Koń trojański w strefie euro

Jarosław Dudała

|

GN 08/2010

publikacja 27.02.2010 15:23

Wejście do strefy euro nie jest gwarancją dobrobytu. Boleśnie przekonali się o tym Grecy.

Grecy muszą zaciskać pasa i ograniczać wydatki z budżetu państwa. Grecy muszą zaciskać pasa i ograniczać wydatki z budżetu państwa.
To się nie podoba obywatelom. Swoje niezadowolenie demonstrują więc na ulicach. Na zdjęciu demonstracja przed parlamentem 17 lutego 2010 r.
PAP/EPA/STRINGER

Grecja należy do strefy euro od 2001 r. Korzystając z członkostwa w tym klubie, rząd grecki zaciągał tanie kredyty. Wydatki państwa, zwłaszcza na biurokrację, zostały rozdęte ponad miarę. Politycy kusili wyborców obietnicami, i nawet je spełniali, ale na koszt państwa. W dodatku Grecja dostała się do strefy euro dzięki temu, że jej ówczesny lewicowy rząd sfałszował dane statystyczne. W kłamliwy sposób wykazał, że jego kraj spełnia surowe kryteria wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty. Potem prawicowy rząd oszukiwał w sprawie wielkości dziury budżetowej, czyli nadwyżki wydatków państwa nad jego dochodami. Według oficjalnych prognoz, deficyt ten miał w ub. roku wynieść 6 proc. PUB. Tymczasem już na jesieni okazało się, że będzie to prawie 13 proc. Dla finansów państwa to masakra. Każdy kraj, który podałby takie informacje, zacząłby być uważany za bankruta. Jego wiarygodność byłaby zerowa – mówi ekspert Instytutu Sobieskiego dr Grzegorz Szczodrowski. Dodaje, że jeśli gdzieś dzieją się rzeczy takie jak w Grecji, to znaczy, że ster władzy w tym państwie dzierżą albo kłamcy, albo ekonomiczni partacze.

Jak śpi prezes Trichet
Gdyby problemy Grecji kończyły się na jej granicach, nie byłoby jeszcze najgorzej. Ale tak nie jest. Bo Grecja nie ma już własnej waluty. Ma euro. To znaczy, że greckie kłopoty przekładają się na kłopoty dla całej strefy euro. – Niektórzy mówią, że ten problem polega na złym przykładzie – mówi prof. Jan Winiecki z Rady Polityki Pieniężnej. – Ja bym powiedział, że Jean-Claude Trichet (prezes Europejskiego Banku Centralnego – przyp. JD) będzie gorzej sypiał, dlatego, że jeśli raz pomoże się jakiemuś krajowi, który sam napytał sobie biedy, to za chwilę po taką samą pomoc zgłoszą się kolejne kraje. I tak będziemy szli od kryzysu do kryzysu – prorokuje. Kim są potencjalni petenci? Anglosascy analitycy finansowi określają ich złośliwym skrótem: PIGS (ang. świnie). Tworzą go pierwsze litery nazw następujących krajów: Portugalii, Irlandii, Grecji i Hiszpanii (Spain). Niektórzy mówią, że pod literą „I” równie dobrze mogłaby się ukryć Italia, a inni dodają, że w poczekalni do tej „świńskiej grupy” stoją już Belgia i Austria.

Co zrobić?
– Jeśli Grecja nie naprawi sytuacji, i to szybko, powinna być wykluczona ze strefy euro. Ale to się z pewnością nie stanie – przewiduje dr Szczodrowski. Przywrócenie w Grecji narodowej waluty (do 2001 r. była to drachma) musiałoby potrwać co najmniej kilka miesięcy i kosztować wielkie pieniądze. Oznaczałoby to także nieprawdopodobne zamieszanie w ekonomii i konflikty polityczne. Byłaby to przede wszystkim bezprecedensowa klęska zjednoczonej Europy. Trudno się więc dziwić, że Komisja Europejska nie chce słyszeć o usunięciu Grecji ze strefy euro. Pytana o to rzeczniczka Komisji ds. gospodarczych i finansowych Amelia Torres ucięła krótko: – Komisja Europejska nie wchodzi w dyskusje o scenariuszach, które są nierealistyczne.

Cóż miałaby powiedzieć innego? Wystarczyłaby drobna wzmianka o możliwym wyrzuceniu Grecji za burtę, a sytuacja z bardzo trudnej zmieniłaby się w polityczne i ekonomiczne trzęsienie ziemi.
Bezpośrednia pomoc finansowa rządowi greckiemu byłaby sprzeczna z unijnymi traktatami. Wsparcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie wchodzi w rachubę, bo MFW, dając pieniądze, domaga się prowadzenia wskazanej przez siebie polityki monetarnej. A to już byłoby wejście MFW na teren zastrzeżony dla Europejskiego Banku Centralnego. EBC nie może natomiast pożyczać pieniędzy rządom krajów członkowskich. Państwa strefy euro zmontują jednak jakąś akcję pomocową. Już to zadeklarowały. Najprawdopodobniej będzie to udzielenie gwarancji, że w razie niepowodzenia programu naprawczego, Unia zapłaci greckie długi. Gdyby doszło do rozchwiania wspólnej waluty, koszty okazałyby się dla wszystkich większe niż doraźna pomoc dla jednego kraju.

Obiecanki cacanki?
Na pewno jednak Grecy muszą zacisnąć pasa i drastycznie ograniczyć wydatki budżetowe. Być może konieczna będzie także podwyżka podatku VAT. Rząd w Atenach przyjął już nawet program oszczędnościowy. Obiecuje on, że już w 2012 r. deficyt budżetowy Grecji spadnie do 2,8 proc. PKB, czyli poniżej 3-procentowego progu, wyznaczonego dla krajów strefy euro przez traktat z Maastricht. Czy te obietnice zostaną spełnione? Doświadczenia ostatnich lat wskazują na co innego. Urzędnicy unijni mówią wprawdzie, że będą ściśle kontrolować greckie statystyki, ale czy nie to właśnie było ich zadaniem przez ostatnie 9 lat? W grecki program naprawczy nie wierzy wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha Andrzej Sadowski. Jego zdaniem, zapowiadana obniżka wynagrodzeń w budżetówce o 10 proc. wywoła strajki. A podniesienie podatków nie da spodziewanych efektów. Spowoduje raczej ucieczkę przedsiębiorców w szarą strefę, która już teraz w Grecji jest bardzo duża. Dr Szczodrowski zauważa, że zły przykład dały nawet Niemcy, które w trudnym dla siebie okresie przekroczyły traktatowy próg 3-procentowego deficytu budżetowego. Wydaje się, że UE w ostatnich latach patrzyła przez palce na krajowe deficyty na poziomie około 6 proc.

Grecja a sprawa polska
Jakie to wszystko ma znaczenie dla Polski i planów wejścia naszego kraju do strefy euro? – Zamieszanie może opóźnić pewne procesy, w tym wypadku wejście Polski do strefy euro – uważa prof. Winiecki.
Dr Szczodrowski dodaje, że sytuacja strefy euro jest teraz niestabilna i musimy być przygotowani na różne scenariusze rozwoju wydarzeń. – Wiem, że w Ministerstwie Finansów zaczęły się bardzo intensywne prace nad takimi scenariuszami. To dobrze, właśnie tak powinno być – komentuje ekspert Instytutu Sobieskiego. Czy jednak warto wchodzić do europejskiej unii walutowej, gdy ona zaczyna się chwiać? – Wydaje się, że warto, bo może za 3–4 lata polityka budżetowa będzie bardziej zdyscyplinowana i przynależność do tego klubu będzie nobilitująca i ekonomicznie uzasadniona. Trzeba jednak dokładnie obserwować, co się dzieje. Najgorsze dla Polski byłoby stanie z boku i nicnierobienie – uważa ekonomista.
Zdaniem Andrzeja Sadowskiego, wniosek płynący dla Polski z wydarzeń greckich jest taki, że wejście do strefy euro nie jest gwarancją dobrobytu. Na dobrobyt trzeba po prostu zapracować. – Przykład Grecji pokazał, że od skutków złego rządzenia nie da się uciec przez przyjęcie euro – podkreśla wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.