Taca na partię

Jacek Dziedzina

|

GN 15/2008

publikacja 11.05.2008 12:59

W tym roku zapłacimy z własnych kieszeni 220 mln zł na utrzymanie partii politycznych. Czy są to niezbędne koszty demokracji?

Taca na partię AGENCJA GAZETA /Michał Sierszak

Przyszedł czas, żeby zlikwidować system finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Tak uważa m.in. Platforma Obywatelska. Proponuje, żeby każdy z nas mógł przeznaczać kolejny 1 proc. podatku na wybraną przez siebie partię. Tak jak obecnie możemy przekazać 1 proc. na jedną z wielu organizacji po-żytku publicznego. Autorem pomysłu jest właściwie Marek Jurek, b. marszałek Sejmu, ale dzisiaj, w trochę zmienionej formie, promuje go partia rządząca.

Centralne utrzymanie
Partie polityczne w Polsce nie mają się najgorzej. Pod warunkiem, że w wyborach parlamentarnych otrzymają przynajmniej 3 proc. głosów (6 proc. w przypadku koalicji wyborczej kilku partii). Wtedy otrzymują z budżetu państwa dotacje, które pokrywają udokumentowane koszty kampanii wyborczej. A przez czas trwania kadencji nowego parlamentu otrzymują co kwartał subwencje, uzależnione od wyniku wyborczego. Utrzymanie partii politycznych obecnej kadencji, czyli PO, PiS, PiD i PSL, będzie nas kosztowało co roku ok. 107 mln zł z tytułu subwencji dla partii. Dodatkowo jednorazowe dotacje za kosz-ty kampanii wyborczej wyniosą w sumie ok. 112 mln zł.

Środki z budżetu państwa stanowią przygniatającą większość przychodów partii. Prawo dopuszcza ponadto finansowanie ich ze składek członkowskich, darowizn, spadków, odsetek ze środków na rachunkach bankowych lub sprzedaży nieruchomości (partia nie może jednak prowadzić działalności gospodarczej ani wynajmować nieruchomości w celach komercyjnych). Jednak te pozapaństwowe źródła utrzymania stanowią niewielki procent partyjnego budżetu. Na przykład w 2006 roku PO dysponowała 46,5 mln zł. Z tego zaledwie 2437 zł (sic!) pochodziło ze składek, 1,5 mln z darowizn, 202 zł z odsetek w banku. Natomiast subwencja roczna dla PO wynosiła prawie 17 mln zł, a dotacja za kampanię wyborczą – ponad 27 mln zł (więcej szczegółów w Monitorze Polskim nr 51).

Sam decyduj
PO, choć sama jest głównym beneficjentem obecnego systemu, chce go zmienić. – Obecnie nie mamy wpływu, na kogo idą nasze pieniądze, i to jest moralnie dwuznaczna sytuacja – mówi „Gościowi” Stefan Niesiołowski, wicemarszałek Sejmu (PO). Jeszcze dalej idzie koleżanka partyjna marszałka, Danuta Jazłowiecka. – Nasz projekt to forma przejściowa, docelowo chcemy doprowadzić do całkowitego zniesienia finansowania z budżetu i podatków – mówi.

Zwolennikiem odejścia od finansowania partii z podatków jest dr Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. – Jeśli ktoś chce kogoś reprezentować i realizować swoje idee, to jego sprawa, niech na niego płacą jego zwolennicy – mówi. Jest gotowy przyjąć ewentualnie propozycję płacenia 1 proc. podatku dochodowego na partię. – Ale bardziej wolałbym, żeby całkowicie zlikwidować podatek dochodowy. To prawda, że 1 proc. dla partii będzie uzależniał ją od darczyńcy – dodaje. Projekt podoba się Markowi Jurkowi (sam był jego autorem). – To skończyłoby z oligarchicznym systemem, a stworzyłoby otwarty system finansowania, w którym decydowaliby wyborcy – mówi lider Prawicy Rzeczpospolitej.

„Miękkie pieniądze”
Projekt PO, choć odwołuje się do chwytliwego hasła „sam decyduj, na kogo idą twoje pieniądze”, budzi wiele pytań i zastrzeżeń. – Te pomysły są mało rozsądne – uważa prof. Stanisław Gebethner, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego. – Można myśleć raczej o zmniejszeniu wysokości subwencji i zmusić partie do wykorzystania środków na Fundusz Ekspercki (ustawa nakazuje partii przeznaczanie pieniędzy na ekspertów, którzy mają być ciałem doradczym – J.Dz.) – mówi. Nie przekonuje go powoływanie się na system amerykański, gdzie partie same pozyskują środki od wyborców, bez sięgania do budżetu. – To jest powierzchowne porównanie, bo w USA w ogóle nie ma partii politycznych w naszym rozumieniu, to są maszyny wyborcze – dodaje. Amerykański system finansowania partii politycznych spotkał się zresztą z krytyką Transparency International. Ta walcząca z korupcją organizacja uważa, że sprzyja on przepływowi „miękkich pieniędzy”: „Biznes amerykański, mimo że nie łamie prawa, wywiera nieuczciwy wpływ na to, co się dzieje w polityce”.

Polskie społeczeństwo należy do tych o stosunkowo niskim poziomie uczestnictwa w życiu publicznym. Widać to na przykładzie 1 proc. na organizacje pożytku publicznego. – Skorzystało z tego zaledwie 6 proc. uprawnionych. Jeżeli odpisy na partie polityczne nie przekroczą tego progu, to może się okazać, że to sposób na zarzynanie i partii, i demokracji – mówi „Gościowi” Aleksander Smolar z Fundacji Batore-go.

Rolnik sam w dolinie
Przeciwnicy projektu PO zwracają też uwagę na strukturę społeczną podatników. Jeden procent podatku sprzątaczki, a 1 proc. podatku właściciela dużej firmy to oczywista różnica. W takim systemie zdecydowaną przewagę miałyby partie, których elektorat jest zamożniejszy. Istnieje podejrzenie, że wiele strategicznych ustaw powstawałoby pod dyktando darczyńców, którzy chcieliby ugrać swoje interesy w polityce. Obrońcy projektu krytykują jednak ten argument, twierdząc, że przecież najbogatsi stanowią niewielki procent społeczeństwa. – Interpretacja klasowa jest uproszczona, a większość podatników stanowią przecież ludzie średniozamożni – uważa Marek Jurek.

Pozostaje jeszcze problem rolników, którzy nie płacą podatku dochodowego od osób fizycznych (chociaż płacą podatek rolny), a tylko od takiego można odpisać 1 proc. na wybraną organizację lub – wg projektu – partię. To pozbawiałoby partie ludowe (np. PSL) prawie całkowicie środków na utrzymanie. Między innymi ta kwestia zablokuje całkowicie pomysł PO. Nie zgodzą się na niego koalicjanci z PSL. – To byłaby nierówność konstytucyjna, bo znaczna część społeczeństwa zostałaby pozbawiona możliwości odprowadzania 1 proc. podatku – oświadcza Jarosław Kalinowski, wicemarszałek Sejmu (PSL). Marek Jurek uważa, że jest rozwiązanie tego dylematu. – Trzeba by umożliwić rolnikom odprowadzanie określonej kwoty od podatku rolnego, który płacą. Albo wprowadzać nie tyle 1 proc., co pewną nieprzekraczalną kwotę, którą każdy mógłby wpłacać na partię – mówi Jurek. Sojuszników Platforma nie znajdzie na pewno w PiS. – To jest absurdalny projekt, wymierzony w demokrację – uważa Jolanta Szczypińska. – Ujawnianie przed urzędem skarbowym, na jaką partię przeznaczam pieniądze, jest naruszeniem mojego prawa do nieujawniania swoich sympatii politycznych – dodaje posłanka.

Plusy ujemne
Zalety projektu PO mogą okazać się jednocześnie jego wadami. Nowy system finansowania wprawdzie zmusi polityków do większej aktywności i liczenia się z wyborcą, na którego garnuszku wiedliby żywot, ale jednocześnie to uzależnienie może stać się zagrożeniem dla demokracji, bo jak ktoś daje pieniądze politykowi, to może też oczekiwać od niego posłuszeństwa. Takie stawianie sprawy drażni prof. Pawła Śpiewaka. – To właśnie będzie okazja, żeby partie starały się stworzyć dla siebie szerokie zaplecze, a nie tylko ograniczać się do swojego tradycyjnego elektoratu – mówi socjolog z UW. – Wtedy skończy się mówienie, że tych wspierają bogatsi, a tamtych biedniejsi – dodaje

Nie ma sensu argument PO, że nowy system odciąży budżet od kolosalnych wydatków. Przecież pozbawi jednocześnie ten sam budżet kolejnego 1 proc. wpływów! I w projekcie ustawy PO sama właściwie strzela sobie bramkę: „Analiza ubytków w dochodach budżetu państwa powinna bazować na kwotach przekazywanych z tytułu 1 proc. na rzecz organizacji pożytku publicznego”. Otóż analiza ta obala argument PO: w ubiegłym roku Polacy przeznaczyli w sumie... 107 mln zł z tytułu 1 proc. Dokładnie tyle, ile wyniosą tegoroczne subwencje dla partii politycznych. A w tym roku prawdopodobnie więcej osób przeznaczy swój 1 proc. na jakąś organizację pożytku publicznego (łatwiejsze procedury), co sprawi, że suma z tego tytułu przekroczy razem koszty subwencji i dotacji. Z pewnością warto poważnie zastanowić się nad zmianą obecnego systemu finansowania partii politycznych. Na pewno rozsądne byłoby zmniejszenie kwot na subwencje i dotacje. Może to zniechęciłoby do produkcji serii głupawych spotów reklamowych, w których partia sprzedaje siebie jak proszek do prania. Jeden proc. na partię nie jest złym pomysłem, pod warunkiem, że nie będzie głównym źródłem utrzymania partii. Nasze współpłacenie jest jakąś zgodą na system, który zapewnia względną przejrzystość finansów.

Subwencje i dotacje w 2008 r.
Platforma Obywatelska 67 mln 395 tys. zł
Prawo i Sprawiedliwość 63 mln 793 tys. zł
Polskie Stronnictwo Ludowe 42 mln 821 tys. zł
Lewica i Demokraci 45 mln 701 tys. zł

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.