Katolicy z internatu

Przemysław Kucharczak

|

GN 13/2009

publikacja 01.04.2009 23:09

Szkoła z duszą W tej szkole nie pracuje nawet pół sprzątaczki. Sprzątają sami uczniowie, zmywają po sobie naczynia, a nawet robią drobne naprawy. Przecież w tej szkole mieszkają.

Katolicy z internatu Tu trzeba po sobie pozmywać fot. Henryk Przondziono

To Liceum Ogólnokształcące przy Niższym Seminarium Duchownym w Miejscu Piastowym. Tę męską szkołę w Beskidzie Niskim pod Krosnem prowadzą księża michalici. Słowo „seminarium” w nazwie nie oznacza jednak, że wszyscy uczniowie chcą zostać księżmi. – To normalni chłopcy. Szkoła pomaga im stać się świadomymi katolikami – mówi ks. Leszek Przybylski, dyrektor. – Kapłaństwo wybiera około połowa z nich. Inni idą choćby na prawo na UJ, UMCS czy KUL, kilku absolwentów mamy w szkole policyjnej, wielu zakłada własne firmy. Jak ktoś u nas wytrwa, zwykle staje się przedsiębiorczym człowiekiem – uważa.

Krzyż i hantle
Wytrwanie w szkole z internatem w dzisiejszym, rozmiękczonym świecie pewnie nie jest dla każdego. Jednak wysoki pierwszoklasista Szczepan Kurcz z Dębicy uważa, że jemu ta szkoła pasuje idealnie. Świetne wspomnienia stąd miał jego starszy brat. Szczepanowi spodobało się też na dniach otwartych. – Ta szkoła uczy życia, usamodzielnia mnie. Ale przyznaję, że pierwszy tydzień tu był dla mnie bardzo ciężki – mówi. Dlaczego? – Budzisz się o szóstej nie u siebie w domu. Nie ma rodziców, a ty jesteś zdany na siebie. To nie jest łatwe dla osoby takiej jak ja, która od urodzenia mieszkała przy rodzicach – wspomina wrzesień zeszłego roku. – Ale te pierwsze wrażenia zupełnie znikają, jak już zaprzyjaźnisz się z chłopakami. Tu jest gromada chłopaków, dobrze ze sobą współpracujących. W takiej grupie musi być wesoło – opowiada. Na środku podłogi w jego pokoju stoją hantle, na ścianie wisi krzyż. – U mnie rodzice nie byli przekonani do tej szkoły. Uważali, że to za daleko. Ale ja sam chciałem – śmieje się Piotrek Czerwonka spod Leżajska, jasnowłosy pierwszoklasista. Zaskoczyliśmy go przy sprzątaniu ze stołu po obiedzie. – Pomyślałem: przyda mi się takie coś, bo to szkoła życia. Teraz, jak wracam do domu na dłuższe, świąteczne przerwy, to mi już nawet trochę brakuje tej wspólnoty i wspólnej modlitwy – tłumaczy Piotrek, zbierając talerze.

Wiedzą o mnie wszystko
Niektórzy z chłopaków przyznają w rozmowie, że myślą o kapłaństwie. Inni chcą po prostu skończyć dobrą katolicką szkołę. Szczepan: – Ja cenię to, że nasza szkoła kształci w duchu katolickim i zwraca uwagę na patriotyzm. Zyskuję tu więcej, niż bym zyskał w zwykłym liceum. Widział pan w innych szkołach, żeby dyrektor miał tak indywidualne podejście do każdego ucznia, jak u nas? – mówi. Szkoła i internat mieszczą się w tym samym budynku. Wraz z kilkudziesięcioma chłopcami mieszka tu czterech księży – wychowawców. Na każdym piętrze jest pokój jednego z nich. – Efekt jest taki, że my, księża, mamy prywatności zero. Chłopcy wiedzą o nas wszystko – przyznaje ks. dyrektor Leszek Przybylski. – Ale z drugiej strony my też o chłopakach sporo wiemy... Więcej niż wychowawcy w zwykłych szkołach – uśmiecha się tryumfalnie. Księża michalici kierują się wychowawczą zasadą „stałej asystencji”. Przejęli ją od zgromadzenia salezjanów, z którego wyszedł ich założyciel, bł. ksiądz Markiewicz. – Chodzi o stałą obecność przy młodzieży kogoś z wychowawców. Nie czekamy, aż uczeń się poparzy, nie czekamy na naukę na błędach, bo lepiej jest wcześniej zapobiegać. Przy stałej asystencji wychowawcy uczniom znacznie spada chęć do wybryków – mówi.

To szokujące, ale w tej szkole nie znajdziesz żadnego napisu wydrapanego na ławce albo w toalecie. Uczniowie ani myślą czegoś niszczyć, bo sami o ten dom dbają. A księża michalici powierzają im naprawdę odpowiedzialne zadania. Dwaj drugoklasiści, Paweł Piechnik spod Nowego Sącza i Damian Dudowski ze Stalowej Woli, odpowiadają za sprzęt do majsterkowania. Ostatnio wymienili zepsuty zamek w drzwiach, doskonale znają się na obsłudze gazowej kotłowni. Ich klasowy kolega Paweł Długosz jest kościelnym, są chłopcy odpowiedzialni za narzędzia do mycia podłóg, inni dbają o oprawę muzyczną Mszy św. – Nasi uczniowie są sprytni i dobrze zorganizowani. Jeśli trzeba coś załatwić, zrobią to błyskawicznie – ocenia ich ks. Przybylski.

Telefon od koleżanki
Pokój tuż przy wejściu zajmują drugoklasiści Krzysztof i Paweł. Wpuszczają gości, dzwonią na pobudkę, na lekcje i na modlitwy. Odbierają też telefon i łączą rozmowy. Czasem wysłuchują wyzwisk kogoś, kto przez telefon kpi z „katoli”, innym razem o połączenie prosi biskup. – Plusem tej funkcji jest, że koleżanka może do nich dzwonić o każdej porze – śmieje się ks. Leszek. – Bo my nie izolujemy chłopaków od kontaktów z koleżankami. Wkraczamy dopiero w takich sytuacjach, w jakich wkroczyłby każdy normalny rodzic. Czyli na przykład, jeśli ta znajomość zaczyna źle wpływać na naukę – mówi. Michalici proszą jednak chłopców, żeby nie chodzili z dziewczynami za rękę. – Ale tłumaczymy przy tym, o co nam chodzi. Że na przykład miejscowa dziewczyna mocniej w którymś z chłopaków się podkocha, a on po trzeciej klasie wyjedzie.

To takie wychowanie do uczciwości – mówi ks. dyrektor. – Nasi chłopcy świetnie tańczą, co widać na studniówkach, na które zresztą dekoracje przygotowują sami – dodaje. Wysoki poziom w michalickim liceum mają kółka teatralne i muzyczne. W magazynku czekają elektryczne gitary, perkusja, organki, a nawet trąbka. Chłopcy świetnie grają w zespole. Mimo że zaczęli się uczyć grania dopiero tutaj. Ich dzień zaczyna się pobudką już o szóstej. 25 minut później chłopcy zbierają się już w kaplicy. Razem modlą się trzy razy dziennie. Wieczorna modlitwa jest wyznaczona na godzinę 21. – No, chyba że jest Liga Mistrzów – śmieje się ks. Przybylski. Po południu uczniowie mają około półtorej godziny dla siebie. Codziennie są też dwie lub trzy godziny przeznaczone na indywidualną naukę. To „studium” nie odbywa się jednak w pokojach.

Chłopcy siadają nad książkami w klasach albo w przytulnych wnękach przy korytarzach, jak kto lubi. – Wtedy działa mobilizujący mechanizm tak zwanej grupy zbiorczej. Nawet chłopak, który w domu nie dotykał książki przez cały tydzień, tu jednak po nią sięgnie, bo to samo robią jego koledzy – tłumaczy ks. Leszek. – Jasne, że czasem ktoś w czasie „studium” próbuje pisać list do koleżanki albo pod podręcznikiem ma gazetę. Taka forma nauki i tak jest o wiele skuteczniejsza – uważa ks. Przybylski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.