Czwarty prezydent

Andrzej Grajewski

|

GN 31/2010

publikacja 05.08.2010 12:16

Prezydent Bronisław Komorowski rozpoczyna urzędowanie od wywołanego przez siebie sporu o krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego. To niedobry prognostyk dla tej prezydentury.

Czwarty prezydent Jednym z najważniejszych sprawdzianów dla prezydenta będzie jego postawa przy wyjaśnianiu okoliczności smoleńskiej tragedii. Jakub Szymczuk

Ta sprawa wpisuje się w kontekst kilku kwestii, których rozwiązanie przesądzić może o społecznym odbiorze tej prezydentury, współtworząc warunki dla jej sukcesu bądź porażki. Szansą prezydenta Komorowskiego byłoby wyciągnięcie ręki nie tylko do swych przeciwników politycznych, ale przede wszystkim do milionów Polaków, dla których dramat pod Smoleńskiem stał się ważnym elementem ich obywatelskiej identyfikacji. Nalegając na usunięcie krzyża, Komorowski pokazał nie tylko, że uwiera go pamięć o tragicznie zmarłym poprzedniku. Bolesny w tej decyzji jest także brak szacunku dla idei ciągłości państwa oraz prezydenta jako symbolu państwowości, co także krzyż pod pałacem upamiętniał. Któż, jeśli nie głowa państwa, ma się o takie imponderabilia upominać?

Prezydentura dobrych gestów?
Prezydent Komorowski mógłby emocje rozładować, ogłaszając, że staje na czele komitetu honorowego, który w miejscu, gdzie stoi krzyż, szybko wzniesie pomnik upamiętniający wszystkie ofiary katastrofy. Czy będzie go stać na taki gest? Nowy prezydent wbrew temu, co sądzą jego przeciwnicy, nie będzie marionetką premiera Tuska. Pokazał to, mianując swoich bliskich współpracowników do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a także promując, wbrew premierowi, Grzegorza Schetynę na swego następcę w Sejmie. Gdyby udało mu się, kilkoma gestami dobrej woli, rozbroić negatywne emocje po drugiej stronie, miałby szanse na nowe otwarcie, co tylko wzmocniłoby jego pozycję. Jego szansą jest prezydentura dobrych gestów wobec wszystkich Polaków, otwarta na różne wrażliwości, a przede wszystkim powrót do tego, co w jego życiorysie kiedyś było najpiękniejsze – odwagi pójścia tam, gdzie inni bali się podążać. Czy prezydent Komorowski znajdzie w sobie odwagę harcerza Komorowskiego, który kiedyś, pomimo grożących mu sankcji, poszedł z kwiatami pod Grób Nieznanego Żołnierza, aby uczcić zakazane święto 11 Listopada, i teraz wbrew swemu zapleczu pójdzie złożyć kwiaty na grobie Lecha Kaczyńskiego?

Kłopotliwy przyjaciel
Trzeba także pytać, jaką rolę w jego otoczeniu będzie odgrywał Janusz Palikot. Żadna z dotychczasowych nominacji Komorowskiego nie potwierdza, aby w jego otoczeniu mieli się znaleźć ludzie bliscy Palikotowi. Komorowski wyraźnie stawia na byłych działaczy Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, którego struktury tworzył w Warszawie i na Mazowszu. Nie oznacza to jednak, że Palikot w życiu politycznym Komorowskiego przestał być ważny. Przyjaźń między nimi, jak zapewniają ludzie ze ścisłego kierownictwa Platformy, była częścią większego planu politycznego. Był on układany pod koniec ubiegłego roku, gdy wydawało się, że premier Tusk, pomimo wahań, zdecyduje się na start w wyborach prezydenckich. Komorowski był wymieniany w gronie jego potencjalnych następców jako przyszły premier. Planował dalsze rządzenie już nie z PSL, ale z SLD. Konstruktorem tego przymierza miał być Palikot. Zresztą niebezinteresownie. Liczył, że zajmie ważne funkcje w tym gabinecie. Był także ważnym doradcą Komorowskiego w czasie ostatniej kampanii, choć jego wyczyny przynosiły kandydatowi Platformy więcej szkód aniżeli pożytku. Komorowski zawsze bronił Palikota po kolejnych jego wybrykach, a przynajmniej raz ocalił mu skórę. Miało to miejsce, gdy po wypowiedzi, że Grażyna Gęsicka uprawia „prostytucję polityczną” nawet Tusk uznał, że miara się przebrała i chama z Lublina chciał z Platformy usunąć. Wówczas Komorowski rzucił na szalę cały swój autorytet, aby go ocalić, co w końcu mu się udało.

Odnosi się czasem wrażenie, że Komorowski wręcz przesiąkł nihilizmem Palikota. Tylko w takim klimacie mogła zaistnieć wypowiedź marszałka na temat incydentu w Gruzji w listopadzie 2008 r., kiedy niedaleko samochodu prezydenta Kaczyńskiego rozległy się strzały oddane ze strony osetyńskiego bądź rosyjskiego posterunku. Z całą pewnością w tamtej sprawie skrajną nieodpowiedzialnością wykazał się prezydent Gruzji Saakaszwili, który zawiózł prezydenta RP pod lufy obcych żołnierzy. W żaden jednak sposób nie tłumaczyło to słów marszałka, który komentując zdarzenie, pozwolił sobie na kiepski żart, że jaka wizyta, taki zamach. Często także w innych sytuacjach nie szczędził złośliwości obu braciom, odnoszących się m.in. do ich sytuacji życiowej. Nawet jeśli w przeciwnym obozie marszałkiem także poniewierano, nie usprawiedliwiało to takich jego reakcji. Wybór, przed jakim staje jako prezydent, jest prosty. Może nadal w swoim otoczeniu hołubić Palikota, ale wówczas powinien zapomnieć, że ktokolwiek na serio weźmie jego hasło, iż zgoda buduje.

Problemy z aneksem
Kwestie związane ze sprawami obrony narodowej są ważną częścią uprawnień prezydenckich i duże doświadczenie oraz wiedza Komorowskiego na tym obszarze mogą być atutem jego prezydentury. Wątpliwości od dawna wzbudzały jednak związki obecnego prezydenta ze środowiskiem wojskowych służb specjalnych. Szeroko komentowany był zwłaszcza jego sprzeciw w czasie głosowania ustawy o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych. Komorowski tłumaczył to obawami, że przyjęte wówczas rozwiązania doprowadzą do całkowitego paraliżu służb specjalnych w wojsku. Nie podzielał także obecnego w PiS przekonania, że WSI są źródłem wszystkich patologii w państwie. Z pewnością część jego obaw potwierdziło później życie, a raport Macierewicza nie wpłynął na bieg spraw publicznych. Gwoli prawdy trzeba jednak stwierdzić, że powstałe w 1991 r. Wojskowe Służby Informacyjne opierały się wyłącznie na oficerach, którzy służyli w wojskowym wywiadzie i kontrwywiadzie w PRL. Nie przeprowadzano tam nawet ograniczonej weryfikacji, jaka miała miejsce na obszarze cywilnych służb specjalnych.

Komorowski na początku lat 90. miał ograniczony wpływ na funkcjonowanie wojskowych służb specjalnych, gdyż wszystkie najważniejsze decyzje w tej sprawie były podejmowane w kancelarii prezydenta Wałęsy. Są zresztą dowody na to, że próbował zmienić profil ich działań. Prosił grono ekspertów, m.in. mnie, aby wspomóc pion analityczny i operacyjny wywiadu wojskowego na szczególnie wrażliwych kierunkach. Pod koniec lat 90. jako minister podjął decyzje, które umożliwiły rozpoczęcie przejmowania archiwów peerelowskich służb wojskowych przez IPN. Gdy był ministrem obrony, prowadzona była kontrwywiadowcza operacja „Gwiazda”, której celem było zminimalizowanie roli oficerów szkolonych w przeszłości w sowieckich uczelniach. Operacja została jednak przerwana, podobno pod presją zachodnich sojuszników, którzy woleli przejąć szkolonych przez Sowietów specjalistów i użyć ich w swoich celach, a nie wydalać ich ze służby.

Nie jestem w stanie ocenić trafności tej decyzji, ale jej skutki polityczne z pewnością nie były dobre. Wojskowe służby należało reformować już dawno, gdyż zbyt długo pozostawały poza efektywną kontrolą polityczną. Po tym wszystkim nie wyobrażam sobie, aby w otoczeniu Komorowskiego mogli się pojawić oficerowie z dawnych służb wojskowych. Byłoby to bowiem odczytane jako demonstracja odbierająca sens działaniom, które legitymizowała także Platforma. W trakcie ostatniej kampanii wyborczej wiele mówiło się o rzekomych hakach, jakie miały zostać przeciwko Komorowskiemu wyciągnięte w związku z jego kontaktami z oficerami WSI. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nowy prezydent będzie musiał jednak podjąć decyzję w sprawie aneksu do raportu przygotowanego przez Macierewicza. Aneks krytycznie ocenił prezydent Lech Kaczyński i schował go głęboko w sejfie. Komorowski będzie jednak musiał się z tym zmierzyć, a okoliczność, że ponoć jest jednym z negatywnych bohaterów aneksu, nie zmienia faktu, że jakiś finał dla całej sprawy musi znaleźć.

Z kompetentnym zapleczem?
W trakcie kampanii prezydenckiej Komorowski nie pokazał się z najlepszej strony. Kiepsko przygotowany, popełniający często ośmieszające go pomyłki, nie wzbudzał zaufania do swoich kompetencji i otaczającego go sztabu. Teraz ma czas i możliwości takie zaplecze zbudować, korzystając także z doświadczenia ośrodków, które nie podzielają jego zapatrywań i poglądów. Prezydent Kaczyński wiedział swoje, ale w sprawach trudnych nie wahał się także wysłuchiwać głosów, z którymi się nie zgadzał. Przekonałem się o tym, biorąc udział w dyskusji z nim w małym kręgu ekspertów w Lucieniu, gdzie nie brakowało ludzi zupełnie niepodzielających poglądów Lecha Kaczyńskiego; był tam m.in. Paweł Wroński z „Gazety Wyborczej”, który chyba jednego dobrego tekstu o nim nie napisał. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, aby na seminarium organizowane przez obecnego prezydenta był zaproszony ktoś z „Naszego Dziennika”.

A tymczasem w interesie prezydenta Komorowskiego jest, aby tradycja poważnej, ponadpartyjnej rozmowy była w jego otoczeniu kontynuowana. Dałoby to szanse stworzenia wokół niego zaplecza intelektualnego, krytycznego wobec ośrodków rządowych, a także potrafiącego skutecznie analizować różne formy medialnych i „salonowych” nacisków, którym z pewnością nowy prezydent także będzie poddawany. W czasie kampanii Komorowski daleko odszedł od swych dawnych, konserwatywnych poglądów, zmieniając na przykład zdanie w sprawie parytetów oraz finansowania procedur in vitro. Być może taka jest logika kampanii wyborczej, zwłaszcza gdy zabiega się o wsparcie cudzego elektoratu. Wybory się jednak skończyły i prezydent RP musi zdecydować, czy chce mówić własnym głosem, czy będzie koniunkturalnie mówić tylko to, co mu się opłaca i podoba większości. Od decyzji, jakie podejmie w opisanych powyżej kilku sprawach, w dużym stopniu zależeć będą szanse czwartego prezydenta Rzeczypospolitej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.