To może zmienić twoje życie

Jarosław Dudała

|

GN 42/2010

publikacja 23.10.2010 23:42

Haitanka krzyczała, choć nie było ku temu wyraźnych powodów. A ona krzyczała do swego nienarodzonego dziecka: „Nie wychodź! Tu jest piekło! Nie wychodź!!!”.

To może zmienić twoje życie Profesor Robert Walley Jakub Szymczuk /foto gość

Robert Walley dostał pracę ginekologa i położnika w londyńskim szpitalu. Wydawało się, że będzie mógł spokojnie służyć matkom i ich maleństwom. I tak pewnie by było, gdyby nie obowiązujące już wówczas w Wielkiej Brytanii prawo, dopuszczające zabijanie nienarodzonych. Gdy szef zażądał od dr. Walleya wykonania aborcji, ten odmówił. – Mam do zaoferowania pacjentom coś lepszego niż zagłada – oświadczył swemu profesorowi. – W takim razie nie ma tu dla ciebie miejsca – odpowiedział szef.
W ten sposób 30-letni lekarz, mąż i ojciec trójki dzieci, został na bruku.

Sam wobec systemu
– Byłem sam wobec całego systemu opieki zdrowotnej w Wielkiej Brytanii. Nie otrzymałem wsparcia nawet od Kościoła – mówi dziś prof. Walley. Zaczął szukać pracy. W końcu otrzymał pozytywną odpowiedź. Zadzwonił z tą wiadomością do żony. – Dostałem pracę! Na Nowej Funlandii – powiedział, wymawiając nazwę kanadyjskiej prowincji tak szybko, jak tylko mógł, żeby do Susan dotarła wyłącznie dobra wieść o otrzymanym etacie, ale już nie to, że rodzinę czeka przeprowadzka o parę tysięcy kilometrów. – Na Nowej Funlandii? A gdzie to jest? – nie dała się zmylić żona. – To taka skała na północnym Atlantyku – z iście angielskim poczuciem humoru odparł Robert. W ten sposób w 1973 roku Walleyowie przenieśli się do Kanady. Patrząc z perspektywy lat, prof. Walley przyznaje, że wierność głosowi sumienia wiele kosztowała jego rodzinę. Chodziło jednak o podstawowe zasady moralne i kompromis nie wchodził w grę. Robert otrzymał pracę w nowo powstającej uczelni medycznej w stolicy Nowej Funlandii St. John’s. Tam też przyszły na świat kolejne z jego siedmiorga dzieci.

Dziwny list
Także w Kanadzie dopadła go sprawa aborcji. Zaproponowano mu posadę konsultanta w prowadzącej kliniki aborcyjne organizacji Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo). Odmówił. – Czy to ma związek z twoimi przekonaniami religijnymi? – spytał jego kanadyjski szef. – To brak moralnej zgody na aborcję – odpowiedział Walley. Prof. Walley pracował nie tylko na uczelni i w szpitalu. Przygotowywał kanadyjskich biskupów do światowego synodu na temat rodziny. Wyjechał też na cały rok do Nigerii, by tam pomagać kobietom i ich dzieciom. W 1995 roku do Roberta przyszedł list. Nie było go w domu, więc odebrała go żona. Natychmiast do niego zadzwoniła. – Przyszedł do ciebie dziwny list. Chyba po włosku – stwierdziła Susan i trochę się pomyliła, bo pismo było po łacinie. – Nie znam łaciny, więc poszedłem do znajomego księdza, żeby to przetłumaczył. Okazało się, że Jan Paweł II powołał mnie na konsulatora (doradcę) czegoś w rodzaju watykańskiego ministerstwa zdrowia. Dziwiłem się, jak papież znalazł mnie na tej skale na północnym Atlantyku – śmieje się prof. Walley. Dodaje, że pracował jako doradca Stolicy Apostolskiej przez następne 15 lat.

Trzeba coś zrobić
Rok 1995 roku był dla niego ważny z jeszcze jednego powodu. Arcybiskup Nowego Jorku kard. John Joseph O’Connor zaprosił go z wykładem na temat obrony życia, a przy okazji stwierdził, że aborcja to problem ginekologów, bo to oni ją wykonują. – Trzeba coś z tym zrobić – stwierdził kardynał. – Coś zrobić… Ale co? – zastanawiał się prof. Walley. Wiedział, że ginekologów trzeba ewangelizować. Że trzeba ich wspierać, by potrafili się opierać proaborcyjnej presji. Ale jak? Impuls przyszedł z Rzymu. Jeden z włoskich kolegów Walleya w 2001 roku porozsyłał e-maile z wizją moralnie uczciwej pracy ginekologa.

List kończyło wezwanie: „Kto tak myśli, niech przyjedzie do Rzymu”. Więc przyjechali – ginekolodzy z 30 krajów. – Przyjął nas wtedy Jan Paweł II. Powiedział mniej więcej tak: „Rozumiem wasze trudności. Rozumiem presję, jaka jest na was wywierana. Proszę, nie poddawajcie się. Kościół potrzebuje was bardziej niż kiedykolwiek. I wszyscy powinni wam pomóc” – wspomina prof. Walley. Tak powstała organizacja katolickich ginekologów i położników MaterCare International, której szefem i współzałożycielem jest Robert Walley. Jej działalność nie koncentruje się wyłącznie na wzajemnym wsparciu i konferencjach na tematy medyczne. MaterCare organizuje też pomoc medyczną dla kobiet w Afryce, a także w dotkniętym trzęsieniem ziemi Haiti.

Przyczyna zgonu? Brak drogi
– Nie chcemy tylko czekać, aż ktoś do nas przyjdzie. W Afryce jedną z przyczyn wysokiej umieralności kobiet jest… brak dróg. Dlatego mamy ambulans na podwoziu samochodu terenowego. To niewiele, ale wystarcza, by uratować życie – mówi profesor. – W Polsce czy w Kanadzie umieralność matek podczas ciąży, porodu i po porodzie jest na poziomie od trzech do pięciu zgonów na 100 tysięcy urodzeń. W Afryce to jest jeden zgon na 500–1000 porodów.

Jeśli im nie pomagamy, to popełniamy grzech zaniedbania – zapala się Robert Walley, który porzucił pracę na uczelni i w kanadyjskim szpitalu, a poświęcił się dziełu Mater-Care. Jego zdaniem, obrona życia nienarodzonego przed aborcją musi być związana z ratowaniem życia najuboższych kobiet i dzieci. To dlatego lekarze i położne z MaterCare pojechali na Haiti. Zdarzyło się tam, że kobieta, która lada chwila miała rodzić, głośno krzyczała, choć nie było ku temu wyraźnych powodów. Okazało się, że krzyczała do… swego nienarodzonego dziecka. Wołała: „Nie wychodź! Tu jest piekło! Nie wychodź!!!”. – Jeśli jesteś świadkiem takiego wydarzenia, to zmienia ono twoje życie – podsumowuje prof. Walley.

Oni nas nienawidzą
Wydawałoby się, że organizacja, która oferuje pomoc medyczną kobietom z biednych krajów, powinna cieszyć się wsparciem zachodnich rządów i agend ONZ. Ale tak nie jest. – Oni nas nienawidzą – mówi wprost prof. Walley. Dlaczego? Bo lekarze, a także położne, pracujące dla MaterCare, nie wykonują aborcji, nie rozprowadzają środków antykoncepcyjnych. Tymczasem ci, którzy mają pieniądze na pomoc medyczną krajom Trzeciego Świata, uzależniają ich przyznanie od przystąpienia do programu „kontroli urodzin”. – Pytam ich wtedy: jak prezerwatywa może uratować kobietę, która umiera z powodu poporodowego krwotoku? Albo: w czym środki antykoncepcyjne pomogą matce, która potrzebuje cesarskiego cięcia? – mówi prof. Walley.

- W Polsce żyją jeszcze wartościami moralnymi – podkreśla prof. Walley. Na Zachodzie jest inaczej. – Jedno pokolenie ginekologów już straciliśmy. Trochę inaczej jest z najmłodszymi specjalistami. Oni widzą, że w tym samym szpitalu w jednej sali leczy się nienarodzone dzieci, robi się im transfuzje, a w drugiej sali są one zabijane. I nie rozumieją tego – mówi prof. Robert Walley.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.