Cyklista w Afryce

Przemysław Kucharczak

|

GN 16/2008

publikacja 18.04.2008 12:48

Tubylcy i biali koloniści wytrzeszczali oczy na widok samotnego rowerzysty, wjeżdżającego do ich oazy wprost z pustyni. Albo do wioski wśród buszu, czy placówki misjonarzy odciętej od świata. Przed II wojną światową poznaniak Kazimierz Nowak okrążył Afrykę na rowerze.

Cyklista w Afryce – Niemożliwe? Dla mnie wyraz ten nie istniał do tej pory – mówił Nowak. Wjeżdżał rowerem nawet na Saharę fot. KAZIMIERZ NOWAK

Ryszard Kapuściński mówił, że nazwisko Nowaka powinno się wymieniać wśród najsławniejszych po-dróżników świata, takich jak Livingstone i Stanley. To szokujące, że wiedza o nim zaginęła. Odkrył ją dopiero Łukasz Wierzbicki, który zebrał reportaże Nowaka w książce „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”. – Mój dziadek przed wojną śledził relacje z podróży Nowaka w gazetach. A kiedy podróżnik wrócił z Afryki, dziadek biegał na jego odczyty. Zwolnił się nawet z pracy, żeby pójść na jego pogrzeb – mówi. W czasie studiów zaintrygowany Łukasz znalazł w poznańskich bibliotekach około stu reportaży Nowaka. – Z początku nie zdawałem sobie sprawy, jak ważną historię odkryłem – wspomina.

Rowerem przez Saharę
Nowak pochodził z Podola, ale mieszkał w Poznaniu z żoną Marią i dziećmi: Elą i Romualdem. Był urzędnikiem w towarzystwie ubezpieczeniowym. Do czasu, kiedy na świat spadł kryzys. Kazik został bez pieniędzy. Wymyślił więc, że utrzyma rodzinę z pisania dla polskich i niemieckich gazet o... podróżach przez świat. – To nie był jakiś turysta, który uzbierał pieniądze i pojechał na wczasy. On wyjechał z biedy – mówi Krzysztof Noworyta z Narodowego Centrum Kultury. Centrum organizuje dziś wystawę zdjęć Nowaka. Można je oglądać do 30 kwietnia przy bramie Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu. – Przywracamy pamięć o tym niezwykłym podróżniku. Nasza wystawa prezentowana jest po polsku i angielsku. Liczymy na zainteresowanie młodych podróżników – mówi z pasją Noworyta.

W świat Kazik wyruszył w 1925 r. A w 1931 r. zaczął Wielką Podróż po Afryce. Wsiadł na swój siedmioletni rower, wziął zapas łatek na dętki i 60 kg bagażu. A potem ruszył na rowerze wprost przez... Saharę. Miał wtedy 34 lata. „Pustynia zaczyna swą wieczorną modlitwę. Jej hymn płynie poprzez wydmy i niebotyczne góry, poprzez przeraźliwe płaskie serir, nieskończenie zda się długie uadi i w cały świat płynie, każdy kamień, najdrobniejsze ziarnko piasku modli się. Wystarczy przyłożyć ucho do martwego zda się głazu, do garści złotego pyłu przybliżyć ucho i słychać najwyraźniej szept cichy, pokorny…” – pisał. – „Tuareg, syn Sahary, człowiek niewykształcony, którego świat cywilizowany nie uważa nawet za człowieka, w noce saharyjskie mówił do mnie: »Słyszysz, pustynia się modli«. A potem, umywszy piaskiem, który tu wodę zastępuje, ręce i Koranem przepisane części ciała, padał na kolana i korne słowa pieśni do Allacha płynęły z piersi biedaka-koczownika. I zda się wtedy, że słychać rozkołysane serca dzwonów, których echo idzie poprzez świat cały, tam z kościółka, w którym modliłem się tak często. I w ciszę pustyni pobiegły słowa nauczonej przez matkę modlitwy. Jest niedziela i tu, wśród obcej pustynnej krainy, po polsku na głos modli się włóczęga. Modliłem się i ja, i piasek, i głazy” – wyznał.

W Wielką Sobotę 1932 roku Kazik wzbudził szok tubylców, wjeżdżając do oazy Maradah. Nie umieli zrozumieć, skąd w szczerej pustyni znalazł się samotny cyklista z Polski. Włoscy urzędnicy kazali mu jednak zmienić trasę ze względu na niepokoje w Cyrenajce. Kazik skręcił więc w stronę Egiptu. „Może list następny ciekawszy będzie, może nawet uda mi się zrobić zdjęcie, jak mnie lew zjada na śniadanie lub coś w tym rodzaju” – pisał z pogranicza Egiptu i Sudanu. Przez większość podróży nie miał ze sobą strzelby. „Wjeżdżam w kraj, gdzie na każdym kroku czyha śmierć. A jednak, choć liczę się z trudem dni najbliższych, jakaś przepotężna siła gna mnie naprzód, oprzeć się jej nie mam mocy” – dodał. Kartki wysyłane żonie tytułował: „Kochanej Marysieńce”.

Oszczep kontra krokodyl
Miasteczko Malakalu w Sudanie opisał tak: oprócz kilku rządowych budynków stoi tu osiem bud. Kupcy greccy dorabiają się w nich fortun, sprzedając Murzynom barwne paciorki. „Obok Murzynów mieszka tu garstka Arabów i Mulatów, którzy żyją z handlu i oszukiwania przybywających na rynek tubylców, płacąc za wszystko świecącymi blaszkami i kolorowymi paciorkami” – stwierdził. Tubylcy z okolicznych wiosek przychodzili na targ zwykle uzbrojeni w dwa oszczepy, bo okoliczne mokradła były pełne krokodyli. Kazik zostawił rower na stancji w Malakalu i chciał dotrzeć do misji katolickiej w Lul. Brytyjski gubernator powiedział mu jednak, że obiecana łódź nie przypłynie po niego, bo poziom Białego Nilu jest za wysoki. „Jakże więc dostać się do Lul? – spytałem. – Jest to niemożliwe! – odrzekł gubernator, wzruszając ramionami. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Niemożliwe? Dla mnie wyraz ten nie istniał do tej pory” – relacjonował Kazimierz. Przyłączył się do Murzyna z plemienia Szilluka, który wędrował do Lul. Szilluka maszerował uzbrojony w oszczepy, ale całkiem nagi. „Przebrałem się zaraz za miastem w »strój« Szilluka, bagna bowiem były głębokie, często dno uciekało spod nóg i wpław przemierzać trzeba było drogę, w jednej ręce trzymając ciężki tobół, a oszczep w zębach. Gdzieniegdzie, na wyższych nieco miejscach, leżały w bezruchu potworne gady, czyhające na żer. Nieraz zaledwie kilkumetrowa przestrzeń dzieliła nas od szklistych szeregów kłów zastygłego w bezruchu potężnego krokodyla” – pisał Kazik.

Kazimierz nie miał sponsorów, poza firmą Stomil, która przysłała mu do Afryki opony rowerowe. W drodze pomagała mu tylko Polonia i katoliccy misjonarze. „Gdy natomiast dociera do osiedli białych eksploratorów Afryki, poczucie osamotnienia wydaje się w nim narastać, spostrzega tam bowiem, jak wiele odróżnia go od urzędników, wojskowych, poszukiwaczy bogactw naturalnych i myśliwych przybyłych tu dla zysku, kariery, trofeów lub rozpusty” – pisze o Nowaku Łukasz Wierzbicki. – „Wrażliwy na ludzką krzywdę i pełen szacunku dla dziewiczej przyrody, w niesłychanie, jak na owe czasy, krytyczny, odważny, niezależny sposób ocenia imperialne zwyczaje Europejczyków w Afryce. Nie spieszy się, gdy widzi na horyzoncie światła kolejnego miasta na swym szlaku. Rozbija wtedy obóz i spędza jeszcze jedną noc z dala od osiedla ludzi, wśród ukochanej, nieskażonej cywilizacją afrykańskiej przyrody” – dodaje.

W każdej odwiedzanej wiosce zbiegał się do niego tłum „nagusów”. Kazik opisywał ich z szacunkiem. – Nowak nieświadomie daje wskazówkę kolejnym pokoleniom podróżników, jak traktować napotkanych ludzi – mówi „Gościowi” Łukasz Wierzbicki. – On proponuje podchodzić do nich bez kompleksów, ale też bez uprzedzeń i stereotypów. A za to z zainteresowaniem i życzliwością. Nie pisze o tym wprost, ale to przesłanie jest obecne między wierszami w każdym jego reportażu – ocenia. Kazimierz zrobił w Afryce ponad 10 tys. zdjęć. Są na nich karły Babinga, Pigmeje, Hotentotoci i Buszmeni, dzicy Abasalampasu, setki przedstawicieli egzotycznych ludów. Nowak pokazał i opisał ich świat, którego dziś już nie ma, bo zmieniła go cywilizacja. Rzadko pod ręką byli biali misjonarze, więc rozmawiał z tubylcami na migi. „Gdy rusza w dalszą drogę, rytm tam-tamów niesie innym osadom nie-bywałą wieść o samotnym białym na dziwacznym wehikule” – pisze o nim Wierzbicki.

Sól Pigmeja krzepi
Kazimierz pisał swoim czytelnikom w Europie, że na przykład Pigmeje nie potrzebują pieniędzy. „Łakomi są jedynie na sól, którą jedzą jak nasze dzieci cukier, toteż gość, który im garść tego przysmaku sypnie, jest od razu w przyjaźni zażyłej”. Czuł się u nich jak w bajce o krasnoludkach. Tym bardziej że częstowali go nie tylko twardym mięsem słonia, ale też bajkowo wyglądającymi, fantastycznie kolorowymi grzybami. „Pigmeje dobrzy, mili i przychylni paplają jak dzieci rozpieszczone. Czują, że mam sól jeszcze, a oni tak sól lubią! Ich sól »krzepi«, a nie cukier” – relacjonował Kazimierz.

Po dwóch i pół roku podróży Kazik dotarł do Przylądka Igielnego na południowym skraju Afryki. I znów ruszył na północ, ale tym razem przez Afrykę Zachodnią. Na jednej z pustyń rower całkiem mu się rozleciał. Kazimierz kontynuował więc podróż konno, pieszo, na łodziach. Łodzie nazwał „Poznań I” i „Maryś”, na cześć żony. „28 sierpnia 1935 roku przeżyłem najstraszniejszą chwilę w swym życiu. Wszelkie wysiłki pokierowania łodzią nie zdały się na nic. Wicher, deszcz i wzburzone wody Konga gnały mą łódkę prosto w dół rzeki, jak w jakąś straszliwie rozwartą, wsysającą wszystko paszczę. W końcu w wirze nurtu utraciłem jedyny swój oręż w walce z żywiołem. Moje wiosło zostało dosłownie wyrwane mi z ręki i wessane w głębię rozwścieczonej rzeki. Sunąłem w dół bez możliwości jakiegokolwiek sterowania czółnem… na stracenie. (...) Nie wiem, czy wyratowała mnie ludzka ręka, czy też wściekły wicher sam poniósł »Maryś« i mnie ku Wyspie Kości Słoniowej, gdzie wreszcie zupełnie wyczerpany, ale żywy wylądowałem… Ponownie zostałem rozbitkiem” – wspominał.

W Leopoldville (dziś Kinszasa) znów wsiadł na rower i dojechał nim do Jeziora Czad. Dalej przejechał przez całą Saharę na wielbłądzie. I w 1936 roku, po pięciu latach, wrócił do Poznania. Niestety, był wycieńczony nawrotami malarii. Dostał też zapalenia okostnej lewej nogi. Kiedy leżał w szpitalu, przyplątało się zapalenie płuc. Rok po powrocie do domu Kazimierz Nowak zmarł. - Zapłacił za swoje odkrycia życiem. Ale jego pasja ogromnie wzbogaciła wiedzę o Afryce – mówi Krzysztof Noworyta. – Chcemy go teraz uczcić przez wystawę. I przez Masę Krytyczną, czyli przejazd przez Warszawę 2 tys. rowerzystów. Zbiórka pod pomnikiem Kopernika na Krakowskim Przedmieściu 25 kwietnia o godz. 18.30. Po drodze w kilku miejscach stolicy spotkamy aktorów przebranych za Kazika Nowaka, którzy będą nas pozdrawiać. Zapraszam! – dodaje.

Wystawa „Kazimierz Nowak. Fotografie afrykańskie z lat 1931-36”, Warszawa, Krakowskie Przedmieście 26/28 (przy bramie UW) - do 30 kwietnia

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.