kolonii-Blumenbergu. Razem z nim ekipa młodzieży, bezpośrednio zaangażowana w przyjęcie pielgrzymów tzw. Kern Team. Dominika, Ana, Sara – dwudziestolatki ubrane w charakterystyczne pomarańczowe T-shirty, z nadrukiem logo Światowych Dni Młodzieży. To one kierują rozmową. Na sali zebrało się trzydzieści osób. Okazuje się, że ci, którzy zdecydują się zostać wolontariuszami odpowiedzialnymi za całe grupy młodzieży, dostaną dodatkowy urlop.

Kilku parafian ma wątpliwości: kto przygotuje młodzieży śniadanie, kiedy gospodarze będą musieli wyjść do pracy? Ktoś mówi, że na boisku trzeba postawić toalety i prysznice, bo w miejscowej szkole nie ma dobrych warunków sanitarnych. Kondowie deklarują przyjęcie czterech osób, nawet specjalnie na tę okazję zmodernizowali łazienkę. – Po co tyle dyskusji o szczegółach, w tym wszystkim najważniejszy jest Bóg, i On nam pomoże – denerwuje się jakaś pani. Kiedy po prawie dwugodzinnym spotkaniu wracają do domu w Kolonii – Seeberg Winfried pokazuje plakat zachęcający do udziału w Światowych Dniach Młodzieży. Na podświetlonym billboardzie jedna przy drugiej dwieście twarzy wolontariuszy przygotowujących spotkanie. Uśmiechnięta buzia Joasi znalazła się w literce „W”, rozpoczynającej słowo „Welcome” –„Witamy”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.