Boże, błogosław prezydenta

Jarosław Dudała

|

GN 05/2009

publikacja 02.02.2009 00:14

Podczas zaprzysiężenia prezydenta akcenty religijne były bardzo widoczne Z prawej: Pastor Joseph Lowery wygłosił formułę błogosławieństwa

Boże, błogosław prezydenta Pastor Joseph Lowery wygłosił formułę błogosławieństwa fot. AFP/EAST NEWS/WIN MCNAMEE

Modlitewną inwokację podczas zaprzysiężenia prezydenta Obamy można było w Polsce zobaczyć tylko podczas bezpośredniej transmisji z uroczystości. Skróty w telewizyjnych dziennikach raczej pomijały ten moment, uznając najwyraźniej, że lepiej będzie pokazać śpiewającą w trakcie uroczystości Arethę Franklin. Inwokację, której fragment publikujemy obok, wygłosił pastor Rick Warren. Pisaliśmy już o nim w „Gościu Niedzielnym”. To jeden z najbardziej znanych przywódców religijnych w USA. Parę lat temu magazyn „Time” wpisał go na listę 100 najbardziej wpływowych osób na świecie. Jego najsłynniejsza książka pt. „Życie świadome celu” sprzedała się w 20 milionach egzemplarzy. Może jeszcze uszłoby mu na sucho, gdyby tylko wzywał do walki ze światowym ubóstwem i z AIDS, propagował edukację wśród biednych i walczył o ochronę środowiska. Rick Warren robi to wszystko, ale znany jest także jako przeciwnik aborcji. Sprzeciwia się legalizacji związków homoseksualnych, eutanazji, klonowaniu i pozyskiwaniu komórek macierzystych do badań z ludzkich embrionów. To wystarcza, by w amerykańskich mediach przedstawiany był jako radykalny konserwatysta. O wygłoszenie w trakcie uroczystości zaprzysiężenia Baracka Obamy formuły błogosławieństwa poproszony został czarnoskóry pastor metodystyczny Joseph Lowery. Był on jednym z współpracowników Martina Luthera Kinga – zamordowanego w 1968 roku obrońcy praw czarnoskórych Amerykanów. Gwoli ścisłości wspomnijmy, że nowy prezydent USA na swe zaprzysiężenie zaprosił także episkopalnego biskupa Gene’a Robinsona, który otwarcie przyznaje, że jest aktywnym homoseksualistą. Jego ordynacja biskupia przed kilkoma laty doprowadziła na skraj rozłamu światową wspólnotę anglikańską (której częścią są amerykańscy episkopalianie).

Rozdział nie znaczy zawsze to samo
Europejczyka może zdumiewać, że nikt w USA nie krzyczy, że oto złamana została I Poprawka do Konstytucji USA, ustanawiająca – jak byśmy to w Polsce powiedzieli – rozdział Kościoła od państwa. Mówiąc dokładniej, zapis ten głosi, że „Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię (w domyśle: oficjalną, państwową) albo zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych”. Dlaczego więc w USA, kraju tak bardzo pluralistycznym pod względem religijnym, taki sposób zaprzysiężenia prezydenta Obamy, a także jego poprzedników, którzy rządzili Ameryką przez ostatnie 70 lat, nie wywołuje zdziwienia?

Bo rozdział Kościoła od państwa, choć powszechnie akceptowany w różnych demokracjach, nie wszędzie rozumiany jest tak samo. Można tu mówić o trzech głównych modelach. Pierwszy to model francuski (rozwinięty też twórczo przez reżimy komunistyczne). Stosunek państwa do Kościoła jest w nim niechętny, a czasem wręcz wrogi. Inny model, niemiecki, to model przyjaznego rozdziału i współpracy. Jego ilustracją może być art. 1 polskiego konkordatu, w którym „Rzeczpospolita Polska i Stolica Apostolska potwierdzają, że Państwo i Kościół Katolicki są – każde w swej dziedzinie – niezależne i autonomiczne oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego”. W takim modelu Kościół i państwo nie mieszają się wzajem do swoich spraw, ale współpracują, na przykład państwo łoży na utrzymanie kościelnych ośrodków charytatywnych.

Pastor na prezydenta!
Trzeci model, amerykański, jest inny. Mówi się, że jest to rozdział państwa od Kościoła, ale nie od religii. Oznacza to, że żadna instytucja kościelna nie otrzyma ani centa z funduszy państwowych. Ale jednocześnie na amerykańskich banknotach i monetach widnieje napis: „In God we trust” (W Bogu nasza ufność). Amerykański prezydent może przysięgać na Biblię i robić to przy aktywnej postawie duchownych. Więcej nawet: jeszcze nie tak dawno poważnym kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych był duchowny, pastor Jessie Jackson. I nikomu nie przyszło do głowy, by krytykować jego kandydaturę tylko dlatego, że jest duchownym. W Europie włączanie elementów religijnych do polityki jest co najmniej źle widziane. Pamiętamy, jak prezydent Francji Nicolas Sarkozy był niedawno atakowany za to, że zaproponował zastąpienie francuskiej koncepcji laickości „świeckością pozytywną”, czyli taką, która uznaje miejsce religii w społeczeństwie. – Francja potrzebuje zdeklarowanych katolików, którzy nie boją się powiedzieć, kim są i w co wierzą. Laickość nie może odciąć Francji od jej chrześcijańskich korzeni. Naród, który ignoruje swe historyczne dziedzictwo etyczne, duchowe i religijne, popełnia zbrodnię na własnej kulturze – nieco ponad rok temu powiedział Sarkozy podczas audiencji u Benedykta XVI i... ściągnął na swą głowę gromy ze strony wyznawców francuskiej „religii” republikańskiej.

Uwierzyłem, dlatego przemówiłem
W USA religia nie jest traktowana jako zagrożenie wolności. Może dlatego, że wyborcy są tam bardziej religijni niż na Starym Kontynencie? Może bardziej rozumieją, że pomyślność ich państwa, a nie tylko ich samych z osobna, zależy od Boga? Taką postawę wdzięczności Bogu za to, co się ma (o której pastor Warren wspominał w pominiętym przeze mnie fragmencie inwokacji) widać w USA choćby podczas obchodów Dnia Dziękczynienia. Nie znaczy to, że w USA wszystko jest takie idealne. Na przykład prezydent Obama nie zrezygnował ze swej postawy proaborcyjnej i chyba nadal zamierza popierać inicjatywy ustawodawcze środowisk homoseksualnych. Może więc być i tak, że zewnętrzna religijność ma się nijak do konkretnych posunięć politycznych. Nie chodzi więc o to, że Ameryka jest krajem bardziej pobożnym czy moralnym niż na przykład Polska. Chodzi o to, że wolność religijna nie jest tam rozumiana jako obowiązek milczenia o sprawach religijnych w obawie, że to kogoś zniesmaczy. Jest to raczej swoboda w wyrażaniu swych przekonań religijnych. A to one stanowią przecież najgłębszą warstwę człowieczeństwa.

O co modlił się pastor Warren?
„Wszechmogący Boże, nasz Ojcze, wszystko, co widzimy i czego nie możemy zobaczyć, istnieje ze względu na Ciebie. Wszystko to pochodzi od Ciebie. Wszystko istnieje dla Twej chwały. Historia jest Twoją opowieścią. Pismo Święte mówi nam: „Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem”. Jeden jest Pan. A jesteś współczujący i miłosierny, i kochasz wszystko, co uczyniłeś. (...) Daj naszemu nowemu prezydentowi Barackowi Obamie mądrość, by nas prowadził z pokorą, odwagę, by nas prowadził z prawością, współczucie, by nas prowadził z wielkodusznością. Błogosław i chroń go, jego rodzinę, wiceprezydenta Bidena, rząd i każdego z naszych wybranych w sposób wolny przywódców. (...) Pokornie proszę o to w imię Tego, który zmienił moje życie – Jeszuy (po hebrajsku), Issy (po arabsku), Jesusa (po hiszpańsku) Jezusa (po angielsku) – który nauczył nas modlić się: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie...”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.