Maharadża wkracza do akcji

Edward Kabiesz

|

GN 26/2008

publikacja 06.07.2008 10:42

Nigdy nie przypuszczały, że z „nieludzkiej ziemi” trafią do znanych im tylko z baśni Indii. I że po straszliwych doświadczeniach, jakie spotkały je na sowieckiej ziemi, zajmie się nimi prawdziwy maharadża.

Maharadża wkracza do akcji Maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji

Deportacje ludności cywilnej z terenów Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy rozpoczęły się wkrótce po inwazji wojsk sowieckich na Polskę we wrześniu 1939 r. Wywożono całe rodziny; dzieci, starców i chorych.

Z nieludzkiej ziemi
Wywózka przebiegała w straszliwych warunkach. Szczególnie tragiczny był los dzieci. Wiele z nich umierało. Ich zwłoki konwojenci wyrzucali w czasie jazdy pociągu w śnieg lub do pokrytej lodem rzeki. Te, które dotarły na miejsce, cierpiały głód, dziesiątkowały je choroby. Dopiero nawiązanie stosunków dyplomatycznych ZSRR z rządem polskim w Londynie w lipcu 1941 roku i powstanie polskiej armii w ZSRR zmieniło tę sytuację. Wywiezieni masowo udawali się na południe kraju do ośrodków mobilizacji wojska. Katastrofalne warunki podróży, a później epidemie czerwonki i głód na południowych terenach sprawiły, że śmierć znowu zbierała żniwo. „Niektóre szły o własnych siłach, inne raczej do widm niż do żywych istot podobne, pielęgniarki prowadziły pod ramiona, półniosąc.

Dzieci starały się chociaż powłóczyć nogami, byle pokazać, że jeszcze nie jest z nimi tak źle” – wspominał świadek tych wydarzeń, o. Łucjan Królikowski. Polskie władze wojskowe i ambasada starały się ulżyć doli małych wygnańców, zakładając sierocińce, przedszkola oraz formacje junaków i junaczek. Ochotnicy udawali się do kołchozów, aby tam wyszukiwać sieroty w rosyjskich sierocińcach. W tej tragicznej sytuacji rząd postanowił ewakuować dzieci z ZSRR. Państwa alianckie zgodziły się przyjąć na swój koszt określone liczby polskich dzieci. Oczywiście wymagało to zgody władz w Moskwie. 23 grudnia 1941 roku Ludowy Komisarz Spraw Zagranicznych zgodził się na wyjazd 600 dzieci do Indii. Swoją pomoc zadeklarowała polska kolonia w Bombaju, a także m.in. arcybiskup Bombaju i Cejlonu, ks. Tomasz Roberts.

Książęta pomagają
Pierwsze dwie grupy dzieci dotarły do Indii samochodami i koleją w 1942 roku. W Bombaju przyjęto je niezwykle serdecznie. Później do Indii docierały kolejne grupy małych wygnańców. W akcję pomocy włączyła się też społeczność angielska i hinduska. No i maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji, władca Nawanagar, który do pomocy namówił innych członków Izby Książąt Indyjskich. Izba zobowiązała się utrzymać 500 polskich dzieci do końca II wojny światowej. Księstwo Nawanagar (obecnie Jamnagar) powstało w 1540 r. Jego władcy nosili tytuł Jam Sahib, pochodzili z dynastii Jadeja Rajput i mieli prawo do 13 salutów armatnich. Bogactwo Nawanagaru w dużej mierze brało się z połowów pereł. Jam Saheb Digvijay Sinhji po śmierci ojca został adoptowany przez swojego stryja, znanego na całym świecie mistrza krykieta, i w 1933 roku objął po nim tron. Był kanclerzem Izby Książąt Indyjskich, wchodził z ramienia Indii w skład Gabinetu Wojennego Imperium Brytyjskiego. Rządził w Nawanagar do 15 lutego 1948 r., a po uzyskaniu przez Indie niepodległości sprawował różne funkcje publiczne. Po wojnie był przedstawicielem niepodległych Indii w ONZ. Tytuł maharadży zachował do końca życia. Zmarł w 1966 roku.

Maharadża czyta Reymonta
Grupa dzieci, które dotarły do Delhi z Iranu, zaśpiewała witającemu je wicekrólowi Indii „Boże chroń króla”. Dzieci przewieziono do osiedla przygotowanego dla polskich uchodźców w Balachadi koło Jamnagaru, niedaleko letniej rezydencji maharadży. Obóz w Balachadi wybudował indyjski rząd. Miał w tym również swój udział Jam Saheb, który ufundował pomieszczania szkolne i przez cały czas wspierał osiedle finansowo. W Balachadi znalazło się około 600 polskich dzieci w wieku od 3 do 15 lat. W większości były sierotami, ojcowie niektórych walczyli w polskiej armii, tylko niewielu z nich towarzyszyły matki.

Maharadża zainteresował się Polską jeszcze w latach 20., w czasie pobytu w Szwajcarii, gdzie przez jakiś czas mieszkał wraz ze stryjem. Tam poznał m.in. Paderewskich. Byli mieszkańcy osiedla pamiętają, że maharadża czytał „Chłopów” Reymonta w angielskim tłumaczeniu. Bardzo lubił tę powieść, podobnie jak i polskie ludowe tańce. Bywał na wszystkich premierach organizowanych tam amatorskich przedstawień, z zainteresowaniem oglądał jasełka. Wcześniej trzeba było mu przetłumaczyć lub streścić tekst przedstawienia czy występu. Po spektaklach zapraszał aktorów na podwieczorek i częstował słodyczami. „…zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że Wy powróci-cie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku…” – mówił w czasie uroczystego po-święcenia sztandaru hufca harcerskiego w obozie.

Te słowa wynikały z autentycznego przejęcia się losem uchodźców. Interesował się ich osobistymi problemami i pomagał, jak tylko mógł. W osiedlu gościł często, spacerował po jego uliczkach i rozmawiał z dziećmi. Kiedy w 1946 roku osiedle likwidowano, a jego mieszkańcy wyjeżdżali do innych miejsc pobytu, Jam Saheb przyjechał na dworzec kolejowy, by osobiście pożegnać się z dziećmi i ich opiekunami. W oczach miał łzy. Pozostał we wdzięcznej pamięci małych wygnańców, których losy rozrzuciły później po całym świecie. Nie zapomnieli o jego wielkoduszności i trosce. Dziś jego imię nosi Zespół Społecznych Szkół Ogólnokształcących „Bednarska” w Warszawie. Niezwykła postać hinduskiego arystokraty zainspirowała także filmowców. Do realizacji filmu „Babu – znaczy ojciec” przygotowują się Paweł Deląg i Magda Piekorz. Zdjęcia będą realizowane w Indiach oraz na Podkarpaciu, a tajgę mają zastąpić bieszczadzkie plenery. Wsparcia produkcji ma udzielić m.in. Polski Instytut Sztuki Filmowej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.