Jak przeforsować otwarcie feministycznego ośrodka studiów gender na Uniwersytecie Gdańskim? Publicznie zmieszać z błotem profesora, który wyraził sceptyczną opinię na posiedzeniu senatu uczelni. Następni może już się nie odważą.
Prof. Jarosław Warylewski (w środku) odważył się wyrazić sceptycyzm wobec wniosku feministek.
PAP/Stefan Kraszewski
Wygląda na to, że taki scenariusz realizuje właśnie środowisko feministyczne w stosunku do Uniwersytetu Gdańskiego. Wątpliwości w sprawie powołania ośrodka na posiedzeniu senatu wyrażało aż trzech profesorów. Środowiska feministyczne skoncentrowały się jednak tylko na jednym i wylały na niego swoje oburzenie. Pewnie dlatego, że znacznie lepiej wygląda w mediach, jeśli ofiarą jest jeden człowiek. Powstaje wtedy wrażenie, że nikt inny na całej uczelni nie ma tak „wstecznych” poglądów.
Oburzone z opóźnieniem
Na reprezentanta „wstecznych sił” został przez feministki wyznaczony prof. Jarosław Warylewski, dziekan Wydziału Prawa. I choć posiedzenie uniwersyteckiego senatu odbyło się 17 grudnia, nagle po dwóch miesiącach do rektora zaczęły napływać protestacyjne listy otwarte środowisk feministycznych. Feministki zaczęły też krytykować profesora w zaprzyjaźnionych mediach: w Radiu Tok i „Gazecie Wyborczej”. Studia gender to osobliwa dziedzina wiedzy. Dotyczą badania tożsamości płciowej. Nauczyciele gender mówią studentom o zespole ról i stereotypów płciowych, które przypisała mężczyznom i kobietom kultura. Wiele miejsca poświęcają pochwale zabijania dzieci przez aborcję, uznając to za podstawowe prawo każdej kobiety.
„Gender studies” są dziś modne jako osobne kierunki studiów w wielu krajach Zachodu. Ośrodki „gender” powstały już też przy niektórych polskich uniwersytetach, m.in. Warszawskim, Łódzkim, Poznańskim i Jagiellońskim. Warszawska publicystka Joanna Najfeld zetknęła się z jednym z nich w czasie studiowania anglistyki. – Na zajęciach gender uczono mnie, że płci się nie ma, tylko się ją wykonuje. Np. malując sobie twarz, człowiek wykonuje bycie kobietą, a zmieniając koło w wozie, wykonuje bycie mężczyzną. W ciągu dnia, każdy z nas porusza się po continuum płci – mówi. – Pani od genderu nie potrafiła odpowiedzieć na moje pytanie, czy analogicznie istnieje continuum gatunkowe, i jak nauczę psa siusiać do toalety, to on wykonuje bycie człowiekiem, a jak idę na basen to wykonuję bycie rybą. Taka to nauka, przy niej marksizm-leninizm to matematyka – ocenia.
Śmiech jak zbrodnia
Ironiczne pytania studentów feministki mogą wytrzymać, mogą nawet sympatycznie podyskutować z krytycznymi studentami podczas zajęć w zamkniętej salce. Kiedy jednak prof. Warylewski wypowiedział się krytycznie w uczelnianym senacie, zresztą w kulturalny sposób, został napiętnowany. W liście otwartym do rektora feministki wyraziły oburzenie, że dziekan Wydziału Prawa porównał ich projektowany ośrodek gender do ośrodka zajmującego się badaniami nad pedofilią oraz że chciał je ośmieszyć. Jak?
Z materiałów dostarczonych senatowi uczelni wynikało, że w ośrodku gender ma być zatrudnionych 14 kobiet i 5 mężczyzn. Prof. Warylewski skomentował to tak, że mężczyźni są w takim razie dyskryminowani, i zapytał, gdzie tu jest parytet. „Na sali rozległ się gromki śmiech” – skarżyła się „Gazecie Wyborczej” prof. Lucyna Kopciewicz, pedagog z Uniwersytetu Gdańskiego i jedna z inicjatorek powołania ośrodka gender.
Prof. Warylewski tłumaczy, że zajmuje się naukowo problemem przestępstw seksualnych, w tym pedofilii, i że porównanie jego własnych badań z gender wcale nie jest obraźliwe. – Zwróciłem tylko uwagę na niekompletność wniosku: brak regulaminu i wskazania źródeł finansowania. Zapytałem też o strategię uniwersytetu: czy mamy tworzyć mnóstwo nowych ośrodków, czy nie. Takich spraw na senacie jest wiele, to normalne, że są głosy i za, i przeciw – mówi. – Moim zdaniem to próba zaszantażowania uniwersytetu: jeśli ktokolwiek jest przeciw temu wnioskowi, nawet mając rację, to miałoby znaczyć, że jest przeciw kobietom i przeciw feministkom – dodaje.
Wniosek feministek senat rozpatrzy ponownie 25 marca. – Nie jestem strachliwy. Spodziewam się jednak, że jeśli nie powiem o wniosku nic dobrego, a może ośmielę się go skrytykować, to nagonka na mnie będzie trwała. A nikt nie lubi czytać o sobie w gazecie i w internecie rzeczy nieprzychylnych, to mimo wszystko jest przykre – mówi prof. Warylewski. Czy inni profesorowie będą milczeć podczas następnego posiedzenia senatu, żeby nie narazić się na podobne przykrości? Okaże się w najbliższy czwartek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.