Zaszczuć solidarnych

Przemysław Kucharczak

|

GN 22/2010

publikacja 07.06.2010 23:44

O szykanach, jakie spadły na twórców filmu "Solidarni 2010" oraz odbiorze filmu, mówi Jan Pospieszalski.

Ewa Stankiewicz ma kłopoty z dystrybucją swojego kolejnego filmu. Ewa Stankiewicz ma kłopoty z dystrybucją swojego kolejnego filmu.
Komisja Etyki TVP przesłuchiwała nas jak przestępców. Zwolniono red. Pawła Nowackiego, który doprowadził do emisji „Solidarnych 2010”.
FOTORZEPA/kuba KAMIŃSKI

Przemysław Kucharczak: Witam czarną owcę polskiego dziennikarstwa. Jak się Pan czuje w tej roli?
Jan Pospieszalski: – Ta rola jest dużo szersza. Jeżeli sam premier Tusk insynuuje mi zaangażowanie partyjne, choć jednocześnie przyznaje się, że nie oglądał filmu...

...filmu „Solidarni 2010”, o który wybuchła cała awantura.
– Tak. Ta wypowiedź premiera znaczy, że zdarzyło się coś ważnego. Jeśli marszałek Komorowski opowiada o naszym filmie, że mu się nie podoba, bo nie lubi, gdy ktoś zawłaszcza tradycję AK, to przecieram oczy ze zdumienia. Nie wiem, co było bardziej żałosne: czy dowcipy ze mnie w wykonaniu Szymona Majewskiego, czy to, co mówił marszałek. Może chciał powiedzieć coś rezolutnego, ale wyszło jak zawsze. „Gazeta Wyborcza” przeprowadziła dziką lustrację bohaterów, którzy wypowiadają się w tym filmie, rozpoznając aktora, rolnika, który ponoć ma niepopłacone jakieś zaległości, radnego PiS-u, kolejną aktorkę...

Uznali, że aktor nie ma prawa się wypowiadać.
– Temu młodemu człowiekowi odmawia się prawa do jego emocji, insynuuje mu się, że za swoje słowa bierze pieniądze. To jest niegodziwe i haniebne. Mało tego, okazuje się, że większość krytyków tego filmu albo w ogóle go nie widziała, jak historyk Andrzej Kunert, porównujący obraz do zbrodni stanu, albo też nie była w tłumie przed Pałacem Prezydenckim. Starają się nie wiedzieć o tej rzeczywistości, którą film próbował uchwycić.

Być może niektórzy podejrzewają, że celowo wybieraliście z tłumu ludzi, którzy krytykowali przeciwników Lecha Kaczyńskiego.
– Ale głosy potępiające przeciwników prezydenta Kaczyńskiego są cytatami z tych przywoływanych postaci! Przecież ludzie pamiętają słowa Bronisława Komorowskiego, że będzie „strzelał jak do kaczek”. Ludzie pamiętają, co mówili Donald Tusk, Stefan Niesiołowski i Janusz Palikot, i to cytują. Nagle okazuje się, że zacytowanie na ulicy tego, co politycy mówią w mediach, „dzieli Polaków”. Przecież to politycy mówili to najpierw, to oni są autorami tych słów. Nagle okazuje się, że cytaty z polskich polityków były w tym filmie najbardziej obraźliwe.

A słowa człowieka stojącego przed Pałacem Prezydenckim, że Donald Tusk ma krew na rękach? Reżyser Ewa Stankiewicz nie musiała brać tej wypowiedzi do filmu.
– Więc przypomnijmy, kto pierwszy to określenie wprowadził do debaty publicznej. Po samobójczej śmierci Barbary Blidy właśnie w ten sposób określano program „Misja specjalna” w telewizji publicznej, który mówił o mafii węglowej. Wtedy pojawiły się oskarżenia, że telewizja publiczna ma krew na rękach, że dziennikarka Anita Gargas ma krew na rękach, skoro ten program zrobiła.

Kto tak mówił?
– Krytycy Zbigniewa Ziobry i tamtej akcji CBA. Ludzie takie rzeczy pamiętają. I później to wraca w takiej formie.

Skoro wobec Ziobry i Gargas to było oszczerstwo, to wobec Tuska to nie jest oszczerstwo?
– W obliczu takiego dramatu nie jestem za cenzurowaniem w debacie publicznej nawet tak ostrych słów, bo one pochodzą z głębokich emocji i mają jakieś merytoryczne uzasadnienie. Nasz rozmówca odnosi to do faktu, że Donald Tusk dał się rozgrywać Władimirowi Putinowi w kwestii terminów wizyt. Gdyby nie było dwóch wizyt, pewnie nie stałoby się to, co się stało.

Jasne, że Donald Tusk chciał zaszkodzić Lechowi Kaczyńskiemu, ale nie chciał jego śmierci. Te słowa jednak są wobec premiera bardzo krzywdzące.
– A czy ktoś chciał śmierci Barbary Blidy? To mocne słowa, ale wobec takiej tragedii mogły paść. Chcieliśmy uchwycić fenomen tego, co ludzie czują, co mówią, że mają swoją ocenę tej sytuacji, mimo panującego chaosu informacyjnego na temat katastrofy. Nie chcieliśmy ich emocji cenzurować.

To dziwne, że nawet teraz roztrząsamy sprawę jednego sformułowania w długim filmie, a tymczasem Władysław Bartoszewski drwi z Jarosława Kaczyńskiego, a nikt mu nic nie powie. Ani Kazimierzowi
Kutzowi za porównanie Kaczyńskiego do Mao Tse-tunga.

– Chciałbym, żeby były zachowane równe proporcje. Nie ma ich też w innej kwestii. Gdy kilkadziesiąt osób krzyczało pod kurią w Krakowie: „Nie dla Wawelu!”, to temat był przez kilka dni podnoszony w mediach. A gdy 4 tys. ludzi krzyczało w obronie naszego filmu: „Nie jesteśmy aktorami”, „Żądamy prawdy”, a potem też „Tuska do Ruska” i „Komorowski zdrada stanu”, tego żadna telewizja nie pokazała. Nie robi się w telewizji debat, dlaczego ludzie tak krzyczą. U wielu osób krytykujących autorów „Solidarnych” wyczuwam przerażenie. Przerażenie wypływające z tego, że ludzie na filmie mówią: zobaczcie, ilu nas jest. Myśmy się policzyli. Jeden z naszych bohaterów stwierdza: „Oni zamknęli oczy, żebyśmy my je mogli otworzyć”. Moim zdaniem to ten komunikat jest najbardziej zatupany, zakrzyczany, unieważniony.

Mam wrażenie, że skala oburzenia na film jest tak niespotykana, bo Jarosław Kaczyński milczy w kampanii wyborczej. Jego przeciwnicy nie mają na razie w kogo bić. Dlatego padło na Pana.
– Czyli jestem celem zastępczym? Może tak właśnie jest. Być może rytuał wrzasku i napaści tak dalece stał się elementem tożsamości niektórych osób w naszym kraju, że nie mogą żyć bez tego szczucia. Uważam to też za akcję prewencyjną, mającą pokazać innym dziennikarzom, co może ich spotkać, jeśli wyskoczą przed orkiestrę. Albo wyskoczą z orkiestry... Ale za to jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem tylu wyrazów wsparcia i zapewnień o modlitwie jak teraz. Nawet gdy grałem w „Czerwonych Gitarach” tyle osób nie prosiło mnie o autograf. Przychodzą kartony pięknych listów i setki e-maili, część z nich zamieszczę na stronie www.solidarni2010.info.

Jakie szykany Was spotkały?
– Ewa Stankiewicz, która jest autorką „Solidarnych”, ma kłopoty środowiskowe związane z dystrybucją swojego kolejnego, tym razem fabularnego filmu. Komisja Etyki TVP przesłuchiwała nas jak przestępców, a potem stwierdziła, że film „Solidarni 2010” powinien być poprzedzony komentarzem bezstronnego dziennikarza o dużym autorytecie. Jak w telewizji urbanowskiej, gdzie trzeba było komentować, co ludzie zobaczyli na ekranie.

Czy kogoś zwolniono za ten film?
– Zwolniono red. Pawła Nowackiego, który doprowadził do emisji „Solidarnych 2010”. Był szefem publicystyki w czasie żałoby narodowej. TVP zgromadziła wtedy najliczniejsze audytorium i w nagrodę za to Paweł Nowacki stracił pracę. To są szykany jak za komuny.

Ale przecież w TVP1 na razie wpływy ma PiS. Czy to znaczy, że ta partia też woli spojrzenie na świat z perspektywy „dziennikarzy salonowych”, jak Lis i Żakowski?
– Też tego nie rozumiem. Ale takie są fakty.

W czwartek o 22.00 włączyłem telewizor, ale okazało się, że Pański program „Warto rozmawiać” został przesunięty na 23.00...
– A wkrótce ma zostać przesunięty na 23.30.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.