Za in vitro zapłacą potomkowie

Przemysław Kucharczak

|

GN 45/2010

publikacja 11.11.2010 17:49

Znam kulisy powstawania in vitro. Wiem, jakie kryją się za tym niegodziwości. Mówię in vitro "nie", ponieważ jestem genetykiem – mówi prof. Alina Midro. Przeciw sztucznemu zapłodnieniu jest wielu znanych naukowców, lecz media nie nagłaśniają ich wypowiedzi.

Za in vitro zapłacą potomkowie istockphoto

Kiedy znani profesorowie przedstawiają naukowe argumenty przeciw in vitro, największe media albo ich wypowiedzi przemilczają, albo wpadają w histerię. Histeria polega na hałaśliwej próbie udowodnienia, że naukowiec nie ma prawa być przeciw in vitro. Ta druga reakcja dotknęła prof. Janusza Gadzinowskiego, kierownika Katedry i Kliniki Neonatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Profesor napisał przedtem list do parlamentarzystów, w którym zwrócił im uwagę, że sztucznemu zapłodnieniu częściej towarzyszą ciąże mnogie z ryzykiem przedwczesnego porodu, a poczęte in vitro dzieci są częściej dotknięte przez wady wrodzone.

Zamiast podjąć dyskusję na argumenty, poznańska „Gazeta Wyborcza” natychmiast zażądała wyjaśnień od przełożonego prof. Gadzinowskiego, jakim prawem naukowiec napisał coś takiego. Przestraszony rektor Uniwersytetu Medycznego zaczął tłumaczyć, że „profesor nie powinien firmować nazwą uczelni swoich prywatnych opinii”. Rektor zapewnił też, że już sobie z profesorem Gadzinowskim porozmawiał. Krytycznie o profesorze wypowiedział się nawet, przyciskany przez gazetę... rzecznik wojewody wielkopolskiego, tak jakby znał się na medycynie lepiej niż profesor. Tymczasem gdy w 2008 r. profesorowie popierający in vitro wysyłali do Sejmu list „Stwórzmy nowoczesne państwo reprodukcyjne”, nikomu nie przeszkadzało, że w wolny sposób wyrażają swoje opinie. A wśród podpisanych był też prof. Pawełczyk właśnie z UM w Poznaniu.

Naukowcy to ciemnogród?
Argumenty przeciw in vitro wysuwają jednak też inni naukowcy, którzy również są cenieni w środowisku naukowym. Nie wszyscy wystraszyli się publicznego napiętnowania, jakie spotkało prof. Gadzinowskiego. – Mnie media w debacie o in vitro oszczędzają, bo jestem genetykiem od 40 lat zajmującym się problemami bezdzietności – mówi prof. Alina T. Midro, kierownik Zakładu Genetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku i członek międzynarodowej Komisji Genetyki ekspertów w European Health Committee (CDSP) Rady Europy w Strasburgu. Prof. Midro podpisała w październiku list stu naukowców, skierowany do parlamentarzystów. W liście napisali: „Apelujemy o wprowadzenie ustawowego zakazu stosowania procedury in vitro jako drastycznie niehumanitarnej oraz o szerokie upowszechnienie naprotechnologii i zapewnienie jej pełnej refundacji z NFZ”. Media ten list w większości przemilczały. Białostocki „Kurier Poranny” poprosił o komentarz głównego promotora in vitro w Polsce, emerytowanego prof. Szamatowicza, który podpisanych pod listem profesorów nazwał „ciemnogrodem”.

Prof. Alina Midro komentuje: – Mnie argumentów przeciw in vitro nauczył słynny francuski naukowiec, prof. Jerôme Lejeune. Prof. Lejeune wraz z zespołem dokonał przed 51 laty odkryć, które zapoczątkowały rozwój całej cytogenetyki klinicznej. Przed śmiercią w 1994 roku zdążył napisać apel do naukowców, który jest apelem również przeciw in vitro. Wtedy podpisało go 3 tys. francuskich lekarzy – wyjaśnia. – Profesor napisał w apelu, że chodzi o embrion LUDZKI, i nic z tego embrionu innego się nie urodzi, tylko CZŁOWIEK. Ten argument wskazuje, że nie wolno nam wykorzystywać człowieka w stadium embrionalnym do eksperymentów. A in vitro jest eksperymentem na człowieku. Eksperymentem, który udowodnił, że z połączenia komórki jajowej i plemnika wyrasta człowiek; choć wszyscy wiedzieliśmy, że tak jest – mówi. Wspomina też o traktowaniu przy procedurze in vitro wad rozwojowych. – Jeżeli w okresie prenatalnym wady rozwojowe są powodem do przerwania życia człowieka, a po urodzeniu do wielkiej opieki, to jest to hipokryzja. Mówię to jako genetyk, nie dlatego, że jestem katoliczką – podkreśla. Wśród naukowców apelujących o zakaz in vitro jest też Zbigniew Chłap, emerytowany profesor Wydziału Lekarskiego UJ, wieloletni kierownik Katedry Patofizjologii. – Jeśli przyjmujemy stanowisko współczesnej biologii, że zarodek w każdej fazie życia przejawia cechy w pełni ludzkie, to obowiązkiem każdego lekarza jest chronić życie – mówi.

Selekcja dziewczynek
Jest też sporo naukowców, do których zbierający podpisy pod listem nie dotarli, a którzy też ostro krytykują procedurę in vitro. Jak prof. Bogdan Chazan, dyrektor Szpitala Świętej Rodziny w Warszawie oraz były konsultant krajowy ds. ginekologii i położnictwa. – Wskutek procedury in vitro powstała możliwość diagnostyki preimplantacyjnej i w następstwie selekcji zarodków. Bez szkody dla zarodka można usunąć jedną komórkę z blastocysty, zbadać ją i określić nieomalże wszystko, co dotyczy dziecka. W przyszłości powstanie specjalny rodzaj usług dla bardzo bogatych ludzi, których będzie stać, żeby zaprogramować swoje dzieci pod względem odporności na choroby, zdolności, długości trwania życia. To spowoduje rozwarstwienie społeczeństw na tych lepszych w selekcji i na tych zwykłych. Już dzisiaj Izba Gmin w Wielkiej Brytanii zastanawia się nad dopuszczeniem selekcji, jeśli chodzi o płeć w przypadku drugiego dziecka. – mówi. – W Chinach selekcję płci przeprowadza się później, kiedy dziecko jest w siódmym, dziesiątym tygodniu. Określa się płeć dziecka i dokonuje aborcji dziewczynek. Przy in vitro tej samej aborcji dokonuje się wcześniej, bo w okresie preinplantacyjnym zarodka. To nieprawda, że w in vitro nie ma i nie będzie selekcji – ostrzega prof. Chazan. I dodaje: – 1 procent rodziców, którzy decydują się na diagnostykę preimplantacyjną, życzy sobie, żeby ich dzieci dziedziczyły po nich pewne choroby. Na przykład niewidomi chcą też mieć niewidome dziecko.

Ryzyko genetyczne
Z powodów naukowych in vitro krytykuje też biolog prof. Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki na Uniwersytecie Wrocławskim. – Duża liczba opracowań statystycznych wskazuje, że co najmniej 9 procent dzieci po in vitro rodzi się z ciężkimi wadami wrodzonymi, to jest ponaddwukrotnie więcej niż w grupie dzieci naturalnie poczętych – mówi. Powołuje się na dane Centrum Kontroli Chorób i Prewencji w Atlancie (CDCP), które pełni funkcję głównego obserwatora rozprzestrzeniania się różnych chorób w świecie. Centrum wydało takie oświadczenie prasowe: „Badania wykazują, że wady wrodzone występują częściej u dzieci poczętych drogą zapłodnienia pozaustrojowego.

Chociaż mechanizm ich powstawania nie jest jasny, to pary rozważające ART [zapłodnienie in vitro] powinny być informowane o potencjalnym ryzyku”. – Na przykład ciężkie wrodzone wady serca 2,1 razy częściej występują u dzieci po ART niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Rozszczepienie wargi i/lub podniebienia: 2,4 razy częściej. Atrezja (zarośnięcie) przełyku: 4,5 razy częściej. Zarośnięcie odbytu: 3,7 razy częściej. Z innych badań wynika, że u dzieci po ART do lat 5 wykonuje się niemal dwukrotnie więcej zabiegów chirurgicznych niż u dzieci poczętych drogą naturalną – wylicza. – Towarzystwa, które w różnych krajach promują in vitro, odpowiadają na to: „tak, zdajemy sobie z tego sprawę, należy prowadzić dalsze badania, ale ta liczba defektów to i tak jest niewiele” – dodaje.

Jednym z defektów genetycznych jest siatkówczak, nowotwór dna oka, który pojawia się często natychmiast po urodzeniu. Dlatego rutynowo bada się dno oka u noworodków. W 2003 r. wszystkie przypadki siatkówczaka, które stwierdzili Holendrzy, wystąpiły u dzieci z in vitro. Było ich kilka. – To wywołało pewien szum. Ukazał się wtedy obrzydliwy artykuł pewnego lekarza, który stwierdził: i co z tego? Pięć przypadków to niedużo, a poza tym wszystkie udało się wyleczyć. Nie dodał, że siatkówczaka leczy się przez amputację oka, albo obojga oczu, i przez ciężką chemioterapię. Jeżeli dziecko ją przeżyje, ma zwiększone do 25 procent prawdopodobieństwo wystąpienia nowotworu kości. Nie można więc mówić o wyleczeniu – mówi prof. Cebrat.

Bezpłodni po tacie
Według profesora, nie wszystkie defekty genetyczne u dzieci z in vitro są raportowane przez ośrodki, które osiągają na sztucznym zapłodnieniu ogromne zyski (w USA jedna procedura in vitro kosztuje kilkanaście tys. dolarów). – Należałoby się spodziewać, że statystyki i wnioski dotyczące tych samych procedur i defektów, powinny być podobne, nawet jeżeli pochodzą z różnych klinik i państw. Jeśli jednak chodzi o in vitro, wnioski potrafią być zupełnie odmienne. Istnieją dowody, że dane są fałszowane przez dokonywanie ich wyboru – mówi. – Przykładem może być znowu siatkówczak: nawet gdyby nie występował on częściej po in vitro, to powinno być już raportowanych kilkaset jego przypadków po in vitro, a było kilkanaście.

Prof. Cebrat jako genetyk populacji nie ma wątpliwości, że największe problemy dla ludzkości związane z in vitro dopiero nadejdą. Dziś ich jeszcze nie widać, ale ujawnią się w kolejnych pokoleniach. – Wśród tych przypadków siatkówczaka, które raportowano, stwierdzono, że niektóre z nich powodowane są nowymi mutacjami pojawiającymi się w zarodku (nie było ich u żadnego z rodziców). To stwierdzenie wskazuje na olbrzymie niebezpieczeństwo, że in vitro wprowadza do informacji genetycznej zarodków nowe mutacje. Tych mutacji nie widać w formie defektów rozwojowych, ponieważ znakomita większość mutacji ujawnia się dopiero wtedy, gdy obydwie kopie genu (od matki i od ojca), są uszkodzone. Skutki tych mutacji będą więc widoczne w przyszłych pokoleniach. Dla naszej populacji najgroźniejsze są właśnie te uszkodzone geny, których jeszcze nie widać. Kosztów związanych ze skutkami ich działania nie dałoby się skompensować nawet zwiększonymi stawkami ubezpieczeń dla dzieci z in vitro, bo są one nie do oszacowania – mówi prof. Cebrat. – Z całą pewnością, bezpośrednio w pierwszym pokoleniu będą widoczne defekty w chromosomie Y, które spowodowały bezpłodność ojca: syn po ART po prostu musi posiadać ten sam defekt – stwierdza genetyk.

Neonatolog prof. Gadzinowski z Poznania, w swoim liście do parlamentu, zaatakowanym przez poznańską „Gazetę Wyborczą”, napisał: „Czy ktoś przewidział konieczność wzrostu nakładów na oddziały noworodkowe, ponieważ w konsekwencji ustawy nastąpi wzrost liczby noworodków chorych i przedwcześnie urodzonych i trzeba będzie je leczyć?”. Prof. Cebwrat uważa, że argumentacja prof. Gadzinowskiego jest słuszna. I jako dowód przytacza dane statystyczne z australijskich szpitali. – Dzieci po ART [z in vitro] 4,4 razy częściej rodzą się tam z niską wagą urodzeniową, co natychmiast przekłada się na 89 procent wyższy koszt przyjęcia porodu (2832 do 1502 euro). Po połączeniu wszystkich kosztów związanych z przyjęciem porodu po ART, poród jednego dziecka kosztuje 4818 euro, bliźniaków 13 890 euro, a rozwiązanie ciąży mnogiej większej niż bliźniaczej 54 294 euro. Przy około 2 procentach kobiet rodzących po in vitro, koszty przyjęcia ich porodów stają się istotnym problemem ekonomicznym szpitali w Australii – mówi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.