Chipsy w konfesjonale

Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Henryk Przondziono

|

23.11.2009 15:00 GN 47/2009

publikacja 23.11.2009 15:00

Na Białorusi tylko w Brasławiu na Mszy można usłyszeć tam-tamy. A dzieci do spowiedzi przyciąga nie tylko "fajny" ks. Leszek, ale i chipsy.

Chipsy w konfesjonale Jeziora widać z każdego punktu Brasławia fot. Henryk Przondziono

Tymi chipsami proboszcz Leszek Witwicki SDS przed 16 laty, kiedy zaczęło się oficjalne spowiadanie w konfesjonale, zachęcał dzieci do spowiedzi. Wcześniej, przez 70 lat, wszystko odbywało się potajemnie. Choć Brasław i tak jest wyjątkiem. Obecny kościół pw. Narodzenia NMP zbudowano w 1897 roku. W 1950 roku tylko na dwa lata zamieniono go na magazyn zboża. – Ale i tak wszyscy wiedzieli, że tu jest ksiądz i udziela chrztów i ślubów, więc przyjeżdżali nawet z daleka – opowiada ks. Kazimierz Ryszkiewicz, salwatorianin. – To my mu wymodliłyśmy powołanie na młodzieżowej grupie modlitewnej – śmieją się dziewczyny. – Tak jak i innym trzem kolegom. Prosiłyśmy o dobrych mężów, a najlepsi z parafii poszli do salwatorianów. Bo w Brasławiu razem z ojcami salwatorianami zaczęło się życie parafialne pełną parą. Brasław liczy 10 tysięcy mieszkańców. 70 rocent z nich to katolicy. Wielu ma polskie korzenie, bo to najbardziej wysunięte na północny wschód Białorusi miasto dawnej II Rzeczypospolitej. – To nie miasto, ale miasteczko – pieszczotliwie mówi o swoim miejscu na ziemi Teresa Szakiel, członkini rejonowego oddziału Związku Polaków na Białorusi. W Polsce istnieje Stowarzyszenie Brasławian i Brasławskich Żydów.

Czyli miasto żyje także poza granicami, ale przede wszystkim tam, gdzie jest. Położone w rejonie 365 jezior, samo wyłania się spośród pięciu: Drywiaty, Bieriezje, Strusto, Niespisz i Nowiata. Właśnie nad jeziorem Nowiata wznosi się tutejsza świątynia, ale i domek pani Teresy. Wcześniej mieszkała nieopodal Monasterskiego Ostrowa, czyli Klasztornej Wyspy, na której od XV w. aż do pożaru w XIX wieku w klasztorze prawosławnym znajdował się słynący cudami obraz Matki Bożej. Dziś koronowana papieskimi koronami Madonna z Dzieciątkiem patrzy na wiernych z głównego ołtarza kościoła parafialnego. – Jedziemy tam, skąd pochodzi Matka Boska – pani Teresa siada koło naszego fotoreportera i wskazuje drogę aż na skraj Brasławia, nad jezioro Niespisz. Potem prowadzi nas przez pachnące trawy i osty na górkę, skąd widać wyspę z resztkami drewnianych belek, na których trzymał się prowadzący do klasztoru most. – Tu przeszło całe moje dzieciństwo – patrzy z rozrzewnieniem na trawy i wodę. Bo nie zostało już nic z monasteru i jej domu. W Brasławiu, którego historia liczy ponad 970 lat, niewiele przetrwało z dawnych czasów. Z Góry Zamkowej bez zamku można zobaczyć kościół katolicki, stojący po jednej stronie ulicy, i położoną po drugiej stronie cerkiew prawosławną. Kiedy proboszcz Leszek Witwicki zaczął budować murowane schody na Górę Zamkową, władze najpierw mu zabroniły, a potem dobudowały… drewniane. Wszystko tu takie nie do końca zrozumiałe. Dziewicze, przyciągające turystów jeziora, a zupełnie brak bazy noclegowej i gastronomicznej. Wczasowicze po cichu wynajmują kwatery prywatne. Ryb w jeziorach pełno i nawet w mieście dobrze prosperują zakłady przetwórstwa rybnego, ale w sklepach nie znajdziesz brasławskiej ryby. Za to pani Teresa przy stole przed domem częstuje nas pysznymi kotletami ze szczupaka według własnego przepisu.

Zamienić sklep na dom
Parafia nie jest liczna, ale Mszy w niedzielę i dzień powszedni jest kilka, i to jakich. – Kościół zawsze pełny, a młodzi śpiewają i grają na perkusji, a nawet tam-tamie – opowiada pani Teresa. Na dodatek w niedzielę do Brasławia przyjeżdżają handlarze z Litwy i Łotwy, bo właśnie wtedy otwiera się tu największy przygraniczny bazar. – I cały bazar idzie do kościoła – tłumaczy z wyrozumiałością pani Teresa. – Może kiedyś uszanują dzień święty, ale u nas handluje się cały tydzień. Proboszcz Leszek Witwicki SDS musiał sukcesywnie walczyć z oporem tutejszej postsowieckiej materii. W dzisiejszym domu parafialnym, stojącym naprzeciw kościoła, jeszcze w latach 90. ub. wieku, mieścił się sklep alkoholowy, a obok całodobowy bar, gdzie można było kupić tanie wina. – Podczas nocnych czuwań słychać było, jak darli się pijacy – pamięta Maciek Jermaławiczius, przez wakacje w parafii, w ciągu roku student technologii w Polsce. – No to ksiądz wykupił wszystkie domy i teraz mamy tu swoją bazę. Bo proboszcz Leszek Witwicki, jak mówią, zaprowadził tu „normalną nienormalność”. – Nauczył nas, jak być świadomym katolikiem i zawsze być sobą – opowiada ks. Kazimierz Ryszkiewicz. – Ani razu nie zasugerował, żebym poszedł do seminarium. Nam wystarczyło świadectwo jego życia. Ks. Leszek przyjechał do Brasławia jak z innego świata – na modnej wtedy jawie z kwiatami, z długimi włosami. – A tu patrzę, idzie do zakrystii i przebiera się w komżę – wspomina ks. Kazimierz. – Potem razem śmigaliśmy rowerami nad jeziora. A na piechotę zaczęli chodzić na coroczne pielgrzymki do sanktuarium w Bucławiu. – Dzieci na trasie plotły mu z włosów warkoczyki – śmieje się Maciek.

Grupa brasławska chodzi też z pielgrzymką z Warszawy na Jasną Górę. Pod okiem ks. Leszka życie parafialne nabrało intensywności. Kiedy proboszcz po raz pierwszy zorganizował wigilię dla biednych i samotnych, zaproszeni z wdzięczności omal nie całowali go po rękach. Kolejno powstawały grupy parafialne. Obok modlitewnej taneczna, sportowa, redakcja portalu internetowego. Na organizowanych w tym roku po raz czwarty Spotkaniach Diecezjalnych Młodych „ich” pary prezentujące tańce klasyczne wypadły najlepiej. Te diecezjalne spotkania wymyślili, żeby zaktywizować młodzież. A władze bez problemów godzą się na większe zgrupowanie, bo przekonuje je, że młodzi zajmują się twórczymi zajęciami, a nie wpadają w alkoholizm czy narkomanię. – Wypełniamy im kilka dni nie tylko modlitwą, ale ogniskami, meczami, dyskoteką, rekolekcjami pod żaglami – wylicza Helena Ryszkiewicz, jedna z animatorek życia parafialnego.

Czteroletni ministrant
– U nas stale się coś się dzieje – podkreśla Helena. – Nie mam czasu odpocząć – dodaje. Narzeka z uśmiechem, bo bez tych zajęć w parafii nie mogłaby żyć. W czasie roku akademickiego trochę jej tu mniej. Studiuje projektowanie ceramiki w college’u artystycznym w mieście Chagalla – Witebsku. – Tęsknię za gliną i stale muszę coś robić z rękami, nawet teraz chciałabym ugniatać chleb – pokazuje szczupłe dłonie. – Ludzi z Brasławia widać i w Witebsku – dodaje. – Jak na Mszę młodzieżową przychodzi ośmiu młodych, to wiadomo, że są od nas. – Po college’u władze najchętniej wysłałyby nas do malowania przystanków autobusowych – śmieje się.

Rzeczywiście, na Białorusi może z tego powodu przystanki są zadbane i kolorowe. Ale Helena chce uczyć ceramiki w Brasławiu, a najchętniej przedtem wyjechać na studia do Polski. Ma już Kartę Polaka, więc może jej się uda. W trakcie roku jest opiekunką brasławskich plenerów malarskich, połączonych z rekolekcjami. Na tegorocznym uczestnicy malowali własne wersje Matki Bożej Królowej Jezior. Na wernisażu miejscowym nie podobała się Madonna przypominająca współczesną kobietę. – Przecież Matka Boża po Brasławiu nie może chodzić w spodniach – dały się słyszeć uwagi. – Bo Kościół na Białorusi jeszcze nie przekroczył granicy radości – uważa Helena. – Sporo ludzi sądzi, że jeśli ktoś jest wesoły, śpiewa i śmieje się, to znaczy, że słabo wierzy. A oni stale się cieszą, także podczas przygotowania jasełek wystawianych u nich i dla wiernych w cerkwi. Wielu występujących w nich parafian gra samych siebie. Brat Heleny to ks. Kazimierz Ryszkiewicz. Polskie tradycje i język przekazała im babcia Janina Mickiewicz. – Miała sześcioro dzieci i wszystkie od małego prowadziła do kościoła – opowiada Helena. – A mama Galina ma nas pięcioro i od niemowlęctwa też z nami chodziła na Msze. Kiedy Kazik miał cztery latka, został ministrantem. – Najpierw tylko nosiłem świeczki, bo wszyscy się bali się, że jestem za mały – pamięta. – Potem zaczęło się chodzenie w procesjach, noszenie chorągwi, czytanie Mszału, służenie do Mszy. – Każdy chłopak chciał być ministrantem – opowiada. Od 1993 do 1997 r. kadra ministrancka liczyła 50 osób – od 4 do 40 lat. Do dziś, dojrzali mężczyźni nie wstydzą się służyć do Mszy.

Teresa Szakiel powtarza, że wiarę i polskość uchroniły przez lata sowieckie ich babcie. Sama od lat zajmuje się grobami polskimi na brasławskim cmentarzu. W tym roku postawili nowy krzyż upamiętniający polskich żołnierzy, którzy zginęli tu w 1920. – Trzeba było, bo stary robaki zjadły – opowiada. – Nie ma nazwisk, tylko wiadomo, że to swoi leżą – dodaje i poprawia biało-czerwoną szarfę. Na cmentarzu pochowała rodziców – Wacława i Bronisławę. Pokazuje ich grób ze łzami w oczach. – Teraz do Polski można jechać, oni nie mogli – mówi. – Wolność to stan umysłu – zastanawia się nad kondycją Białorusinów Maciek Jermaławiczius. – To nie to, że można wyjechać kiedy i gdzie się chce. Jeszcze nam brak tej wolności – uważa. Ale kiedy spotykają się na parafii, czuje, że jakoś im do niej bliżej

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.