(Nie)znany sakrament

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 19/2005

publikacja 04.05.2005 17:09

Z Mszą świętą jest trochę jak z sąsiadką, którą znamy od dzieciństwa. Spotykamy się z nią często, wymieniamy zwyczajowe „co słychać”, „dzień dobry”. Ale właściwie znamy ją tylko z widzenia. Nie wiemy tak naprawdę, kim jest.

(Nie)znany sakrament Józef Wolny

Czym jest Msza święta? Zestawem znanych na pamięć słów, ges-tów, znaków... Nieraz ksiądz recytuje swoje kwestie z prędkością karabinu maszynowego. Powtarzamy mechanicznie odpowiedzi. Siostra Małgorzata Chmielewska pyta: „Czy nie zachowujemy się w Kościele jak stare małżeństwo, w którym przyzwyczajenie wzięło górę nad miłością, i do śniadania zasiadają żona w papilotach i szlafroku i nieogolony mąż w piżamie, a odgradza ich gazeta. Uniesienia i radość poszukiwań pokrył kurz czasu, rutyna i kompromisy, a święto zamieniło się w rytuał”. Mocne słowa. Gorzkie. Ale trafiają w sedno.

Przyznajmy to szczerze: osłuchały się nam słowa, opatrzyły gesty. Zagubiliśmy ich znaczenie. Ledwie „msza wyjdzie”, a już popadamy w stan biernej apatii, myśli krążą daleko od ołtarza, walczymy z rozproszeniem. Dotyczy to obu stron ołtarza. Także księży dopada niedbałość, rutyna, roztargnienie. Co za nuda! – podpowiada pokusa, którą pobożne dusze odsuwają od siebie. Młodzi mówią już tak prosto z mostu i bez skrępowania.

Powie ktoś, że to przesada. Kto chodzi na Mszę świętą, ten przecież rozumie, o co chodzi.
Jeśli tak jest, to Bogu dzięki. Ja jednak będę upierał się przy swoim. Nasza znajomość Eucharystii pozostaje powierzchowna. Potrzebujemy wejścia w głąb.

Dlaczego nieznany?
Po pierwsze dlatego, że zdecydowana większość z nas swoją ostatnią katechezę na temat Mszy św. miała w drugiej klasie podstawówki. Już dawno wyrośliśmy z pierwszokomunijnych strojów. Pozbyliśmy się też dziecinnej wiedzy, naiwnych wyobrażeń. W dziedzinie religijnej zatrzymujemy się jednak na poziomie dziecka. Dowody. Utrwalone zwroty typu: „idę po opłatek” lub wyrażenie z pierwszych stron gazety „kropla poświęconego wina” na określenie Komunii świętej. Nie chodzi mi o prawienie kazań czy o wymądrzanie się. Zgódźmy się jednak z tym, że niewielu z nas w dorosłym wieku próbowało na serio wejść w sens, treść Eucharystii.

Może trzeba to ująć inaczej. Niewielu z nas otrzymało w swojej parafii możliwość zgłębienia Mszy św. Czy z wielu wysłuchanych kazań poświęconych Eucharystii nie zostaje nam w pamięci tylko ta jedna myśl, że Msza św. jest naszym katolickim niedzielnym obowiązkiem? Oczywiście, że to prawda, ale to stanowczo za mało. Katoliku, chodź na Mszę! Przypominają księża. Słusznie. Ale dlaczego powinieneś przyjść? Albo inaczej: dlaczego warto przyjść? O tym mówi się za mało.

Nie wystarczy teoria
Starożytność chrześcijańska znała pojęcie mistagogii. Była to metoda wprowadzania wierzących w głębszy nurt życia wiary, zwłaszcza w przeżywanie sakramentów. Akcent padał nie tyle na przyswojenie pewnej wiedzy na temat znaczenia poszczególnych znaków, słów, symboli. Istotą było uczestnictwo, zaangażowanie w życie Kościoła, który w Słowie i sakramentach doświadcza obecności swojego zmartwychwstałego Pana. To trochę tak jak z nauką tańca. Owszem, trzeba teoretycznie poznać kroki. Ale przede wszystkim trzeba tańczyć. Z biegiem czasu dźwięki muzyki powodują, że nogi same rwą się do tańca i odnajdują właściwe kroki. Tak pojętej mistagogii praktycznie nie ma w naszych parafiach. Ten brak powoduje, że nie znamy Eucharystii. Nie potrafimy jej przeżywać jak tańca, niezwykłego zjednoczenia człowieka z Bogiem za pośrednictwem ustalonych „tanecznych” kroków, czyli słów, znaków, symboli.

Msza pozostaje nieznana, ponieważ wydaje się nam czymś oderwanym od życia, od codziennych problemów, trosk. Od naszego potu i łez. Nie dostrzegamy w chlebie i winie przynoszonych do ołtarza cząstki naszej pracy, naszych cierpień. Nie potrafimy przeżywać Eucharystii w kontekście głodu Boga, naszej tęsknoty, naszych częstych utyskiwań: gdzie jest Bóg? Ponoć określenie „hokus-pokus” wzięło się ze zniekształconych łacińskich słów konsekracji „Hoc est enim...”. Dzisiaj te słowa słyszymy po polsku. Być może nadal brzmią nieco jak magiczna formuła.

Wyprawa w nieznane
Trwa Rok Eucharystii. Jest zachętą do wyprawy w stronę nieznanego lub, jak kto woli, za mało znanego Sakramentu. Przypominamy ewangelicznych wędrowców, wracających z Jerozolimy do domu. Oni wiedzieli o wszystkim, co się tam wydarzyło, ale nie rozumieli wiele albo nic. Potrzeba było drogi do Emaus, podczas której nierozpoznany Wędrowiec tłumaczył im, cierpliwie, o co chodzi. Ta wspólna droga otworzyła im oczy, rozpaliła serca. Kiedy Nieznajomy wziął do ręki chleb i połamał go, wszystko stało się jasne.

Nie jest przypadkiem, że w okresie wielkanocnym głoszone były dawniej tzw. katechezy mistagogiczne. Biskupi, kapłani przypominali w nich o znaczeniu Eucharystii. Otwierali oczy, rozpalali serca, aby obecność Zmartwychwstałego stała się czytelna dla wszystkich uczestników łamania chleba.
Proponujemy na łamach „Gościa” nawiązanie do tej pięknej tradycji Kościoła. Rozpoczynamy cykl tekstów przypominających podstawowe prawdy o Eucharystii – Przewodnik po Mszy świętej. Co się w niej naprawdę dzieje? Jaki jest sens słów, znaków, gestów?

Dlaczego całowanie ołtarza, zapalone świece? Po co ta ciągła gimnastyka – wstajemy, siadamy, wstajemy, klękamy, itd.? Czemu ksiądz raz na czerwono, raz na biało, raz jeszcze inaczej? Odpowiedzi na te i podobne pytania są jak podstawowe kroki liturgicznego „tańca”. Trzeba je poznać. Aby doświadczyć siły, radości, ekstazy tańca, trzeba tańczyć. Aby zasmakować w Eucharystii, trzeba dać się ogarnąć tajemnicy większej niż to, co widzę i słyszę. Nie wolno jednak lekceważyć podstawowych reguł gry.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.