Spocznij!

Jacek Dziedzina

|

GN 36/2009

publikacja 07.09.2009 09:25

Młodzi Polacy garną się do pracy w wojsku. Jednak wielu chętnych do zawodu żołnierza przeżywa zawód, bo wprawdzie są potrzebni, ale… nie ma już dla nich miejsca. A raczej pieniędzy.

Spocznij! Nie brak chętnych do pracy w wojsku ale brakuje pieniędzy fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Decyzją rządu i parlamentu zniesiona została, jak wiemy, zasadnicza służba wojskowa. Ostatnia ekipa poborowych opuściła koszary na początku sierpnia. Żegnający ich minister obrony narodowej Bogdan Klich mówił, że w ten sposób zamykamy „90-letni epizod” żołnierzy z przymusu. Odtąd, zamiast poboru kolejnych bardziej i mniej rwących się do karabinu młodzieńców, mamy mieć w pełni zawodową armię. To spowodowało, że rozszerzona została oferta zatrudnienia w wojsku. Obok oficerów i podoficerów utworzone zostały korpusy szeregowych zawodowych i szeregowych nadterminowych. W całej Polsce można było zobaczyć zachęcające billboardy, kuszące pracą w elitarnej grupie. Na stronach Ministerstwa Obrony Narodowej ciągle wiszą informacje o możliwości podjęcia służby zawodowej w wojsku. Tymczasem chętni i spełniający warunki spotykają się z odpowiedzią: w tym roku nie ma już szans.

Miejsca są... etatów brak
Pierwszym krokiem jest zawsze zgłoszenie się do lokalnej Wojskowej Komendy Uzupełnień. Tam mają listę stanowisk do obsadzenia w poszczególnych jednostkach wojskowych. W swoim regionie można uzyskać informację także o wolnych miejscach w całym kraju. Zgłosiłem się jako zainteresowany zawodową służbą w wojsku do kilku miast. W WKU Kraków-Nowa Huta usłyszałem: – Na naszą komendę przypadły tylko 4 stanowiska, właściwie nie ma miejsc. No, wie pan, na dzisiaj, jutro i pojutrze kierujemy ludzi do kwalifikacji, ale wielu miejsc nie ma – tłumaczy osoba z WKU. Nie jest to działanie całkowicie pozbawione sensu, bo komendant ma na liście chętnych, którzy przeszli kwalifikacje, i jeśli zwolni się jakieś miejsce, wie, gdzie szukać. W WKU w Mielcu informują, że u nich ofert nie ma, ale mogę spróbować dostać się do jednostki powietrzno-desantowej w Gliwicach. – Nawet jeśli ktoś nie był w wojsku, ma szanse zostać zawodowym żołnierzem, tylko trzeba przejść testy sprawnościowe – mówi zgodnie z prawdą jeden z pracowników. – Ale pierwszeństwo mają żołnierze nadterminowi – dodaje. W Wojewódzkim Sztabie Wojskowym w Lublinie zachęcają, bym spróbował w desancie w Krakowie, bo u nich nie ma szans. – Owszem, trzecia brygada prowadzi kwalifikacje, ale miejsc nie ma – słyszę. I po sekundzie: – To znaczy miejsca są, tylko... nie przyjmują, nabór jest wstrzymany w związku z brakiem pieniędzy – mówi pracownik z lubelskiego WSzW. – Po co więc te reklamy? – pytam. – Ja panu coś powiem: my też wystawiamy swoje stoiska, reklamujemy się jako wojsko, ale obecnie nie jesteśmy w stanie nikogo powołać w związku z brakiem… etatów. Stanowiska są, natomiast etatów brak – pada odpowiedź.

Czy jest pan płetwonurkiem?
Postanowiłem uderzyć wyżej, czyli bezpośrednio do dowództwa. Numery telefonów podane są na stronie internetowej MON. Kolejne rozmowy rozwiewają moje marzenia o wstąpieniu do wojska w tym roku. – Potrzeby są, tylko nie ma takiej możliwości, bo nie dostaliśmy pieniędzy z budżetu – słyszę w dowództwie sił lądowych. – Na chwilę obecną nie ma etatów, miejsca są, tylko nie ma pieniędzy, bo na każdy rok są przydzielane limity – jak echo poprzednich brzmi odpowiedź w dowództwie sił powietrznych. W marynarce wojennej podobnie: – Zabrakło pieniążków, za jakiś czas trzeba dzwonić. Ci, którzy byli w służbie zasadniczej i chcieli zostać, przeszli automatycznie do służby zawodowej. Sporadycznie zdarza się, że jednostki rekrutują kogoś z zewnątrz, na przykład płetwonurek był potrzebny. Mamy też braki w kierowcach, sanitariuszach, ale w tym roku nie ma szans – tłumaczy cierpliwie rozmówca z dowództwa. W żandarmerii wojskowej – krótko i konkretnie: – Nie ma opcji – słyszę. – Czyli? – dopytuję. – Wojsko wstrzymało nabór.

W Sztabie Generalnym Wojska Polskiego rozmawiamy już oficjalnie. Rzecznik prasowy płk Sylwester Michalski przyznaje, że zainteresowanie pracą w wojsku jest dużo większe niż przewidziany limit przyjęć. Przytaczam zgodne opinie zebrane w różnych dowództwach i komendach, że potrzeby są, tylko brakuje pieniędzy na zatrudnienie, z czego wynika, że źle zaplanowano budżet. – W tym roku nie potrzebujemy aż tylu żołnierzy i nie jesteśmy w stanie przyjąć ich zbyt wielu, najwyżej 3–4 tys. – tłumaczy płk Michalski. Plan jest następujący: priorytetem jest przyjmowanie do armii zawodowej żołnierzy nadterminowych, a więc tych, którzy pozostali w wojsku po odbyciu zasadniczej służby. – Pozostało do obsadzenia ok. 3 tys. stanowisk dla szeregowych zawodowych – mówi. – Z tym, że są to często stanowiska specjalistyczne, dlatego niektórzy chętni mogą czuć się rozczarowani, bo nie zawsze spełniają kryteria, jakie stawiamy, np. szukając specjalistycznych kierowców, saperów czy informatyków – dodaje rzecznik Sztabu Generalnego. Ale nie oznacza to, że droga do armii jest zamknięta. – Nabór do armii nie kończy się ani w tym roku, ani w przyszłym, nabór jest sprawą płynną. Z wojska przecież odchodzą ludzie na emeryturę, na ich miejsce trzeba powołać nowych – dodaje.

Damy radę?
Armia zawodowa w Polsce ma liczyć w tym roku 100 tys. żołnierzy. W tej chwili jest już ok. 97 tys. żołnierzy zawodowych, a więc liczba 3 tys. zamknie określony limit. Czy to wystarczy dla zapewnienia nam bezpieczeństwa, biorąc pod uwagę także misje zagraniczne, w których uczestniczy nasze wojsko? – To musi wystarczyć. Na tyle nas stać w tej chwili – mówi płk Michalski. – Żołnierz zawodowy pod względem swojej wartości bojowej jest trzy – lub czterokrotnie bardziej wartościowy niż żołnierz służby zasadniczej, który z reguły był o wiele gorzej wyszkolony i zbyt krótko służył, by stać się specjalistą w swojej dziedzinie – dodaje. – Dotychczas funkcjonowaliśmy ze 150-tysięczną armią, w której ponad połowę stanowili żołnierze służby zasadniczej. Przy 100 tys. żołnierzy zawodowych można powiedzieć, że ta jakość znacznie wzrosła. Jest to wprawdzie grupa mniejsza liczebnie, ale pod względem jakości kilkukrotnie przewyższa tę armię, która opierała się na poborze do służby zasadniczej – tłumaczy Michalski.

Na tym nie koniec. Okazuje się, że docelowo cała armia będzie liczyć 120 tys. żołnierzy. Już w przyszłym roku – jak zapewniono nas w Sztabie Generalnym – rozpocznie się nabór do tzw. narodowych sił rezerwowych. Odpowiednio przeszkoleni ochotnicy będą na co dzień wykonywać swoje obowiązki zawodowe, jednocześnie zachowując dyspozycyjność i możliwość powołania ich do służby na dłuższe czy krótsze ćwiczenia, a nawet na dłuższy czas, np. w sytuacjach kryzysowych. Plan zakłada, że 120 tys. żołnierzy zawodowych, razem z rezerwistami, może być już w 2012 r. Zatem wszyscy rozczarowani tegorocznym naborem mogą mieć nadzieję, że sprawa nie jest zamknięta. Oby się nie zawiedli. To nie tylko kwestia czyichś ambicji i planów zawodowych, ale bezpieczeństwa i wiarygodności państwa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.