Nie handlujcie naszą skórą

Franciszek Kucharczak

|

GN 19/2006

publikacja 04.05.2006 11:09

Wieczór 2 maja 1921 roku. Szosą w kierunku Katowic jedzie wóz z sianem. Droga równa, a konie ciągną jak pod wielką górę. Obok wozu idą dwie dziewczyny. Z naprzeciwka nadjeżdża auto pełne środków opatrunkowych.

Nie handlujcie naszą skórą Pociąg pancerny „Korfanty”, którego używał elitarny oddział kpt. Roberta Oszka, wsławiony wieloma brawurowymi akcjami.

Skąd to jedziecie? – wychyla się kierowca.
– Z Mikołowa – rozlega się piskliwy głos dziewczyny. Zbyt piskliwy. Zaraz widać, że to mężczyzna.
Śląskimi drogami tej nocy poruszało się wiele dziwnych pojazdów z równie podejrzanymi woźnicami i kierowcami. Jedne wiozły broń, inne wyposażenie szpitali polowych, jeszcze inne dowódców tworzących się potajemnie sztabów. Zanim nastała północ, tysiące cywili z karabinami, dubeltówkami, pistoletami, a nawet dębowymi kijami ruszyło do punktów koncentracji. Zaczynało się III powstanie śląskie.

Chcemy decydować
Powstańcy z Opolszczyzny musieli przejść kilkadziesiąt kilometrów, żeby dotrzeć na prawy brzeg Odry. Teodor Mańczyk, dowódca pułku, o trzeciej w nocy zarządził odpoczynek. „Na zachodnim horyzoncie co parę minut było widać błyski zapalonych materiałów wybuchowych, wysadzających mosty w powietrze. Moment iście historyczny, sygnał rozpoczynającego się zrywania sześciowiekowych okowów, sygnał walki na śmierć i życie” – wspominał po latach.

Rano dotarł do Mańczyka oficer francuski z jednej z alianckich jednostek. Zapytał o cel powstania.
„Różne rady handlują naszą skórą, a nie pytają o nasze zdanie, i dlatego my z bronią w ręku chcemy decydować o naszym losie” – usłyszał.

Rzeczywiście, powstanie, po przegranym plebiscycie, miało uprzedzić decyzję mocarstw w sprawie Górnego Śląska. Brytyjski premier Lloyd George od dłuższego już czasu grzmiał przeciw planom przyznania Polsce części Śląska, choć o Śląsku pojęcie miał dość mętne. Głośna stała się jego wpadka, gdy pomylił Śląsk z Cylicją w Małej Azji. Ponieważ jednak tylko Francja popierała propolskie dążenia narodowościowe Ślązaków, zanosiło się na decyzję bardzo niekorzystną. W nocy 30 kwietnia Wojciech Korfanty otrzymał wiadomość, że Polsce ma przypaść tylko ziemia rybnicka i pszczyńska. Dlatego, wbrew stanowisku Warszawy, dał rozkaz do powstania.

Nie za Germana
Zaskoczenie było duże. Powstańcy zepchnęli Niemców ku Odrze i w krótkim czasie dotarli do „linii Korfantego”, która wyznaczała podział Śląska według projektu polskiego. Ciężkie walki rozgorzały w rejonie Kędzierzyna i Koźla. Lekarz powstańczy Ignacy Nowak, ten właśnie, który spotkał opisaną na wstępie furmankę z bronią, miał wiele pracy. Opatrzył 137 rannych. Szczególne wrażenie zrobił na nim młodziutki powstaniec z ciężkim postrzałem. Chłopak martwił się, że nie zobaczy już swojej „mamulki”. Gdy obudził się po operacji, chciał wiedzieć, czy Kędzierzyn zdobyty.

„Zdobyty” – padła odpowiedź. „To dadzą, panie dochtór, cigareta” – poprosił. Zaciągnął się. „Zdobyty” – szepnął i… umarł.

Nazajutrz lekarz zaprowadził matkę zmarłego do kostnicy. Po wyjściu powiedziała: „Dobry był synek. Dwóch starszych poległo na wojnie za Germana, toż nie mogłam mu bronić iść na powstanie walczyć za Polskę, choć wiedziałam, że nie wróci”.

Gorące głowy
Zapał powstańców był ogromny. Nieraz nawet za duży. Oficer rezerwy Roman Horoszkiewicz, ochotnik z Polski, napisał w pamiętniku, że nikt nie chciał być w sztabie, bo wszyscy rwali się na pierwszą linię. Horoszkiewicz zapamiętał, jak któregoś wieczoru wpadł do sztabu zdyszany powstaniec, wołając od progu: „Dawajcie amunicję! Bez niej nie możemy iść naprzód!”.

„Ale czemuście już zaczęli? Mieliście atakować dopiero nad ranem!” – zdziwili się sztabowcy. Chłop nie dał sobie wytłumaczyć, że odwaga to nie wszystko, bo jest też strategia, a i amunicja musi skądś przyjechać, na co trzeba czasu.

Kłopoty z dyscypliną mieli też kadeci ze Lwowa i Modlina. Na wieść o powstaniu z tamtejszych szkół wojskowych wyrwało się kilkudziesięciu chłopaków. Same gorące głowy, pełne ideałów dzieci polskich patriotów. Część z nich wyłapano przed granicą i odstawiono do szkolnego aresztu, ale większość na Śląsk dotarła. Był wśród nich Karol Chodkiewicz, którego powszechnie (choć niesłusznie) uważa się za ostatniego potomka słynnego hetmana. Dowódca, mimo protestów, przydzielił mu pracę w sztabie. Po południu chłopak znikł. Pojawił się na froncie niedaleko Góry Świętej Anny. Nie mógł znaleźć lepszego miejsca dla zaspokojenia swych ambicji, bo nawet weterani I wojny twierdzili, że takiej nawały ognia jak pod Anabergiem jeszcze nie przeżywali. Nie dane było Chodkiewiczowi długo walczyć. Padł opodal Lichyni, gdy „dawał przykład męstwa”, któremu brakowało rozwagi. Podobnie padło trzech innych kadetów. Ich gorący patriotyzm jednak faktycznie działał mobilizująco na innych powstańców.

Cenne atrapy
Kadeci stanowili nieznaczną część przybyłych z Polski uczestników powstania. Ocenia się, że ochotnicy spoza Śląska stanowili 12 procent ogółu powstańców. Jednym z najsłynniejszych był kapitan Jan Chodźko, były oficer Legii Cudzoziemskiej. Opowiadał po francusku świetne kawały, a jeszcze lepiej klął. Przebogaty zasób przekleństw był mu nieraz pomocą w wydobywaniu zeznań od Niemców, z czego wzięła się plotka, że po stronie powstańców walczą Francuzi.

Któregoś dnia wezwano Ignacego Nowaka do „rannego kapitana”, że niby Chodźko dostał w nogę. Gdy lekarz przybył, Chodźko odsłonił przebitą pociskiem kończynę i ryknął śmiechem – noga była drewniana. Własną stracił w pierwszej wojnie. Doktor Nowak z poważną miną wziął plaster opatrunkowy i nakleił go na dziurę w protezie. Ale nie tylko noga Chodźki była nieprawdziwa. Fałszywy był też pociąg pancerny „Bob”, który powstańcy zmajstrowali na poczekaniu w Kędzierzynie. Wyglądał groźnie, bo miał potężną armatę i jakieś inne lufy, ale wszystko to były atrapy. Prawdziwy był tylko karabin maszynowy. Niemniej wrażenie było, zwłaszcza że na linii kolejowej Sławięcice–Kędzierzyn „Bob” miał towarzystwo. Walczyły tam cztery „prawdziwsze” powstańcze pociągi pancerne.

Tajne wspomaganie
Każda broń była mile widziana. Pod Sławięcicami powstańcy przywlekli skądś armatę. „Okaz muzealny” – jak określił ją Horoszkiewicz – ale obsługiwali ją „artylerzyści lepsi od niej”, więc robiła wrażenie, choć o skutku nie można było tego powiedzieć. Powstańcy dysponowali też bronią z prawdziwego zdarzenia. Z Polski przemycono wiele tysięcy karabinów, cekaemów, moździerzy i innych rodzajów uzbrojenia. Robiono to potajemnie, bo oficjalnie Polska w konflikcie czynnego udziału nie brała. Podobnie twierdziły o sobie Niemcy. W rzeczywistości obie strony wspierały walkę zarówno sprzętem, jak i ludźmi. Ówczesny niemiecki kanclerz, Joseph Wirth, przyznał we wspomnieniach, że Rzesza robiła to samo, o co oskarżała Polskę. Na wsparcie niemieckiego tzw. Selbstschutzu szły setki milionów marek, więcej niż była w stanie wyłożyć Polska.

To nie Kosowo
Trzecie powstanie śląskie to nie był typowy konflikt. Ludność cywilna w powstaniu ucierpiała stosunkowo niewiele. Nie było masowych mordów, czystek i gwałtów, a polscy i niemieccy sąsiedzi z reguły (bo wyjątki, oczywiście, były) zachowywali się poprawnie. To pewnie jeden z owoców śląskiej mentalności ludzi pogranicza, ale nie bez wpływu pozostała też polityka władz powstańczych. Wojciech Korfanty od początku ogłosił, że ludności niemieckiej włos z głowy nie spadnie, a nawet urzędnicy niemieccy nie będą pozbawiani stanowisk. Oświadczenie zostało wzmocnione powołaniem sądów polowych z prawem orzekania kary śmierci. Skorzystał z tego prawa sąd polowy w Lublińcu. Na śmierć skazano młodego powstańca, ochotnika z Polski, oskarżonego o gwałt. Korfanty wyrok zatwierdził i powstaniec został rozstrzelany.

Powstanie nie mogło zwyciężyć, ale też nie chodziło o pełne zwycięstwo. Celem zrywu było przypomnienie mocarstwom, że mieszkańcy Śląska nie są pionkami na szachownicy, a jeśli nawet, to te pionki potrafią mówić własnym głosem. W tym sensie odniosło skutek, bo choć Polska nie otrzymała tyle Śląska, ile spodziewali się powstańcy, to jednak więcej, niż chcieli dać decydenci z Ligi Narodów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.