Człowiek w najgłębszym kanionie

Przemysław Kucharczak

|

GN 07/2010

publikacja 21.02.2010 16:03

Jeden z ostatnich zakątków, dotąd nietkniętych stopą człowieka, został przed kilkoma miesiącami zbadany. I to przez Polaków. To piekielnie trudny do przebycia, 20-kilometrowy, górny odcinek kanionu Colca w Peru.

Człowiek w najgłębszym kanionie Śmiałkowie z Gliwic i Krakowa na dnie kanionu uznawanego za najgłębszy na świecie Archiwum uczestników wyprawy

Kanion Colca jest uznawany za najgłębszy na świecie. Jego strome, niemal pionowe ściany wznoszą się na wysokość 3,2 km z jednej strony i aż 4,3 km z drugiej! Dołem wściekle rozbija się na kamieniach rzeka Rio Colca. W 1981 r. tą właśnie rzeką, jako pierwsza na świecie, spłynęła grupa sześciu polskich kajakarzy. Ich wyczyn sprawił, że długi na 120 km kanion Colca stał się światową atrakcją turystyczną. Przed 29 laty Polacy ominęli jednak górny odcinek kanionu o długości 20 km. Rio Colca prowadzi tam za mało wody, żeby kajaki mogły zostać spuszczone na wodę. Górny fragment kanionu pozostał więc tajemniczy i niezbadany. Aż wreszcie jego podbój zdecydowali dokończyć kolejni śmiałkowie.

Mieli wybrać się tam wszyscy razem, ale nie umieli dogadać się, na jakich warunkach. Ostatecznie więc ruszyli w dwóch niezależnych od siebie grupach. Większą i lepiej wyposażoną grupą dowodził doświadczony podróżnik Jerzy Majcherczyk z Nowego Jorku, uczestnik słynnej wyprawy do Colca z 1981 roku. W jego wyprawie oprócz Polaków wzięli też udział Amerykanie i Peruwiańczycy. Zupełnie niezależnie od nich do kanionu Colca zeszli młodzi ludzie z Akademickiego Klubu Turystycznego „Watra” z Gliwic. Rozpoczęła się niesamowita przygoda i niesamowity wyścig, przywodzący na myśl podobnie zażarty, który przed 99 laty o biegun południowy toczyli podróżnicy Scott i Amundsen. Tamtego wyścigu Scott nie przeżył. Zdobywcy kanionu Colca ryzykowali znacznie mniej, ale pewne zagrożenie w dzikim terenie, gdzie w razie wypadku nie mogłaby dotrzeć żadna pomoc, jednak istniało.

Wyścig podróżników
Pierwsze podejście podróżnicy wykonali w 2008 roku. Z początku prowadzili gliwiczanie (pięciu chłopaków i trzy dziewczyny), ale przy jednym z dzikich wodospadów wyprzedziła ich ekipa Polonii. Jednak po zaledwie 8 km walki z rzeką obie ekipy powiedziały: „pas”. Wszyscy razem wyszli z kanionu w tym samym miejscu, po prawie pionowej ścianie. Drugi etap wyścigu rozegrał się w zeszłym roku. Międzynarodowa ekipa Jerzego Majcherczyka zeszła do kanionu o tydzień wcześniej. Przemierzyła pozostałe 12 km i ogłosiła swoje zwycięstwo. Choć pięciu gliwiczan zeszło do kanionu później, też ogłosili wygraną. I mają ważny argument, bo tylko oni przebyli cały odcinek po dnie kanionu. Tymczasem grupa Majcherczyka w najtrudniejszym miejscu „odpuściła” i przez dwa dni obchodziła przełom rzeki Colca górą, po skałach. Uczestnik słynnej wyprawy kajakowej do Colca z 1981 r. Stefan Danielski w dostępnej w internecie analizie przyznał rację gliwiczanom, a nie swojemu koledze Majcherczykowi.

Dla postronnych obserwatorów ten spór o pierwszeństwo jest jednak bez znaczenia. W obu wyprawach brali przecież udział Polacy. I uczestnikom obu wypraw należy się szacunek. – Dla nas zresztą i tak najważniejsze było przeżycie niesamowitej przygody – przyznaje dziś Krzysztof Mrozowski, szef wyprawy gliwiczan. – Byliśmy w miejscu, gdzie przedtem albo nikogo nie było, albo był mało kto – mówi.
A Indianie? Owszem, schodzili do wybranych, lepiej dostępnych punktów kanionu. Jednak całości z pewnością nie przebyli. Po co mieli pchać się w tak trudny teren, jak dzisiejsi poszukiwacze przygód, dzieci europejskiej cywilizacji?

Skorpion w śpiworze
A przygoda była to niezwykła. W nocy w kanionie zapadała najbardziej czarna z wszystkich czarnych ciemności. Tylko nad głowami śmiałków jarzył się wąski pas gwiazd, świecących tysiąc razy ostrzej niż w Polsce, gdzie obserwacje utrudniają łuny ulicznych latarni. Podróżnicy spali na skalnych półkach. Gliwiczanie raz nieźle się przestraszyli, kiedy o świcie Krzysiek wytrzepał ze swojego śpiwora... skorpiona. Widać przyszedł w nocy się ogrzać. Innych zwierząt, poza krążącymi nad głowami padlinożernymi kondorami, zdobywcy kanionu Colca nie widzieli. Brakuje tam nawet roślinności, a w niektóre miejsca na dnie wąskiego kanionu nigdy nie zagląda słońce. Rano podróżnicy zrywali się i brnęli lub płynęli wpław przez lodowatą wodę, pokonywali pontonami rozpoznane odcinki, skakali z kamienia na kamień, przeciągali na linach między głazami swoje bagaże. Czasem musieli skakać z wysokich głazów wprost do spienionej kipieli. – Staraliśmy się skakać na spokojną wodę albo w tak zwaną cofkę, bo nawet przy bardzo szybkim nurcie w rzece są miejsca spokojne. Ale nieraz nie było wyjścia i nie wiedzieliśmy, na co skaczemy – wspomina Krzysztof Mrozowski. W jednym miejscu rzeka ginęła pod ogromnym głazem, jak w tunelu. Podróżnicy z Gliwic przepłynęli tamtędy, schylając się. Najostrzej walczyli z wodą w przełomie rzeki, gdzie woda z rykiem przelewała się z kaskady na kaskadę, i tak przez 400 m. – Według GPS, na tych 400 m było ponad 80 m spadku, czyli bardzo dużo – mówi Krzysztof Mrozowski.

Dobra, niepotrzebna robota
Razem z czterema chłopakami z gliwickiego klubu „Watra”, studentami i absolwentami Politechniki Gliwickiej, w wyprawie wziął udział Przemek Kmita z krakowskiego klubu „Bystrze”, student AGH, świetny kajakarz górski. Na filmie nakręconym w kanionie widać, jak wściekle wiosłuje, unosząc się w pontonie na grzywie spienionej rzeki, i jak sprytnie omija wystające z wody głazy. Podróżnicy uwiecznili też kamerą niezwykły wodospad, spadający ze ściany kanionu co najmniej 100 m pionowo w dół.
– Zrobiliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty! – śmieje się Krzysztof Mrozowski. – Byliśmy w miejscu, do którego inni nie wybiorą się z braku ochoty albo czasu. Oglądaliśmy te miejsca jako pierwsi albo jedni z pierwszych. To niesamowita przygoda – mówi.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.