Wielka armia kości

Barbara Gruszka-Zych, zdjęćia Henryk Przondziono

|

GN 12/2010

publikacja 26.03.2010 12:54

Koniec marca 2010. W lesie katyńskim minus 12 i czapy śniegu. Czy podobnie było 3 kwietnia 1941r., kiedy przywieziono tu pierwszy transport polskich oficerów?

Wielka armia kości Henryk Przondziono

W tym roku do lutego trzymało minus 16, minus 10 to ciepło – mówi o. Ptolemeusz, franciszkanin z Polski, od 18 lat proboszcz pierwszej po wojnie i jedynej w 360-tysięcznym Smoleńsku katolickiej parafii. Był świadkiem badań sondażowych w Katyniu w 1995 r., kiedy spod ziemi wydobywano kawałki kości, ubrań, guziki rozstrzelanych. I ekshumacji zwłok w 1998 r.

Widziałem, jak wstaje wielka armia kości. Szkielety, na których zachowały się wysokie buty oficerskie i zimowe płaszcze wojskowe – wspomina. Kilka razy w tygodniu odprawiał Mszę św. dla pracujących tam archeologów, antropologów i ich pomocników. Dokonywał powtórnego pochówku wydobytych szczątków.

Przy sondażach i ekshumacjach był też Igor Wiktorowicz Grigoriew, wtedy pracownik Centrum Ochrony Zabytków, obecny dyrektor Memoriału – bo tak dziś nazywa się ten cmentarny kompleks – filia Muzeum Historii Politycznej Rosji w Petersburgu. – Trudno patrzeć na zwłoki jednego zmarłego, a gdy widzisz ich tysiące, ciarki przebiegają po plecach – mówi. – Przy niektórych zachowały się łańcuszki z medalikami, obrączki, dokumenty.

Jeńcy Kozielska, których nazwiska znajdowały się na listach, przychodzących z Moskwy z rozkazem transportu na rozstrzelanie, ginęli w trzech miejscach. W piwnicach smoleńskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych Federalnej Służby Bezpieczeństwa przy Dzierżyńskiego 13, dziś zadbanym budynku milicji, obstawionym strażnikami tak, że nie można fotografować. Przed strzałem kazano im kłaść głowy do włazu kanalizacyjnego, a potem ciała ładowano na ciężarówki. Inni byli przywożeni w wagonach do pobliskiej stacji Gniazdowo i piechotą albo ciężarówkami transportowani na miejsce egzekucji.

Pomalowane na zielono, czyste zabudowania stacji dziś nie kojarzą się z miejscem ich ostatniego przystanku. A sosny, sadzone w latach 40. przez enkawudzistów dla zamaskowania zbiorowych mogił, kołyszą się jak w zwykłym lesie. Tylko czasem pod wpływem wody i pracy korzeni ziemia wyrzuca tu ludzkie czaszki. – W zeszłym roku w Dolinie Śmierci wycieczka z Polski pochowała jedną, którą znalazła uczennica – opowiada oprowadzająca nas Antonina Mickiewicz, Rosjanka polskiego pochodzenia.

Ludzie na kartkach
Las katyński zajmuje 100 ha. Ogrodzony obszar Memoriału aż do brzegu Dniepru to 22,5 ha, a obecnie 18,8 ha, bo na części przed wejściem wznoszona jest cerkiew. Kamień węgielny pod jej budowę ma być poświęcony podczas uroczystości 7 kwietnia, na którą przybędą Władimir Putin i Donald Tusk. Od 1928 r. były to tereny przeznaczone do tajnego grzebania cywilnych obywateli radzieckich, skazanych za działalność antysowiecką. Na poboczu nad urokliwym brzegiem Dniepru wznosiły się budynki mieszkalne NKWD, funkcjonowała stołówka, czyli toczyło się zwykłe życie.

Dziś stoją tu prywatne dacze. Za wysokim płotem, którym odgrodzono doły śmierci, chowano zabitych. Obywatele radzieccy, w przeciwieństwie do oficerów polskich, w większości zabijani byli przed przywiezieniem. Mordów dokonywano do końca lat 30. W muzeum memorialnym można oglądać nowo otwartą wystawę, pokazującą życie w ZSRR w 1937.

– Widać, jak ludzie uczyli się, pracowali, bawili – opowiada Grigoriew. – I jednego dnia znikała rodzina twoich sąsiadów, dobrych, porządnych. A ty bałaś się o tym mówić, żeby nie przytrafiło ci się to samo. Jednego dnia zakopywano tu ludzi zapisanych tylko na jednej kartce, drugiego – na kilku kartkach. To byli obywatele ZSRR – głównie Łotysze, Litwini, Białorusini, ale też Polacy. Wielu z tych, którzy przetrwali zsyłki na Sybir, osiedlało się wokół Smoleńska. – Kiedy oprowadzam wycieczki młodzieży rosyjskiej, zwracam uwagę, że tu mogą leżeć ich przodkowie, o których słuch zaginął, bo nagle zniknęli – opowiada Mickiewicz. Według badań sondażowych, na części rosyjskiej Memoriału i w Dolinie Śmierci spoczywa od 6 do 7 tys. Rosjan. Ale mówi się, że jest ich 10 razy więcej. Dlatego dyrektor chce zbadać cały teren.

Ani Rosjanin, ani Polak

Przed wejściem do Memoriału dwa wielkie kurhany jako symbol bratniej mogiły Polaków i Rosjan. Zaraz potem zaczyna się czarna droga albo droga śmierci, która prowadzi do pierwszego placu żałobnego. Tu znów trzy drogi i kamień. – Jak w rosyjskich bajkach, gdzie rycerz musi wybrać jedną z nich – opowiada Mickiewicz. – My wybieramy drogę pamięci albo wspólnej boleści – pokazuje tę wiodącą w głąb cmentarza, oczyszczoną ze śniegu.

Dwie po bokach to drogi śmierci, prowadzące na część rosyjską i polską. Na polskiej śnieg przykrywa siedem dołów śmierci, na których latem widać obejmujące ziemię krzyże. Dwa groby generałów pochowanych w szeregu przy ołtarzu. Silny mróz ściska jakby specjalnie, żeby ostudzić emocje. Z kraju, pokonując 1400 km, przywieźliśmy znicze, które zapalamy pod ścianą z pokrytego rdzawą patyną żeliwa z nazwiskami rozstrzelanych. Przypomina starą kartkę wyjętą ze zużytej maszyny do pisania, na której wystukano nazwiska skazanych.

Takie same ściany widziałam w Miednoje i Piatichatkach. Na wszystkich rdza jest tylko pomysłem artystów, ma przypominać krew. Bo ta ziemia dosłownie przesiąknięta jest krwią. Na cmentarzu polskim w Katyniu leży 4421 – według listy NKWD, przekazanej przez prezydenta Jelcyna gen. Jaruzelskiemu, albo według danych Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – 4419 polskich oficerów. – To dlatego, że niektóre nazwiska się powtarzały – wyjaśnia Mickiewicz.

– W Kozielsku podczas transportu 12 maja 1940 r. wyczytano nazwisko Henryk Gorzechowski. Powstała konsternacja, czy chodzi o ojca, czy syna, bo obaj nosili to samo imię. Ojciec na 19. urodziny syna wyrzeźbił na sosnowej desce ocalony obraz Matki Bożej, nazywanej później Kozielską. Do lasu katyńskiego pojechał ojciec. Syn trafił do Griazowca i po wojnie wrócił do rodzinnej Gdyni. Ósmy polski dół śmierci znajduje się w rosyjskiej Dolinie Śmierci. – Tak to się ułożyło w czasie ekshumacji, a przed Bogiem nie ma Rosjanina ani Polaka, tylko człowiek – mówi Mickiewicz.

Pokazać sobie

– Większość rzeczy, monogramy na bieliźnie polskich oficerów wycinano, pakowano i gdzieś wysyłano podczas pierwszych ekshumacji w 1943 r. – opowiada pracujący w Memoriale doktor historii Siergiej Wiktorowicz Aleksandrow. W muzeum zostało niewiele – części ubrań, guziki, łyżki, bransoletki od zegarków, kilka manierek. Jest wśród nich należąca do jedynej rozstrzelanej tu kobiety – pilota, ppłk. Janiny Antoniny Lewandowskiej – córki gen. Dowbora-Muśnickiego. Rozstrzelano ją dokładnie w 32. urodziny – 22 kwietnia 1940 r. – To historia, przy której nie da się nie płakać, choć przyjeżdżający tu raczej nie płaczą, za to wszyscy się modlą – mówi Mickiewicz. – Nawet wycieczki szkolne na początku wesołe – poważnieją. To był system, który wyzwalał złe strony ludzkiej natury. Czytałam, że niektórzy enkawudziści musieli wypić przed pracą setkę wódki.

Tonia jest z wykształcenia psychologiem i pedagogiem. Uczy się wciąż rozmawiać o tych trudnych sprawach. W tym roku po raz czwarty weźmie udział w organizowanym przez Stowarzyszenie „Dom Polski” w Smoleńsku Marszu Pamięci. – W zeszłym roku 17 kwietnia szło w nim 150 młodych, którzy przyjechali z Poznańskiego, 30 z tutejszej szkoły kadetów i 100 osób reprezentujących polską i rosyjską młodzież smoleńską – wylicza Rościsława Tymań, szefowa „Domu Polskiego”, pochodząca z Borysławia na Ukrainie, której mama jest Polką. – Rosjanie mówią, że uczą się od Polaków szacunku dla zamordowanych – opowiada. – Młodzi razem z kombatantami z Rosyjskiego Stowarzyszenia Ofiar Stalinowskich idą z Gniazdowa do Katynia, tam na znak pojednania podają sobie dłonie, a potem zostawiamy ich samych.

Wtedy nawiązują się między nimi przyjaźnie. Przyjezdni zaczynają zaglądać do Memoriału od kwietnia do października. Rosjanie z całego kraju, Polacy jadący w kierunku Moskwy, wycieczki szkolne i pielgrzymi z Rodzin Katyńskich, nie tylko z Polski, ale całego świata. Dlatego dyrektor się nie dziwi, że na 70. rocznicę odwiedzają go dziennikarze z Czech, Austrii, ale i z Japonii. Mało kto zagląda tu na Wszystkich Świętych. Dlatego Rościsława Tymań przyjeżdża wtedy z rodziną. – Nie dostanę za to medalu, ale robię to, żeby sobie pokazać, że jesteśmy związani z Polską.

Ojciec Ptolemeusz, mówiąc o Memoriale, skupia się na katolickim przesłaniu miłosierdzia. – Bez przebaczenia nie można tu przychodzić – powtarza. – Jeśli będziemy podtrzymywać pretensje do Polaków, że w zeszłych wiekach zajmowali Smoleńsk, nigdy nie znajdziemy wspólnego języka – uważa Grigoriew. – Trzeba pamiętać historię, ale rozmawiać tak, żeby lody zaczęły topnieć. Nawet kiedy na dworze, jak dziś, trzyma mróz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.