Wybrały życie

Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego

|

GN 17/2008

publikacja 25.05.2008 23:46

Najpierw ogromna radość spowodowana oczekiwaniem na dziecko. Potem diagnoza: rak. I słowa lekarzy brzmiące jak wyrok: aborcja i chemioterapia albo śmierć. Paola, Stefania i Tonia wybierają życie. Nie swoje. Dla ratowania nienarodzonego dziecka rezygnują z terapii. Oddają swoje życie za życie dzieci.

Wybrały życie fot. East News

Heroiczne matki czy ignorantki? Ich decyzja dla wielu jest niezrozumiała. Najbliższa rodzina oskarżyła je o egoizm. Bo jaki sens ma osierocenie dopiero co narodzonego dziecka? W czasach, kiedy własne zdrowie staje się nadrzędną wartością, odmówienie leczenia trąci zacofaniem lub, co gorsza, religijnym fanatyzmem. Gdy aborcja staje się receptą przy diagnozie choćby tylko podejrzewającej jakąkolwiek chorobę u noszonego w łonie potomstwa, odrzucenie jej wydaje się przejawem ekstremizmu. Tak patrzy świat. Nie ma piękniejszej miłości niż ta, która każe oddać swoje życie za życie ukochanych osób. Także tych jeszcze nienarodzonych. Tylko w tym roku pierwszeństwo życiu dziecka dały we Włoszech trzy matki. A może lepiej – informacje o tych trzech przedostały się przez medialny zgiełk.

Chemia zabije mego syna
9 kwietnia odbył się pogrzeb 38-letniej Paoli Bredy. Tego samego dnia rok wcześniej trzymała do chrztu swego syna, Nicolę. – Wiele lat starała się o dzieci, dzięki wyrzeczeniom udało im się z mężem kupić dom. Mogłaby cieszyć się teraz szczęściem, a jej nie ma – drżącym ze wzruszenia głosem mówi jej mama Annamaria. Raka piersi zdiagnozowano, kiedy była w szóstym miesiącu ciąży. Lekarze postawili przed nią trudny wybór. Poddać się chemioterapii, która zagrażała życiu dziecka, zabić rozwijające się w łonie dziecko i zacząć się leczyć, lub wybrać nie gwarantującą niczego lżejszą terapię i urodzić dziecko. – Przybiegła do mnie ze łzami w oczach – mówi ks. Giuseppe Nadal, proboszcz parafii w Pieve di Soligno, do której należała Paola. – Z trudem wykrztusiła z siebie, że ma raka i że chemia zabije jej syna. Mówiła mi: „Pragnę tego dziecka, zawsze modliłam się o dar macierzyństwa, teraz Bóg mi je daje i ja nie zamierzam z niego zrezygnować” – wspomina.

Po ślubie przez dziewięć lat starali się z mężem o dziecko. Przeżyła dwa poronienia: w trzecim i piątym miesiącu ciąży. Kiedy wreszcie urodziła córeczkę Ilarię, promieniowała szczęściem. Rodzina była dla niej skarbem. – Aborcja by ją zabiła wcześniej niż rak. Macierzyństwo dawało jej siłę – mówi mąż Paoli Loris Amodei. – W przeciwieństwie do mnie nigdy nie miała żadnych wątpliwości, że słusznie wybrała. Urodził się! Jest zdrowy, waży 3,50. Położna z uśmiechem podała Paoli syna. Ściskając go w ramionach, oświadczyła, że teraz powróci do terapii. Jej walka trwała 17 miesięcy.

Odeszła w Wielki Piątek
Była przedszkolanką. Jako wolontariuszka pracowała wśród dzieci ulicy w Brazylii. - Wszędzie jej było pełno. Była wulkanem energii. Wydawało się, że choroba i śmierć nie mają do niej dostępu - tak Stefanię Dal Cer wspomina jej siostra Simona. Z pochodzącym z Dominikany Hougherim Di Rosario tworzyli szczęśliwą rodzinę. Ich córka Gloria kończyła dwa lata, kiedy okazało się, że znów zostaną rodzicami. Z dnia na dzień Stefania czuła się coraz gorzej. To z powodu ciąży - tłumaczyła sobie, poddała się jednak szczegółowym badaniom. Prawda okazała się o wiele bardziej tragiczna. Kolejne analizy i diagnoza brzmiąca jak wyrok: czerniak.

Misael w jej łonie miał dopiero trzy miesiące. Z determinacją stanęła do walki. Jasna decyzja: najpierw urodzę synka, potem poddam się chemioterapii. - Kiedy my traciliśmy nadzieję i nie podzielaliśmy jej decyzji, ona z wiarą modliła się o zdrowie dla siebie i dziecka. Mimo cierpienia była spokojna - opowiada jej brat Fabio. Dodaje, że praca z dziećmi i miłość do nich była motorem jej życia. Nigdy nie pomyślała o tym, że może poddać się aborcji. Na drugi dzień po porodzie wzięła pierwszą serię chemii. Bardzo źle znosiła terapię. Do końca ufała, że mimo wszystko zwycięży chorobę. Odeszła w Wielki Piątek, a zarazem w pierwszy dzień wiosny. Podczas pogrzebu ks. Alberto Conti mówił o „grobie, który otwiera się na Zmartwychwstanie”. Parafialny kościół w Saronno wypełniony był po brzegi. Choć w mieście nie rozwieszono nekrologów, ludzi przyciągnęło ciche i dyskretne świadectwo wiary.

Nie zaszkodzić dziecku
W sercu Neapolu wznosi się Dom Matki i Dziecka. Kard. Crescenzio Sepe, otwierając placówkę nadał jej imię Tonii Accardo. Kilka miesięcy wcześniej poprosił, by mógł osobiście ochrzcić jej córeczkę. W cieniu Wezuwiusza z ust do ust podawano sobie wówczas wieści nie o kolejnych zbrodniach mafii, ale o kobiecie, która zrezygnowała z leczenia raka, by ratować życie dziecka. Chrzest małej Sofii stał się hołdem złożonym przez arcybiskupa Neapolu matce. Zielone oczy, opadające na ramiona kruczoczarne włosy i uśmiech – tak wspominają ją petenci magistratu, gdzie pracowała jako prawnik.

Mąż Nicola Visciano był doradcą handlowym. Nagle Tonia z dnia na dzień zaczęła tracić siły. Po badaniach – diagnoza: nowotwór ślinianki podjęzykowej z przerzutami. Tonia poddaje się operacji i czeka na chemioterapię. Odkrywa, że jest w ciąży. Ginekolog jasno stawia sprawę: by poddać się leczeniu hamującemu rozwój komórek nowotworowych, musi dokonać aborcji. Tonia zdecydowanie odmawia. – Nie może pani ryzykować – naciska lekarz.

Nowotwór rozwija się szybko. 31-letnia Tonia walczy o życie dziecka i swoje. Warunek jest jeden: nic nie może zagrozić jej maleństwu. Chirurg z Instytutu Onkologii w Neapolu Mario Santangelo przygotowuje ekipę na każdą sytuację, nawet na konieczność przeprowadzenia cesarskiego cięcia. Operacja trwa pięć godzin. Kończy się sukcesem. Tonia koniecznie musi poddać się chemioterapii. Córka w jej łonie ma już 6 miesięcy. Rodzi się zdrowa i otrzymuje imię Sofia. Kiedy córka miała 8 miesięcy, nowotwór zaatakował z nową siłą. – Strasznie cierpiała. Kiedy zrozumiała, że jej dni są policzone, powiedziała: byłeś wspaniałym mężem, teraz będziesz równie dobrym ojcem – wspomina Nicola. Ze wzruszeniem ogląda jeden z wywiadów żony, która patrząc prosto w kamerę, mówi: „Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego, każda matka postąpiłaby podobnie”.

Odpowiedź na egoizm aborcji
Paola, Stefania i Tonia dokonywały wyboru 30 lat po wprowadzeniu we Włoszech ustawy legalizującej przerywanie ciąży. Kiedy one wybierały życie, ulicami Italii maszerowały kobiety krzyczące, że aborcja jest ich prawem. To one trafiły na pierwsze strony gazet i czołówki wiadomości. Życie zostało przedstawione jako bohaterstwo dla wybranych. Jednocześnie nazywający siebie „wierzącym ateuszem” włoski dziennikarz Giuliano zaproponował wprowadzenie światowego moratorium na wykonywanie aborcji. Stanął też do walki w wyborach parlamentarnych na czele założonej przez siebie partii pod nazwą: „Aborcja? Nie, dziękuję”. Obrzucany jajkami przez feministki z uporem powtarzał, że ONZ powinna unieważnić wszystkie ustawy zezwalające na aborcję.

– Decyzja tych kobiet była niezwykle odważna. Ich ofiara jest godna szacunku, dokonana została w pełnej wolności – mówi Lorenzo D’Avack, wiceprzewodniczący Włoskiego Komitetu Bioetyki. Podkreśla, że nikogo nie można zmusić do poddania się chemioterapii. – Nie istnieje żadna prawna czy bioetyczna zasada, zgodnie z którą zdrowie matki powinno być stawiane wyżej niż zdrowie nienarodzonego dziecka – dodaje. Paola, Stefania i Tonia odpowiedziały miłością na egoizm aborcji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.