I wszystko jasne

Marcin Jakimowicz

|

GN 26/2010

publikacja 01.07.2010 17:22

"Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!" - usłyszała zdumiona brzemienna Ortolana Offreduccio w przyklejonej do domu katedrze.

I wszystko jasne Klara z nieodłącznym Najświętszym Sakramentem. Tym samym, którego blask poraził muzułmanów Roman Koszowski /Foto Gość

Klara zbiegła ze wzgórza. Przedzierała się po omacku przez gęste zarośla. Mijała kwitnące drzewa Judasza. Na gałęzi podobnego miał powiesić się ten, który z Ostatniej Wieczerzy wyszedł w mrok nocy. Serce biło jej coraz mocniej. Dotarła do maleńkiej, odnowionej kapliczki. Tu czekał na nią Franciszek. Podniósł nożyce. Piękne długie włosy dziewczyny bezwładnie opadły na ziemię.

Klara przymknęła oczy. Czy pamiętała chwilę, gdy po raz pierwszy ujrzała Franciszka? Chyba nie. Mijali się często na rozpalonych słońcem uliczkach Asyżu. Później wszystko nabrało niespodziewanego obrotu. Cała Umbria huczała od plotek. Na początku 1206 r. syn bogatego kupca Piotra Bernardone porzucił bogaty dom, by żyć jak żebrak. Chodził od wsi do wsi, pielęgnował trędowatych, odbudowywał kościoły. Trzynastoletnia Klara bardzo uważnie śledziła tego szaleńca. Tym wnikliwiej, że zaczął za nim chodzić jej kuzyn, brat Rufin.

Coraz częściej wymykała się z domu na spotkania z Biedaczyną z Asyżu. Te rozmowy przewartościowały jej życie. Doprowadziły ją tu: do kościółka Matki Bożej Anielskiej. Wieczorem w Wielki Poniedziałek 1212 r. uciekła z domu. Z zamyślenia wyrwał ją Franciszek. Wręczał jej znak konsekracji – ubogi brunatny habit. Jej twarz promieniała. Była jasna jak jej imię. Matka pod wpływem proroctwa usłyszanego w katedrze św. Rufina nazwała córeczkę Chiara – jasna, czysta.

Jak w ulu
Klęczę w maleńkiej barwnej Porcjunkuli. Nie otacza jej ogród. Obudowana jest potężną bazyliką. Otwieram Biblię i czytam słowa: „Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana!”. Boże, przecież to kwintesencja życia Klary! Próżno szukać w Asyżu tego, co „małe, ubogie i słabe”. Na miejscu grobu Franciszka wzniesiono monumentalny gmach.

Gigantyczny klasztorny kombinat. Z nieba leje się żar, tłumy przelewają się tam i z powrotem. Mimo wyraźnych zakazów strzelają aparaty Japończyków. W potężnej bazylice zadzieram głowę do góry. Nade mną przejmujące „Wygnanie demonów z Arezzo” Giotta. Pokorny Franciszek modli się w cieniu brata Sylwestra, który w imieniu Jezusa wypędza złe duchy. Jakie demony dziś drzemią w Arezzo? Najlepiej wie o tym o. Gwidon Hensel, proboszcz franciszkańskiej parafii w mieście, w którym kręcono sceny filmu „Życie jest piękne”. Oprowadza nas po mieście Klary.

Wiele fresków Giotta runęło 13 lat temu w czasie trzęsienia ziemi. Było ono jednak niczym, w porównaniu z tym, jakiego doświadczyło miasto po kazaniach Franciszka. Owoc? 30 tys. rozsianych po świecie braci w brązowych, czarnych i szarych habitach. I 900 klasztorów duchowych sióstr Klary. W Asyżu wre jak w ulu. I do tego ten upał. Kamień na kamieniu. Nos drażni zapach kawy. Bezskutecznie szukam cienia pod domem świętej. Jest szczelnie przylepiony do katedry św. Rufina, nierozerwalnie z nią zespolony. W domu maleńkiej Klary zapach wina, oliwy i kwiatów mieszał się z dymem kadzidła. Czy dziewczynka, zasypiając, słyszała łacińską liturgię? Słowa: „Jakże piękna jesteś, przyjaciółko moja?”. – Tu ochrzczony był sam Franciszek – opowiada o. Gwidon. – Na chrzcie otrzymał od mamy imię Jan. Z okien domu dziewczynka obserwowała Bożego szaleńca, który wzywał do pokuty.

To szaleństwo!

Ciszę i spokój, której próżno szukałem w Asyżu, odnajduję w San Damiano. To miejsce nawrócenia św. Franciszka. Nic dziwnego, że stało się domem Klary. Biedaczyna miał w 1210 roku wizję, że zamieszkają tu Ubogie Panie, które zrealizują ideał życia w ubóstwie. Doczekał się. San Damiano stało się kolebką nowego zakonu. Porcjunkula „obudowana”, grób Franciszka i Klary „obudowane”. To, co małe i kruche, zakryte zostało monumentalnymi budowlami.

Jak to dobrze, że klaryski nie „obudowały” swego macierzystego klasztoru potężną bazyliką! San Damiano zachowało swój dziewiczy klimat. Ogród, drewniane drzwi, balkonik, kamienie, schody. Gaje oliwne, winnice. Ziemia pełna owoców i zboża. Wszystko takie, jak za czasów, gdy mieszkała tu przez 42 lata Klara. Tuż po postrzyżynach Franciszek ukrył ją w klasztorze sióstr benedyktynek. Dziewczyna nie zamierzała pozostać benedyktynką, ale musiała się schronić w bezpiecznym miejscu. Były po temu powody.

To był koszmarny Wielki Tydzień dla rodziny Offreduccich. Zdesperowani wysłali do klasztoru św. Pawła krewnych. Towarzyszył im zbrojny orszak. Nie wzięli klasztoru szturmem, ale próbowali skłonić Klarę do powrotu. Wcześniej bezskutecznie dwa razy usiłowali wydać ją za mąż. – Hańbisz dobre imię rodu – lamentowali. Klara nie dawała za wygraną. W końcu doszło do szarpaniny. W Wielki Piątek krewni próbowali siłą zabrać dziewczynę do domu, ta jednak chwyciwszy się ołtarza, pokazała im ostrzyżoną głowę. Nie potrafili oderwać jej od ołtarza. Wyglądało to tak, jakby przyrosła do niego. Odeszli z kwitkiem.

W maju 1212 roku osiemnastoletnia Klara i młodsza o 2 lata jej siostra Agnieszka przeniosły się do San Damiano. Córki szlacheckie wybrały życie w cieniu. W skrajnym ubóstwie. Niebawem modliło się z nimi osiem sióstr.

Muzułmanie zwiewają
Po rozgrzanych skałach biegają brązowe jaszczurki. Na schodach kilkudziesięciu Francuzów śpiewa: „Benissez le Seigneur”. Ja nucę pod nosem inną piosenkę. „Only you, San Damiano”. W 1983 roku Sal Solo, wokalista popularnej brytyjskiej grupy Classic Nouveaux, wraz z przyjacielem Nickiem Beggsem, basistą słynnej kapeli Kajagoogoo, ruszyli do San Damiano. Przeżywali ogromne duchowe zawirowania, bezradnie szukali ratunku. Nie wiem, czego doświadczył rockman wpatrujący się w krzyż, który 800 lat wcześniej przemówił do Franciszka.

Musiało być to jednak mocne doświadczenie, skoro po powrocie do domu usiadł i napisał swą najpiękniejszą piosenkę. Francuzi siedzą pod maleńkim balkonikiem. Czy zdają sobie sprawę, że miał on gigantyczne znaczenie? Gdy pod wzgórza Asyżu podchodziły wojska Saracenów, a ludzie w popłochu uciekali w pobliskie lasy, Ubogie Panie nie zwiały z klasztoru. „W milczeniu czekały ratunku od Pana”. Klara wyszła na balkonik. Trzymała w dłoniach Najświętszy Sakrament. Blask bijący z Hostii miał zrobić na muzułmanach tak piorunujące wrażenie, że cofnęli się w popłochu i zaniechali plądrowania miasta.

Inne cuda San Damiano? Proszę bardzo: Klara cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, wielokrotnie wypraszała dla nich zdrowie. Gdy sama obłożnie chora nie mogła zwlec się z łóżka w noc Bożego Narodzenia, otrzymała łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele św. Franciszka przez jego braci. Ze względu na tę niezwykłą wizję została patronką… telewizji. „Ciało swe dręczyła szorstkimi ubiorami, mając czasem szaty zrobione z pasem włosia końskiego – wspominały siostry. – Dręczyła ciało, nie jedząc nic przez trzy dni w tygodniu; a w inne dni pościła o chlebie i wodzie. Pomimo to zawsze była radosna w Panu i nigdy nie wydawała się zmartwiona. Jednego razu, myjąc nogi jednej z sióstr, schyliła się, by pocałować jej nogi, a ta cofnęła nogę ku sobie, ale mało ostrożnie i uderzyła nogą świętą Matkę w usta. Pomimo to ona ze względu na swą pokorę nie ustąpiła, ale ucałowała stopę nogi wspomnianej siostry”.

Naczynia połączone 

Na witrynach sklepów Asyżu mnóstwo świętych gadżetów. Made in China. Sporo rubasznych figurek: Klara nalewa do kufla piwo grubiutkiemu mnichowi. Świat za wszelką cenę chce oswoić świętość tych dwojga osób. Bezskutecznie. Wszelkie próby są żenujące. Niebawem doczekamy się zapewne skandalizujących dociekań na temat „życia seksualnego świętych z Asyżu”. Ich zanurzona w czystości relacja jest niezrozumiała. – Jak każdy człowiek, tak i Franciszek mógł przeżywać pociąg do kobiety i do seksu. Źródła mówią nam, że celem pokonania pokus tego rodzaju pewnego razu zimą tarzał się w śniegu. Ale nie chodziło o Klarę! – zżyma się o. Raniero Cantalamessa.

– Pomiędzy nimi istniała niewątpliwie silna więź, ale zupełnie innej natury, niż sugerują psychologowie. Oni nie strawili swojego życia na patrzeniu na siebie, na cieszeniu się byciem razem. Zamienili niewiele słów, cechowała ich wielka powściągliwość, do tego stopnia, że bracia czasami przyjaźnie wyrzucali Franciszkowi jego zbytnią surowość wobec Klary. To ze względu na ich nalegania zgodził się na spożycie z Klarą i jej siostrami słynnego posiłku, który zakończył się pożarem duchowym, widocznym na kilka kilometrów. Zamiast patrzeć na siebie nawzajem, Klara i Franciszek patrzyli w tym samym kierunku. I wiemy, jaki to był kierunek: Jezus ubogi, pokorny, ukrzyżowany. – To nie była relacja partnerska, ale raczej relacja ojciec–córka – dopowiada o. Gwidon.

Ubóstwo? Za żadne skarby!

Przez kilkadziesiąt lat Watykan nie chciał zaakceptować sposobu życia sióstr. Musiały żyć wedle reguły benedyktyńskiej. – Takie były czasy – wyjaśnia o. Gwidon. – Całkowite ubóstwo zakonu żeńskiego? Bez posiadłości i dochodów? To było nie do pomyślenia! Święty upór Klary wydał owoce. Jako pierwsza kobieta napisała regułę zakonną. Papież Innocenty IV zatwierdził ją 9 sierpnia 1253 roku... na dwa dni przed jej śmiercią. Po kilku dniach przewodniczył jej pogrzebowi. Klasztory klarysek wyrastały jak grzyby po deszczu. – Nie denerwuje was to, że bracia ruszyli na cały świat, a wy – kobiety – zamknęłyście się na cztery spusty, adorując Najświętszy Sakrament? – pytam klaryski z Kęt.

– Absolutnie nie! – odpowiadają zgodnie siostry Bonawentura i Rafaela. – To dwie strony tego samego charyzmatu. We wrześniu 1224 roku, w chwili, gdy rozdarty, samotny Franciszek otrzymuje na wzgórzach Alwerni stygmaty, Klara zapada na zdrowiu. Aż do śmierci łączy swe cierpienie z cierpieniem tego, którego kazania rozpalały jej młodziutki umysł. Ogromna jedność. Naczynia połączone.

W 1226 roku widzi Franciszka po raz ostatni. Biedaczyna nie żyje. Niosą go na ramionach bracia. Idą z doliny. Z Porcjunkuli. Wspinają się na wzgórze San Damiano. Klara przez kraty widzi twarz tego, który nazywał ją swą „roślinką”. Przygląda się uważanie. Nie jest już pewna, czy to twarz Franciszka, czy rysy samego Jezusa.

Przy grobie świętej chłód. Znudzona włoska klasa ze słuchawkami na uszach przemyka przez kryptę. Dwie dziewczyny przystają i czytają słowa: „Odkąd poznałam łaskę Jezusa Chrystusa, żaden trud nie był twardy, żadna pokuta ciężka, żadna choroba przykra”. Pod rozetą na bazylice św. Klary jakiś facet, brzdąkając na gitarze, zawodzi: „Let it be, let it beeee...”. Kilkadziesiąt metrów dalej czytam inną dewizę: „Uboga dziewico, obejmij swymi ramionami ubogiego Chrystusa”. Uboga? Dziewica? Czy dla współczesnego świata te dwa słowa nie brzmią jak kiepski żart? Głupota. Śmiech na sali. Albo szaleństwo, dla którego warto oddać życie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.