Czyste piękno

Marcin Jakimowicz

|

GN 32/2022

publikacja 11.08.2022 00:00

Bezkresne lasy, jeziora pełne ryb, kręte nitki Marychy i Czarnej Hańczy. Na skraju mapy między białoruską, litewską i rosyjską granicą rozsiadła się kraina piękna jak baśń. Na obiad kartacze, soczewiaki, na deser mrowisko lub sękacz. A co do picia? Kwas będzie w sam raz.

Do dworku w Krasnogrudzie na wakacje jeździł młodziutki Miłosz. Do dworku w Krasnogrudzie na wakacje jeździł młodziutki Miłosz.
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Gdyby nie komary, wyrabiające w godzinach urzędowania (od 18.00 do późnych godzin nocnych) 200 proc. normy, czułbym się jak w raju. Nie dziwię się, że Wajda, mając zobrazować „Litwę, która jest jak zdrowie”, wybrał szachownicę pól otaczających Górę Cisową.

Po 24 lutego hasło „przesmyk suwalski” nie znika z medialnej debaty dotyczącej bezpieczeństwa. To zaledwie rzut beretem od obwodu kaliningradzkiego. My nie pędzimy w stronę Wiżajn, najzimniejszego miejsca w kraju (na „polskiej Syberii” 12 stycznia 1950 roku odnotowano –35,5 stopnia, a wieloletnia amplituda temperatury sięga 72,5 stopnia: od 35,5-stopniowego mrozu do 37-stopniowego upału). Zamiast falujących garbatych wzgórz, na których znajdziemy wyciągi narciarskie, wybieramy bezkresną puszczę. Mijamy wizytówki, które pozostawił po sobie lodowiec. Szczególne wrażenie robi głazowisko w Bachanowie, gdzie na łące rozrzucone są tysiące kamieni.

Niebo na wyciągnięcie ręki

Wigry 3. Taki miałem składak. Na Śląsku zjeździłem na nim kilometry. U dziadka w Augustowie przesiadałem się na jego potężną (z punktu widzenia dzieciaka), „pancerną” Ukrainę. Nad jezioro Wigry nie dojechałem. Było za daleko. „I wówczas diabeł, słysząc dźwięk dzwonów, upuścił głaz na ziemię” – opowiadałem dzieciom przed laty. Znają na pamięć opowieść o mnichu Barnabie, który zaprzedał duszę diabłu. Wiedzą też, że głaz leży tuż przy wejściu na pomost przystani statków. To właśnie spłoszony biciem dzwonów szatan miał rzucić w fale jeziora niesione w szponach z Italii sieję i sielawę. To nie są ryby z piekła rodem. To niebo w gębie!

Nie ma w Polsce piękniejszego miejsca na rekolekcje. Za oknami sali konferencyjnej lśni w słońcu jezioro Wigry. Ma 72 metry głębokości, mnóstwo zatoczek, w których pluska się aż 26 gatunków ryb. Puszcza pokrywa niemal 80 proc. linii brzegowej. Żadnych motorówek. To na szczęście strefa ciszy. Byłem już na półwyspie kilkadziesiąt razy i ciągle wracam, bo Wigry działają jak magnes. Przez pewien czas mój dziadek wypożyczał kajaki w Starym Folwarku, a z okien przystani PTTK-u zerkał na stojący na drugim brzegu pokamedulski klasztor. Kolosa najlepiej zwiedzać poza sezonem, wówczas przyciąga ciszą. Tu jest inaczej niż u Vivaldiego: są dwie pory roku: sezon (gdy tłumy turystów zdeptują Suwalszczyznę wzdłuż i wszerz) oraz leniwe, senne miesiące „przed” i „po”. Wtedy można odsapnąć. A zatem jeśli podobnie jak Onufry Zagłoba nie lubicie tłumów…

W tym sęk

Wigry 4. Trudno o prostszy adres. Obłędny zapach pierożków z nadzieniem wiśniowym i malinowym sprawia, że musimy się zatrzymać. Palce lizać! W przyczepie kempingowej Teresa Biziewska sprzedaje wypiekane przez siebie sękacze. Dębowy wałek w kształcie stożka polewa się ciastem, a potem przypieka na umieszczonym z boku ruszcie. Obracane ciasto kapie, obrastając w kolejne sęki. Pamiętacie hasło Shreka, że ogry są jak cebula i mają warstwy? Sękacz jest jak ogry. To znaczy jak cebula. Ma warstwy. Ile jajek spływa na ruszcie? Aż czterdzieści. To coraz droższy wypiek, bo przecież ludzie kupują dziś masło na sztabki, a w cieście roztopił się kilogram tego tłuszczu. Podobnego sękacza próbowała królowa Bona na dworze w Berżnikach.

Nocą ujrzycie tyle gwiazd, że aż zakręci się wam w głowie! Jan Paweł II spoglądał na klasztor, płynąc tu statkiem w czerwcu 1999 roku. Spał wówczas w klasztorze, gdzie do dziś udostępniony jest jego apartament. Czy zrywał się jak kameduli na modlitwę o 3.30 w nocy?

Na oleju skwierczą pachnące pierożki, a do lady podchodzą coraz to nowi turyści. – Jak długo trwa pieczenie sękacza? Około pięciu godzin: z dwie godziny trwa przygotowanie ciasta, a trzy samo pieczenie – opowiada pani Teresa. – Na wypiek zużywam 40 jajek i wówczas wychodzi taki czterokilogramowy kolos.

Odnowione wieże bazyliki odbijają się w falach Marychy. Rzeczka wije się i wije. Jadąc w stronę Puńska, co chwilę mijamy tablice z nazwą „Marycha”. Suwalskie déjà vu. W sklepie niektórzy kupują chleb, inni proszą o duona. A do picia? Kwas o barwie bursztynu.

„Polskich Litwinów” spotkasz w Sejnach czy jeszcze bardziej w pachnącym sękaczem i słodkim, ociekającym miodem mrowiskiem (góra faworków z rodzynkami i makiem) Puńsku. „Święty, Święty, Święty!” – rozbrzmiewa przy jednym z ołtarzy na Boże Ciało. „Šventas, Šventas, Šventas” – słychać spod innego. W Polsce mieszka ok. 7,5 tys. Litwinów. Gdy przed laty podjechaliśmy wykąpać się w jeziorze Sejwy, moje dzieci myślały, że przypadkowo przejechaliśmy granicę. Wszyscy mówili po litewsku. Tu w domach coraz częściej zamiast Maryi Jasnogórskiej wisi „Ta, co w Ostrej świeci Bramie”.

Chleb/duona

Ruszamy na wschód, w stronę przejścia granicznego w Ogrodnikach. Po uliczkach uśpionych Sejn przed wojną spacerowali Polacy, Litwini, Żydzi, zjeżdżający tu na targ Białorusini, Rosjanie, Cyganie i Niemcy. Katolicy, luteranie, prawosławni i staroobrzędowcy. Narodowościowa mozaika była wizytówką Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej, w której co dziesiąta osoba była wyznania mojżeszowego. Dziś świat, który „pokrył niepamięci kurz” (Młynarski) „ocalają od zapomnienia” (Gałczyński) pasjonaci działający w ośrodku Pogranicze. Litewski poeta Tomas Venclova powiedział w prowadzonej przez nich Białej Synagodze, że „Sejny są tak samo ważne dla Litwinów jak Wilno dla Polaków”.

„Niech ustaną spory i runą mury podziałów” – jak mocno brzmią słowa modlitwy wiernych w mieście, które przed stu laty przechodziło z rąk do rąk, gdzie na turystów zerka z cokołu bp Antoni Baranowski/Antanas Baranauskas, autor porównywanego z „Panem Tadeuszem” poematu „Borek oniksztyński”/„Anykščiušilelis”; człowiek, który przetłumaczył Biblię na litewski.

Amen/amin

Wodziłki. Koniec świata. Cisza jak makiem zasiał. Hordy komarów urządzają wściekły atak. „Odłóżmy na bok doczesne troski” – wołały cherubiny lecące ponad głowami zwiedzających Muzeum Ikon w Supraślu. To było na Podlasiu, a teraz jesteśmy na Suwalszczyźnie. To nie to samo! Mieszkańcy Augustowa, Sejn czy Suwałk zżymają się, słysząc, że mieszkają na Podlasiu czy „na Mazurach”. Tu pielęgnujący kulturę słowa, racjonalny Zachód spotyka pachnący jerozolimskim kadzidłem, całujący ikony i bijący niskie pokłony Wschód, Bizancjum – Rzym, a Tomasz z Akwinu – Mikołaja Cudotwórcę. Pastelowej „Cichej nocy” (czyli „Stille Nacht” z austriackiego Obern­dorfu) odpowiada zawołanie: „Christos rażdajetsia!”. Jak blisko jest z zabitych dechami Wodziłek na Świętą Górę Athos! W drewnianych chatach starowierów urządzano „święty kąt”, czyli domowy ołtarzyk z ikonami.

Szachownica pól, feeria barw, bocianie gniazda, zarośnięta zielona molenna. Więcej saren i zajęcy niż ludzi. Trzeba uważać. Gdy wracaliśmy przez gęstą puszczę z Sejn, na drogę wybiegł jeleń.

„Tak się trzeba żegnać! Trzy palce są do tabaki. Trzema palcami to się tytoń zawija, a nie żegna!” – słyszę w Wodziłkach, gdzie o reformie patriarchy Nikona opowiada się tak, jakby dokonała się nie w latach 1652–1656, ale… miesiąc temu. Wciąż uwiera, boli. Nikon zmienił księgi liturgiczne i nakazał prawosławnym żegnać się trzema, a nie jak dotąd dwoma palcami. Starowierom zawalił się świat. Reforma była dla nich ingerencją w najświętszą materię, a ponieważ sprzeciwili się, a w 1667 roku sobór moskiewski uznał ich obrzędy za herezję, zostali wygnani z Rosji. Uciekli między innymi do Wodziłek, Boru, Gabowych Grądów. Przetrwali w oceanie katolicyzmu i morzu prawosławia. W II Rzeczpospolitej żyło ich jeszcze około 50 tys. Został niecały tysiąc.

Zza firan ciekawie wyglądają staruszki. Odrywają na chwilę wzrok od monotonii nieruchomego pejzażu. To tu, na wschodzie Polski, słyszałem powiedzenie: „Lepiej mieć jedną babcię w rodzinie niż dwie krowy w gospodarstwie”. Często głównym źródłem utrzymania rodziny jest emerytura.

Pełne zanurzenie

Po lewej Jezioro Studzieniczne, po prawej… Jezioro Studzieniczne. Drogę do kapliczki z cudownym obrazem zajęły kaczki. Witajcie w sanktuarium, gdzie słowa „Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna” przerywa krzyk żurawi i trzciniaka zwyczajnego, a „Panią na jeziorach” przez cały rok adorują szczupaki i wiewiórki. Tu również przypłynął Jan Paweł II. Spoglądał z tęsknotą na fale, przypominając sobie kajakowe eskapady. Powiedział wówczas: „Byłem tu wiele razy, ale jako papież po raz pierwszy i chyba ostatni”. Po modlitwie ruszył na obiad. W menu znalazły się oczywiście słynne kartacze.

Lato pokazuje, na co je stać. W wodach pluskają płotki, węgorze i stynki, a niezmordowana orkiestra gągołów, perkozów i kormoranów daje wielogodzinny koncert. Bociany czują się tu jak w domu. Ruszamy na północ. Szczypkiejny, Szypliszki, Żytkiejmy, Burbiszki, Widugiery, Jurkiszki, Trakiszki (tu po remoncie ostatniej stacji kolejowej Rzeczpospolitej mieszkańcy śmiali się, że tak nowoczesne kibelki są tylko w Warszawie i u nich). Restauracje kuszą zapachem sera korycińskiego, babki i kiszki ziemniaczanej. Przysmakiem karczmy w Sejnach są czeniaki, bliny i wędzone świńskie uszy. Na deser sękacz popijany litewskim miodem.

Owczy pęd – nigdy nie rozumiałem tego zjawiska. Podczas gdy na augustowską miejską plażę wyległy dzikie tłumy, a szum fal Necka zagłusza rąbanka disco polo, tuż obok, przy schowanych w trzcinach zatoczkach, jest pustawo.

Jeśli naprawdę chcecie posmakować tej ziemi, zapuśćcie się w puszczę. W stronę jeziora Paniewo, do Zelwy, na Uroczysko Powstańce, do obwieszonej setkami pobożnych obrazków kapliczki w Świętym Miejscu nad wartką Jałówką. Albo zerkając na drogowskazy „Vilnius”, ruszcie „jeszcze dalej niż północ”. Zanurzycie się wówczas w chłodnych, czystych wodach rynnowej Hańczy, najgłębszego jeziora Niżu Europejskiego (108,5 m).

Wiem, że bard Jan „Mufka” Błyszczak śpiewał o jednym z akwenów Pomorza, ale gdy maszeruję wokół jezior Suwalszczyzny, w głowie kołacze mi się refren jego piosenki: „W najpiękniejszym spośród luster zanurzyłem dzbany puste, zanim słońce dziko wzeszło na pogodę. Dzbany młodość dopijały, w świat odbity, w świat wspaniały, wrysowałem swe odbicie młode”. •

Soczewiaki

Pół szklanki soczewicy (najlepiej zielonej) namoczyć na noc. Ugotować kilogram mączystych ziemniaków w mundurkach. Podgotować soczewicę i wszystko ostudzić. Obrane ziemniaki zmielić w maszynce do mielenia mięsa lub trzykrotnie ubić tłuczkiem. Dodać jajko i 3–4 łyżki mąki pszennej. Ciasto nie powinno przywierać do rąk. Podsmażyć na oleju cebulę i plaster boczku pokrojone w kostkę. Dodać soli i pieprzu. Soczewicę (zmieloną albo pozostawioną w całości) delikatnie podsmażyć. Z masy ziemniaczanej uformować małe placki, na środek położyć po łyżce farszu i zakleić brzegi. Piec w 180 stopniach przez ok. 40 minut lub smażyć w głębokim tłuszczu.

Mrowisko

Przygotować ciasto na tradycyjne faworki. Po upieczeniu tych kruchych ciastek przygotować polewę: podgrzać i wymieszać 2 łyżki masła, 150 ml płynnego miodu, łyżkę cukru i 25 ml wody. Lekko ostudzić. Usmażone ciastka zanurzyć na moment w polewie (lub polać nią ułożone na talerzu faworki). Układać z nich kopiec przypominający mrowisko, każdą warstwę posypując makiem, rodzynkami i wiórkami kokosowymi.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.