Dorotka siedzi w mieszkaniu w Polinezji, Kuba w Los Angeles, a Piotruś w Wenezueli. Włączają komputery i spotykają się na... lekcji języka polskiego.
Agnieszka Koterla prowadzi przez internet lekcje dla małych dzieci.
HENRYK PRZONDZIONO
Niezwykłe, internetowe konsultacje dla polskich uczniów z zagranicy wprowadził Zespół Szkół dla Dzieci Obywateli Polskich Czasowo Przebywających za Granicą. Od września tego roku 222 polskich dzieci i nastolatków z całego świata spotyka się z polskimi nauczycielami w internecie. Muszą tylko podłączyć do komputera mikrofon i internetową kamerkę. Nauczyciel widzi i słyszy dzieci, a one nauczyciela. – Mamy uczniów w Wietnamie, Singapurze, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Polinezji, na wyspach azorskich... – wylicza Magdalena Bogusławska, dyrektor zespołu szkół. – W ich miastach pewnie nigdy nie powstaną polskie szkoły stacjonarne. A dzięki tym konsultacjom on-line polskie dziecko z zagranicy spotyka innych małych polskich uczniów z najróżniejszych miejsc na świecie – mówi. Już w zeszłym roku szkoła testowała internetowe konsultacje na mniejszą skalę, z 30 uczniami. Teraz ruszył wielki projekt „Otwarta szkoła – system wsparcia uczniów migrujących”. Kosztuje 17 mln zł, dofinansował go Europejski Fundusz Społeczny. Powstała cyfrowa platforma, na której 222 uczniów spotyka się z 30 nauczycielami. Uczniowie są podzieleni na 5–12-osobowe grupy. Uczą się przede wszystkim języka polskiego, polskiej historii i geografii Polski, mają też internetowe kółka zainteresowań.
Na lekcji w piżamce
Sama szkoła dla polskich uczniów za granicą stoi na warszawskim Służewcu. Na korytarzu mijamy nauczycieli, poznajemy sekretarki i panią dyrektor. Nie widać tylko ani jednego ucznia. Ci przyjadą dopiero w wakacje, żeby zdać egzaminy: gmach będzie wtedy aż huczał od uczniowskiego gwaru, w ogródku na dzieci będą czekać ich rodzice. Uczniowie przygotowują się do tych egzaminów sami, a nowe konsultacje przez internet im to ułatwiają. Jak wyglądają? Nauczyciel siada najnormalniej za biurkiem. Często w gmachu szkoły, czasem u siebie w domu w Warszawie, w Ostrowcu Świętokrzyskim czy w Sanoku. W tych ostatnich miastach mieszkają zatrudnieni w szkole historyk i chemik. Każda lekcja jest nagrywana, żeby dzieci, które nie mogły w niej uczestniczyć, mogły ją później obejrzeć. Niektóre lekcje trzeba prowadzić w domu, bo odbywają się o dziwnych porach, na przykład bardzo późnym wieczorem.
Dlaczego? Żeby w lekcji mogły wziąć udział dzieci z różnych stref czasowych. – Na początku zdarzało się, że miałam na lekcji dzieci w piżamkach – śmieje się Agnieszka Koterla, nauczycielka w klasach 1–3. – Albo widzę z tyłu, za uczniem, jego śpiącego brata. Dzieci czasem zapominają, że je widzę. Widzę na przykład, że matka podaje dziecku kanapki i dziecko w czasie lekcji je... Jednak dyscyplinę na internetowej lekcji muszę trzymać podobnie jak w zwykłej szkole. Mówię: „Życzę smacznego!”. Albo: „Proszę rodziców o nieuzupełnianie ćwiczeń” – tłumaczy. – Mamom czasem wydaje się, że ich dziecko sobie samo nie poradzi, bo miało za mało kontaktu z językiem polskim. Ale my, zwłaszcza w młodszych klasach, pozwalamy dzieciom mówić nawet nie do końca gramatycznie, chcemy, żeby były aktywne – dodaje. Konsultacje on-line w klasie pierwszej szkoły podstawowej: maluchy widzą na ekranach obrazek z wsią. Na prośbę „pani” dzieci zadają sobie nawzajem pytania na temat obrazka. Kuba z Hiszpanii, ze słuchawkami na uszach, chyba jest właśnie z rodzicami w siłowni, bo widać za nim jakiś sprzęt sportowy. – Co robi pan, który ma krowy? – pyta. – Do kogo kierujesz to pytanie? – włącza się nauczycielka. – Do Mudiego! – woła Kuba. Na ekranie pojawia się czarnowłosy pierwszoklasista z Egiptu. – Pan opiekuje krowy! – mówi z przejęciem, po czym zadaje kolejne pytanie Kordianowi z Białorusi. Na lekcji jest jeszcze Patryk z Brukseli. Siedzi przy stole, za nim widać łóżko.
Egzotyka śliwki
– Ułożyć plan lekcji u nas nie jest łatwo – mówi dyrektor Bogusławska. – Naszemu uczniowi Kubie z Los Angeles najbardziej pasowałyby internetowe lekcje o drugiej, trzeciej w nocy. W przyszłości to będzie możliwe, jeśli zatrudnimy nauczyciela z USA. Teraz jednak Kuba musi ściągać na swój komputer nagrania poszczególnych lekcji. Bezpośrednio uczestniczy w konsultacjach z nauczycielem i swoją grupą tylko w soboty – tłumaczy. Ciężko trafić z pasującą wszystkim godziną, bo kształceni na odległość polscy uczniowie chodzą też do szkół w państwach, gdzie teraz mieszkają: portugalskich, wietnamskich czy japońskich. Nauczyciel widzi na swoim komputerze ramki z informacjami o każdym z uczniów. – Jeśli wszystko jest w porządku, ten kwadracik w prawym górnym rogu ramki jest zielony – pokazuje Agnieszka Koterla. – Jeśli dziecko chce zadać pytanie, ten kwadracik u mnie zmienia kolor na fioletowy. A jeśli dzieje się coś niedobrego, kwadrat staje się czerwony. Pytam wtedy: „Jaki masz problem, Jasiu?”. A Jasio na to: „Mogę do toalety?”. Dziecko, które zabiera głos, jest widoczne przez wszystkich uczestników lekcji – tłumaczy.
Czasem nauczyciel musi tłumaczyć rzeczy oczywiste dla dzieci w Polsce. Na przykład, co to takiego „śliwka” na rysunku. Dzieci wiedzą, co to banan i ananas, ale śliwka? To musi być coś niezwykłego i egzotycznego. Na konsultacjach nauczycielki Agnieszki Koterli w czasie rozmowy o ludzikach z kasztanów Wiktoria z RPA zaprotestowała, że z kasztanów nie można robić ludzików, bo kasztany przecież się zjada. – Jak to, ty jesz takie twarde kasztany? – zdziwiło się inne dziecko. Według dyr. Bogusławskiej, zwykłe rozmowy między uczniami bywają ważniejsze od naukowej strony konsultacji. Zaczynają się już przed lekcją, w miarę jak na platformę logują się kolejni młodzi ludzie. – Chodzi nam o to, żeby uczniowie poznali współczesny polski kod kulturowy – podkreśla dyrektor. – Niektórym uczniom, m.in. z USA, przyzwyczajonym do obrazu kraju krakowianek, bocianów i lajkonika, Polska jawi się jako kraj, w którym ludzie żyją w bardzo tradycyjnych formach. Kiedy poleciliśmy im jakiś nowy polski film, na którym zobaczyli współczesną Warszawę i mieszkania Polaków, byli zdziwieni: „To Polska też taka jest?”. Chcemy im pokazać nowoczesną Polskę, a jednocześnie tradycję i wartości, na której budujemy naszą tożsamość – deklaruje.
Czasem tylko jeden z rodziców ucznia jest Polakiem. Wśród matek są Polki, które wyszły za Arabów i mieszkają na Bliskim Wschodzie. Często dzieci przebywają na drugim krańcu świata tylko tymczasowo, bo tata naukowiec prowadzi badania na wyspach Oceanii. Dużą grupą są dzieci dyplomatów. 9-letnia Laura i 7-letni Seweryn mieszkają w tureckiej Ankarze. Ich mama pochodzi z Tarnowa, tato jest Austriakiem, dyplomatą. Dzieci świetnie mówią po polsku i niemiecku, gorzej po turecku, który znają z podwórka. Chodzą do niemieckiej szkoły, korzystają jednak z internetowych konsultacji po polsku. – Odbywają się dość późno dla nas, bo między godz. 19. a 20.30, więc dzieciom jest już trochę trudno się skoncentrować – mówi nam pani Renata, mama Laury i Seweryna. – Ale i tak się z nich cieszę, bo mnie odciążyły. Do tej pory sama pomagałam dzieciom w nauce, ale ja nie mam wykształcenia polonistycznego. Z polską kulturą umiem zapoznać moje dzieci sama, ale bardzo nam pomaga, że w kwestiach związanych z językiem polskim zajął się dziećmi specjalista – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.