Wczesnoszkolny miszmasz

Szymon Babuchowski

|

GN 36/2009

publikacja 07.09.2009 13:17

Sześciolatki w jednej klasie z siedmiolatkami? Tak w praktyce wygląda reforma nauczania początkowego w większości szkół.

Wczesnoszkolny miszmasz fot. Henryk Przondziono

Czy polskie szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków? W wielu miejscach tak, ale nie wszędzie. Brak placów zabaw, odpowiednio wyposażonych klas, a nawet ciepłej wody i mydła w łazienkach to problem, z którym zmagają się nasze placówki edukacyjne. Tylko tam, gdzie więcej rodziców zdecydowało się na posłanie swojego sześciolatka do szkoły, uda się dla maluchów stworzyć osobne oddziały. Pozostali będą uczyć się razem z siedmiolatkami, co oznacza dodatkowe kłopoty.

Gdynia i Warszawa gotowe
Minister Katarzyna Hall zakładała, że do szkoły pójdzie w tym roku aż 30 proc. sześciolatków. To nie udało się nigdzie, choć w wielu miejscowościach samorządy polikwidowały zerówki. Najwięcej, bo aż 20 proc. dzieci z rocznika 2003, poszło do pierwszej klasy w Gdyni. Niezłym, prawie dziesięcioprocentowym wynikiem może poszczycić się jeszcze Warszawa. Ale kolejne liczby są już dużo niższe: Gdańsk – niecałe 5 proc., Olsztyn – 4,58 proc., Łódź – 4,24 proc., Poznań – 3,8 proc., Lublin – 3,44 proc., Katowice – 2,7 proc., Wrocław – 2,3 proc., Kraków – 2,1 proc.

Skąd taka rozbieżność? – Nie mamy jakiegoś szczególnego patentu na zachęcanie rodziców – twierdzi Joanna Grajter, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Gdynia. – Wystarczyło zapraszać ich od wczesnej wiosny, by obejrzeli szkoły; poinformować, w jaki sposób będą one zaadaptowane od 1 września. Przeznaczyliśmy 15 milionów złotych na remonty w szkołach: termomodernizację, wymianę okien, nowe kotłownie. Budynki są świetnie wyposażone – w trzech z nich powstały w ciągu ostatnich dziesięciu lat nowe baseny. Zadbaliśmy też o to, by grupy sześciolatków miały dwóch nauczycieli. Dzięki temu rodzice nie muszą się obawiać, że ich dzieci będą zostawać po lekcjach w świetlicy. Stworzyliśmy pewne standardy, teraz decyzja należy do rodziców.

W Warszawie do pierwszej klasy szkoły podstawowej pójdzie 1180 sześciolatków. Do przedszkoli będzie ich uczęszczało 3,5 tys., a do oddziałów przedszkolnych w szkołach – 7,9 tys. – Wszystkie szkoły, co do jednej, są gotowe do przyjęcia sześcioletnich dzieci – zadeklarowała Jolanta Lipszyc, dyrektor Biura Edukacji m.st. Warszawy. – Mają bezpieczne sale wyposażone w mebelki, krzesełka i stoliki, czyli nie – jak się tego obawiają rodzice – w ustawione rzędami ławki. Są tam także, tak jak w przedszkolu, zabawki, dywan oraz dostosowane do wieku dziecka pomoce dydaktyczne. 90 proc. budynków ma wydzieloną część dla sześciolatków lub sześciolatków wraz z klasami I–III, a niektóre nawet osobne wejścia dla najmłodszych uczniów. Znaczna większość ma także plac zabaw. Jolanta Lipszyc zapewnia, że szkoły są przygotowane do dziesięciogodzinnej opieki nad maluchami. W planie lekcji znajdzie się pięć godzin zajęć edukacyjnych i pięć godzin dodatkowych, m.in. z języka angielskiego, rytmiki, tańca i gimnastyki korekcyjnej. W odróżnieniu od zajęć prowadzonych w przedszkolu, będą one nieodpłatne. Szkoły zapewnią opiekę psychologiczną i medyczną, a także trzy posiłki dziennie.

Radosna szkoła?
Karolina Elbanowska, twórca inicjatywy „Ratuj Maluchy”, sceptycznie podchodzi do tych doniesień. – Niewiele jest szkół, w które samorząd rzeczywiście zainwestował odpowiednią ilość pieniędzy, aby przygotować je dla potrzeb najmłodszych uczniów – ocenia. – Jest za to wiele takich placówek, do których idą pojedyncze sześciolatki albo w ogóle ich nie ma w tym roku. Tam nie było nawet motywacji, by cokolwiek zmieniać. A zmieniać jest co. W maju sanepid skontrolował 6 tysięcy szkół, czyli prawie 30 proc. wszystkich placówek w kraju. Wyniki były porażające. Kontrola pokazała, że w 10 proc. szkół dzieci nie miały dostępu do ciepłej wody i mydła, a w prawie 12 proc. nie było możliwości wysuszenia lub wytarcia rąk. W 7 proc. brakowało papieru toaletowego, a łazienki wyglądały jak rudery. Wprawdzie Główny Inspektorat Sanitarny twierdzi, że część dyrektorów wyciągnęła już wnioski z majowej lekcji, jednak poprawa dotyczy zaledwie połowy szkół. W łazienkach pojawiają się już ręczniki i mydło, ale podłączenie ciepłej wody dla wielu placówek okazało się zadaniem nie do przeskoczenia. Jak się okazuje, polska oświata nie ma pieniędzy na takie inwestycje.

Podobnie jest z placami zabaw i wyposażeniem klas. Miały one zostać dofinansowane w ramach rządowego programu „Radosna szkoła”. Szkoda tylko, że formularze trafiły do wydziałów edukacji dopiero 13 lipca, gdy większość dyrektorów była już na urlopach. Tym zapewne należy tłumaczyć fakt, że o środki na zakup pomocy dydaktycznych do kącików zabaw zwróciła się zaledwie połowa uprawnionych szkół. O finansowe wsparcie budowy placów zabaw poprosiło jeszcze mniej, bo tylko 11 proc. Pieniędzy nie starczy jednak nawet dla wszystkich, którzy się zgłosili. Podstawówki te potrzebują bowiem w sumie 130 milionów złotych. Tymczasem rząd zarezerwował na bieżący rok jedynie 40 milionów złotych. W pierwszej kolejności środki mają trafić do szkół wiejskich. Pomoce dydaktyczne będą miały pierwszeństwo przed placami zabaw, których budowa ruszy prawdopodobnie dopiero w przyszłym roku.

Nauka w „figloraju”
Cóż jednak po wyposażeniu klasy, skoro brakuje sześciolatków? Ministerstwo wychodziło z założenia, że najmłodsi uczniowie trafią do osobnych oddziałów. Tymczasem w większości szkół okazało się to niemożliwe. Sześciolatków jest zbyt mało, by tworzyć z nich odrębne klasy. W całym województwie śląskim udało się to tylko w kilku szkołach. Aż cztery z nich znajdują się w Rybniku, natomiast w stolicy województwa – Katowicach nie ma ani jednej takiej placówki. – Wszędzie tam, gdzie stworzono z sześciolatków osobne klasy, szkoły są dobrze przygotowane. Niektóre sale wyglądają bardzo atrakcyjnie – ocenia Anna Wietrzyk, rzecznik śląskiego kuratora oświaty.

W Szkole Podstawowej nr 20 w Rybniku-Gotartowicach, gdzie udało się stworzyć oddział 20 sześciolatków, na najmłodszych czeka kolorowa sala. Na półkach leżą zabawki, podłoga wyłożona jest miękkim dywanem, a stoliki nie są ułożone rzędami jak w tradycyjnej klasie. Dzięki temu maluchy będą czuły się w szkole bardziej komfortowo. Dla pierwszaków – zarówno tych sześcio-, jak i siedmioletnich – przeznaczona została osobna kondygnacja. Będą miały też swoją własną szatnię, świetlicę i salkę do gimnastyki korekcyjnej. – Rodzice na początku trochę się wahali, czy posłać swoje sześciolatki od razu do pierwszej klasy, ale obawy nie były wielkie, bo żyjemy w małej społeczności – opowiada dyrektor Lucjan Rugor. – Zdecydował fakt, że większość dzieci ma już za sobą edukację przedszkolną. W nowej zerówce tylko by się bawiły. Treści z dawnej zerówki przeszły teraz do pierwszej klasy. – Nie mam większych obaw przed uczeniem sześciolatków – mówi Barbara Benisz, nauczycielka z tej szkoły. – Nauczanie początkowe zawsze było czymś specyficznym, a ja swoją karierę zaczynałam od zerówki. Teraz dyrektor liczy na dofinansowanie z „Radosnej szkoły”. – Jeśli uda się uzyskać pieniądze na kącik i plac zabaw, będziemy tu mieli prawdziwy „minifigloraj”. A szanse są spore, bo z naszego województwa wpłynęło niewiele wniosków – twierdzi Lucjan Rugor.

Nie tylko szafki
Przeciwnicy szkolnej edukacji sześciolatków pytają: co z posiłkami, skoro większość szkół zapewnia jedynie obiad w stołówce, a i to nie zawsze? Czy dzieci będą nosić ciężkie, nieraz kilkukilogramowe plecaki, czy też będą mogły zostawiać większość książek w szkole? – Ministerialne rozporządzenie mówi o „miejscu” na książki, nie precyzuje jednak, czy ma to być szafka, czy np. parapet – zauważa Karolina Elbanowska. – Nikt rozsądny nie będzie chciał zostawiać drogich podręczników w niezabezpieczonym miejscu. Lucjan Rugor twierdzi, że to sztuczny problem: – Oczywiście mamy szafki, ale rodzice nie traktują tej sprawy zbyt poważnie. Często nawet wolą, by dziecko miało książki w domu. W ten sposób łatwiej im kontrolować jego postępy.

Od pytań o szafki i stołówki o wiele ważniejsza wydaje się inna kwestia: co z tymi maluchami, którym przyjdzie się uczyć razem ze swoimi o rok starszymi kolegami? Jak twierdzi Dorota Dziamska, konsultant nauczania początkowego i wychowania przedszkolnego, czeka je nierówny start. Siedmiolatki będą miały za sobą zerówkę, sześciolatek przyjdzie jedynie po przedszkolu. Nowy program ma połączyć dotychczasowy program zerówki i pierwszej klasy w jednym roku. Jeśli dziecko ma przed wakacjami czytać lektury i pisać zgodnie z zasadami kaligrafii, nauczyciele będą zmuszeni do gonienia z programem, co dla sześciolatka może być stresujące. Z kolei siedmiolatki mogą się nudzić, czekając aż o rok młodszy kolega doścignie ich umiejętności. Trudno sobie wyobrazić, by w takiej sytuacji ambitne założenia programowe zostały zrealizowane.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.