Spór o prawdę

Bogumił Łoziński

|

GN 41/2009

publikacja 13.10.2009 12:25

Proces, który wytoczyła "Gościowi" Alicja Tysiąc, jest wyrazem głębokiego sporu cywilizacyjnego, toczącego się obecnie na świecie. Po jednej stronie stoją ludzie religijni i zwolennicy wartości konserwatywnych, po drugiej – permisywizmu moralnego, aborcji czy eutanazji.

Choć proces zakończył się przegraną naszego tygodnika w pierwszej instancji, w przestrzeni publicznej bardzo wyraźnie zostało przypomniane, że aborcja to zabójstwo i są w Polsce środowiska, które nie dadzą tej oczywistej prawdy zrelatywizować.

Zaprzeczyć macierzyństwu
O tym procesie napisano już bardzo dużo, głównie jako o sporze między prawem do wolności słowa a naruszeniem dóbr osobistych jednostki. Jednak w rzeczywistości ma on o wiele szerszy wymiar. W momencie, w którym pani Tysiąc ujawniła swoje nazwisko i przy pomocy organizacji feministycznych rozpoczęła postępowanie procesowe przed Trybunałem Sprawiedliwości w Strasburgu, przestała być osobą prywatną. Opowiadając się za tym, aby matka mogła zabić swoje nienarodzone dziecko, stała się symbolem ruchu aborcyjnego. Nie wiem, na ile był to wybór świadomy, ale na pewno opowiedziała się jednoznacznie za reprezentowanym przez feministki światopoglądem.

Publicyści „Gościa” wyznają zupełnie inny system wartości, w którym aborcja jest zabiciem dziecka, a więc matka, która dąży do aborcji, chce jego śmierci. Wśród ludzi religijnych symbolem macierzyństwa jest żyjąca w XX wieku św. Joanna Beretta Molla, która oddała życie za swoje nienarodzone dziecko, a postawa prezentowana przez panią Tysiąc jest tego macierzyństwa zaprzeczeniem. Wbrew pozorom, to nie jest tylko spór między katolikami a zwolennikami aborcji. Dwa lata temu głośny był przypadek Polki Anny Radosz, która zrezygnowała z leczenia nowotworu złośliwego za pomocą chemioterapii, urodziła zdrowe dziecko, jednak sama zmarła w wyniku postępu choroby. U podstaw jej decyzji nie leżały jednak względy religijne, lecz elementarny instynkt macierzyński. Postawa kobiety, która chce zabić swoje dziecko, bo może pogorszyć się jej wzrok, i kobiet, które oddają swoje życie, aby ich dzieci żyły, to diametralnie różne bieguny macierzyństwa. Publicyści „Gościa” te postawy opisali w kategoriach wartościujących, do czego mają prawo, jednoznacznie wskazując, że zamiar zabicia nienarodzonego dziecka przez Alicję Tysiąc był po prostu złem.

I właśnie ocenianie świata w kategoriach zła i dobra tak rozwścieczyło feministki, że namówiły swój symbol do wytoczenia „Gościowi” procesu. Pani Tysiąc chce nam zabronić oceny jej postępowania w kategoriach wartościujących, próbuje nam wmówić, że to, co robi, jest dobre i zasługuje na pochwałę. Tak nie jest. Jedna z moich sąsiadek – przeciętna polska kobieta – przysłuchując się w telewizji wypowiedziom pani Tysiąc, stwierdziła: „ta kobieta nie ma wstydu”. I tu dochodzimy do spraw podstawowych. Jest coś takiego jak zwykłe ludzkie poczucie przyzwoitości, za pewne rzeczy się wstydzimy, z innych jesteśmy dumni. Pani Tysiąc chce, abyśmy ją chwalili za decyzje, z powodu których powinna się wstydzić.

Sąd w służbie permisywizmu
Naszego prawa do oceny rzeczywistości nie zmieni także kuriozalny wyrok sądowy, wydany w pierwszej instancji. Stwierdza on m.in., że katolicy mogą mówić, iż aborcja to zabicie dziecka w sensie ogólnym, ale nie wolno im zastosować tej oceny w konkretnym przypadku.

Rozmawiałem z wieloma prawnikami i nie znalazłem żadnego, który nie wyrażałby dezaprobaty wobec tej sentencji, a najczęściej mówili krótko: to bzdura, sąd drugiej instancji na pewno tego nie utrzyma. W uzasadnieniu wyroku jest tak dużo innych błędów, że nie sposób o wszystkich tu napisać. Łamie on nie tylko konstytucyjnie zapewnioną wolność słowa, ale także wolność publicznego wyrażania przekonań religijnych.

Jednak z tym wyrokiem łączy się poważniejszy problem – wykorzystywania sądów do wykluczania z debaty publicznej ideowych adwersarzy. Etyczni relatywiści mają problem z odnalezieniem się w systemie pluralistycznej demokracji, gdy spotykają kogoś o innych poglądach. Jeśli nie są w stanie go przekonać do swoich racji albo wręcz przegrywają w toku publicznych dyskusji, sięgają po broń sprawdzoną w epoce PRL – wykluczenie z tej debaty, np. przez dążenie do cenzury, czy wręcz zamknięcie do więzienia w wyniku procesów sądowych.

Przykładem takiej metody jest nie tylko proces przeciwko „Gościowi”, ale także przeciwko red. Joannie Najfeld, red. Wojciechowi Cejrowskiemu czy redakcji „Rzeczpospolitej”. Tyle że zwykle bardzo nagłaśniane procesy często mają odwrotny skutek – służą przypomnieniu opinii publicznej podstawowych wartości, co bynajmniej po myśli etycznych liberałów nie jest. Trudno będzie bowiem po procesie Alicja Tysiąc kontra „Gość Niedzielny” znaleźć w Polsce osobę, do której świadomości nie dotrze, że aborcja jest zabójstwem.

Matka narusza dobra osobiste córki
W trakcie procesu padł wobec publicystów „Gościa” zarzut naruszenia dóbr osobistych pani Tysiąc, czy szerzenia mowy nienawiści. Choć pani sędzia nie potrafiła tego oskarżenia udowodnić, a podany w uzasadnieniu wyroku przykład był zupełnie chybiony i nie odnosił się do powódki (co zresztą przyznała sama sędzia), do opinii publicznej dotarł przekaz, że publicyści naruszyli dobra osobiste Alicji Tysiąc. Podjęły to niektóre media, na czele z „Gazetą Wyborczą”, która oskarżyła „Gościa” i polski episkopat, który tygodnik jednoznacznie poparł, o okrucieństwo i brak miłosierdzia. Dla katolickiego pisma oskarżenie o naruszenie czyjejś godności, brak szacunku czy miłosierdzia to poważna sprawa. Tyle że te zarzuty są nieprawdziwe i wynikają ze stronniczej interpretacji tekstów „Gościa” czy wyrywkowego ich traktowania.

Przeanalizowałem dokładnie teksty publicystów tygodnika na temat Alicji Tysiąc. Niektóre są mocne, ale w żadnym nie ma osobistego ataku na powódkę, w rodzaju „morderczyni” czy „potencjalna morderczyni”, co się tygodnikowi kłamliwie przypisuje. Co więcej, w pozwie jako przykłady rzekomego naruszenia dóbr osobistych są podane stwierdzenia, których, nawet według zdania sądu, tygodnik miał prawo użyć.
Użyte przez „Gościa” określenie: „matka, które chciała zabić własne dziecko” może być uznane za ostre. Ale mało kto pamięta słowa Alicji Tysiąc cytowane w „Dużym Formacie” w marcu 2007 r., gdy skarży się, że nie mogła dokonać aborcji: „Gdybym wtedy miała pięć tysięcy – Julki by nie było”. Nie ulega wątpliwości, że to nie publicyści „Gościa”, ale matka mówiąca publicznie, że gdyby miała pieniądze, zabiłaby własną córkę, w sposób drastyczny narusza nie tylko własne dobra osobiste, ale przede wszystkim swojego dziecka.

Tygodnik jest oskarżany o piętnowanie człowieka, tymczasem jego publicyści rzeczywiście piętnowali, ale nie panią Alicję, lecz jej postawę. To zrozumiałe, że poczuła się dotknięta krytyką swojego postępowania, ale to, że ktoś odczuwa dyskomfort, bo jego czyny nie spotykają się z aprobatą, nie oznacza automatycznie naruszenia jego dóbr osobistych. Pani Tysiąc nie jest ofiarą „Gościa Niedzielnego”, lecz swoich osobistych wyborów. To oczywiste, że chrześcijanin powinien okazywać miłosierdzie w sposób bezwarunkowy, także pani Tysiąc. Jednak miłosierdzie nie może oznaczać przyzwolenia na zło, czego ateistyczni egzegeci katolicyzmu nie są w stanie zrozumieć. Prawdziwą ofiarą całej sytuacji jest 9-letnia dziś córeczka Alicji Tysiąc. Ofiarą nie krytyków postępowania jej matki, lecz działaczy ruchu proaborcyjnego, którzy z pani Tysiąc zrobili symbol walki o prawo do aborcji. Czy Julka znajdzie w swoim życiu dostatecznie dużo miłości, aby uleczyć rany, jakie zadali jej ludzie kwestionujący jej prawo do życia?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.