Obcy nadchodzą

Przemysław Kucharczak

|

GN 23/2009

publikacja 09.06.2009 11:06

Zwłoki wielkiego jaszczura, długiego na 1,6 metra, znaleziono przy miejskiej plaży w Łapach nad Narwią. W Wiśle złowiono piranię, a w polskich lasach grasuje puma lub pantera. To nie kaczki dziennikarskie. To Polska właśnie.

Obcy nadchodzą Wędkarz Bogdan Pietruszak z wyłowioną z Wisły piranią fot. PAP/WOJTEK SZABELSKI

Gdy przed dziesięciu laty podobne wiadomości podawała latem telewizja, wiadomo było, że to kit, żart, efekt sezonu ogórkowego. Dziś jednak naprawdę lawinowo przybywa w Polsce obcych gatunków.

Puma wśród dzików
Wojciech Plewka, łowczy wojewódzki z Opola, na własne oczy zobaczył wielkiego dzikiego kota w lesie pod wsią Grabówka niedaleko Kędzierzyna-Koźla. Zdarzyło się to przed dwoma miesiącami. Łowczy tropił obcego w naszych lasach drapieżnika, idąc po jego śladach. Długo nie widział tropionego zwierza. Aż w końcu przyparł go do wysokiej skarpy. Wtedy spomiędzy młodych drzew nagle wychynął wielki kot o jasnym umaszczeniu. – Moim zdaniem to jest młoda puma. Wyglądała na jakieś 40 kilo. Ma nie więcej niż półtora roku, bo jej podbrzusze jest pięknie podkasane. Starsze pumy miewają już na podbrzuszu zwis, widać to w zoo – mówi „Gościowi” Wojciech Plewka. – Widziałem pumę przez 10 sekund. Szła przez młodnik z lewej na prawo. Na moment zatrzymała się i zwróciła do mnie pyskiem – mówi łowczy.

Czy to rzeczywiście amerykańska puma, czy może raczej azjatycka śnieżna pantera, zwana irbisem? Stuprocentowej pewności nie będzie, dopóki myśliwi jej nie złapią albo nie zastrzelą. Ale będzie to trudne, bo ten dziki kot świetnie się w polskich lasach kryje. Zostawia za sobą tylko zagryzione sarny. – Najczęściej łapie zapewne warchlaki, młode dziki, bo to najłatwiejsze. Warchlaki kwiczą i są z daleka widoczne – mówi łowczy Plewka. – Ja pumę znalazłem przy linii kolejowej, którą jeżdżą pociągi intercity. Pod ich kołami giną ciągle dziki, sarny, jelenie. Myślę, że ta młoda puma nie gardzi też ich świeżym mięsem – mówi. Na Opolszczyźnie jednak już tego kota nie ma. Ostatnie sygnały, że ktoś go widział, były fałszywymi tropami.

Zwłoki zagryzionych w straszny sposób zwierząt okazywały się ofiarami watahy zdziczałych psów. Ktoś nagrał kamerą sylwetkę rudawego kota, który skradał się na granicy lasu. Myśliwi pojechali w to miejsce i po dwóch dniach zauważyli tam... zwykłego, domowego kota o rudej sierści. Poważne sygnały o wielkim kocie zaczęły za to napływać z województwa świętokrzyskiego. Czy jest groźny? Dla dorosłego raczej nie. W Stanach Zjednoczonych zdarzają się jednak ataki pum na dzieci. – Ta puma ucieka przed ludźmi – uspokaja Wojciech Plewka. – Radziłbym jednak nie chodzić do lasu z psami. Pies zaatakuje pumę instynktownie, a wtedy ona, broniąc się, może jakoś zagrozić także towarzyszącemu psu małemu człowiekowi – dodaje.

Szop niemilutki
Nie wiadomo, skąd drapieżnik z innego kontynentu wziął się w Polsce. Uciekł z nielegalnej hodowli? A może z nielegalnego transportu? Dopóki jednak ten wielki kot nie znajdzie w polskich lasach osobnika płci przeciwnej, jego pobyt u nas to bardziej ciekawostka niż zagrożenie. Prawdziwy problem zacząłby się, gdyby wielkie koty zaczęły się w Polsce rozmnażać na wolności. Śnieżna pantera bez problemu umie przetrzymać polską zimę. Kot, o którym mowa, prawdopodobnie już pierwszą zimę w Polsce przeżył, bo doniesienia o nim pojawiły się jesienią zeszłego roku pod Krakowem.

Znacznie większym problemem dla polskiej przyrody jest jednak wielu mniejszych przybyszów z innych kontynentów. Właśnie trwa prawdziwa inwazja na Polskę amerykańskich szopów praczy. Większość przed kilkunastu laty przywędrowała z Niemiec. Osiedliły się u ujścia Warty do Odry, gdzie mnóstwo rzadkich ptaków zakłada gniazda. Teraz jednak ptactwo jest tam masakrowane. Szop pracz doskonale wspina się po drzewach, zjada jajka i pisklęta. – Szop jest też nosicielem groźnej glisty, która może wywołać u człowieka poważną chorobę oczu, a nawet doprowadzić do śmierci – ostrzega dr Wojciech Solarz z Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie.

Szopy są już dzisiaj spotykane w całej Polsce. Jednego przejechał samochód pod Rybnikiem na Śląsku, innego widziano na Turbaczu w Gorcach. – Szybko ich przybywa, bo z niezrozumiałych dla mnie przyczyn stały się modnymi zwierzętami domowymi. Na Allegro w Internecie są w stałej ofercie – mówi dr Solarz. – Jednak szop milutko wygląda tylko na obrazku, a w hodowli jest bardzo uciążliwy. Wiele z nich ludzie później wyrzucają w lesie. Dlatego mocno bym się zastanowił, zanim odważyłbym się dzisiaj w lesie zjeść jagody prosto z krzaka – dodaje.

Chodzi o to, że jeśli zarażony szop pracz załatwił swoje potrzeby obok krzaka jagód, to człowiek może zarazić się glistą. Jej larwy będą rozwijały się w rdzeniu kręgowym lub mózgu człowieka, doprowadzając go do utraty wzroku i innych powikłań. Polscy lekarze nie potrafią jeszcze tej choroby nawet zdiagnozować. – W USA ta choroba jest doskonale znana. A szopy są tam traktowane jak szczury – mówi dr Solarz. Z jedzeniem owoców leśnych warto uważać dziś także dlatego, że jak nigdy rozmnożyły się ostatnio nasze rodzime lisy. One z kolei przenoszą groźnego tasiemca.

Pirania z Wisły
Na zachodnich i południowych skrajach Europy giną dzisiaj żyjące tu od wieków rude wiewiórki. Ich miejsce zajmują przybyłe z Ameryki wiewiórki szare. – Szare wiewiórki przenoszą wirusa ospy. Same są odporne, jednak zarażają nim nasze europejskie rude wiewiórki – mówi Wojciech Solarz. – Stało się tak we Włoszech i Wielkiej Brytanii. W tej ostatniej 90 procent wiewiórek jest dzisiaj szarych, a rudych zostało jeszcze tylko 10 procent. To realne niebezpieczeństwo, że ktoś z rodaków na Wyspach złapie taką wiewiórkę w parku i przywiezie na pamiątkę do Polski. A ta, już w kraju, ucieknie. Mieliśmy już sygnały o obecności szarej wiewiórki w Polsce, ale na szczęście nie są jak na razie potwierdzone – dodaje. Mówi się, że na sto obcych gatunków tylko dziesięć potrafi się w Polsce zadomowić. A z tych dziesięciu aż dziewięć nie szkodzi naszej przyrodzie. Sprowadzone na teren Polski zostały przecież ziemniaki, pomidory, pszenica.

Jeden na dziesięć obcych gatunków jest jednak bardzo groźny. Choćby taki niepozorny pochodzący z Ameryki sumik karłowaty. Wędkarze używali go jako żywej przynęty na większe ryby. Czasem niewykorzystane sumiki wpuszczali do wody. Efekt? Sumik karłowaty zaczął wyjadać ikrę i narybek większych ryb. Tam, gdzie się pojawia, np. na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim, po pewnym czasie staje się dominującym, a nawet jedynym gatunkiem ryby. Z Wisły pod Niepołomicami wyłowiono nawet drapieżną piranię. – W Polsce wcale nie jest za zimno dla egzotycznych ryb. Są miejsca, gdzie one świetnie sobie radzą. To choćby ciepłe Jeziora Konińskie, czy nazywane „polską Amazonią” ujście Odry – mówi Wojciech Solarz. – Zrzuty ciepłej wody przeprowadza tam zespół elektrowni Dolna Odra. Złowiono w tym miejscu niedawno dwie ryby, wzięte na początku za drapieżne piranie. Okazało się jednak, że to roślinożerny krewniak drapieżnej piranii, czyli pirapitinga – mówi.

Na skrzelach pirapitingi polscy naukowcy znaleźli pasożyty, które były dotąd w ogóle nieznane nauce. Gdyby taki pasożyt przystosował się do naszego klimatu i zaatakował polskie ryby, nieprzystosowane do obrony przed nim, straty mogłyby być gigantyczne. W Ministerstwie Środowiska powstaje dziś lista obcych gatunków, których hodowla ma zostać w Polsce zabroniona. Obejmie przynajmniej niektóre, groźne dla polskiej przyrody. Będzie wśród nich na pewno szop pracz. Wypuszczanie obcych gatunków na wolność już dziś jest zresztą wykroczeniem, za które grozi areszt lub grzywna. Prawo nie załatwi jednak wszystkiego. Polacy muszą też sami dojść do przekonania, że niewinnie wyglądające wypuszczenie na wolność zwierzęcia, które nam się znudziło, może mieć straszne konsekwencje dla przyrody.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.