Wystrzel ze stena

Joanna Jureczko-Wilk

|

GN 45/2005

publikacja 09.11.2005 17:36

Można zapomnieć o kapciach, szklanych gablotach i znudzonych paniach, pokrzykujących, żeby broń Boże niczego nie dotykać. W Muzeum Powstania Warszawskiego wręcz przeciwnie: trzeba dotknąć, wejść, przyłożyć ucho... Odczuć entuzjazm i grozętam tych dni.

Wystrzel ze stena

Kiedy Jan Nowak-Jeziorański kilka miesięcy przed śmiercią odwiedził Muzeum Powstania Warszawskiego, był zakłopotany, widząc tylu młodych zwiedzających. Dyskretnie zapytał dyrektora Jana Ołdakowskiego, czy to z okazji jego wizyty ściągnięto do muzeum jakąś szkołę. W odpowiedzi usłyszał, że tak jest codziennie.

Budowali trzydziestolatkowie
Dzięki pomysłowej scenografii to najmłodsze w Polsce muzeum przyciągnęło w ciągu roku ponad 400 tys. osób. Tylko jedna trzecia z nich to osoby, których okupacja jest własnym doświadczeniem. 63 proc. zwiedzających nie ukończyła 30 lat!

– Jest to więc muzeum dziadków i wnuków – podkreśla 32-letni dyrektor Ołdakowski.
Mirosław Nizio, jeden z trzech scenografów muzeum, mówi, że gdyby raz jeszcze przyszło mu odtwarzać klimat powstańczej ekspozycji, raczej niczego by nie zmienił. Chociaż miesiące przed otwarciem muzeum, 31 lipca 2004 r., przysporzyły mu na głowie siwych włosów. Prace odbywały się w zawrotnym tempie: jeszcze dwie godziny przed oficjalnym przecięciem wstęgi główny monument muzeum otoczony był rusztowaniami.

Po sześćdziesięciu latach niemocy, ciągnących się dyskusji o miejscu i sposobie upamiętnienia bohaterstwa powstańców, muzeum urządzono w trzynaście miesięcy. Powstało w budynku dawnej Elektrowni Tramwajowej przy ul. Przyokopowej. Bogusław Kornecki i Zespół Pracowni Konserwacji Zabytków „Zamek” wynaleźli sposób, by „ostukać” brzydki, szary tynk i odkryć stuletnią, czerwoną cegłę. Architekt Wojciech Obtułowicz zadbał o zachowanie bryły elektrowni. Nowym elementem będzie górujący nad budynkami 32-metrowy punkt widokowy, z panoramiczną windą, który jest już na ukończeniu.

Nie nudzić
Nierówny bruk, którym wyłożona jest podłoga w prawie całym muzeum, przybliża klimat Warszawy sprzed 61 lat. Na przedwojennym zegarze czas zatrzymał się o 17.00 – godzinie „W”. Na ścianach wiszą kalendarze-zdzieraki, z których można sobie skompletować kartki z 63 dni powstańczych walk.
Z założenia muzeum miało nie nudzić. Upamiętnić historię, ale w sposób atrakcyjny dla młodych. Dlatego na przykład do odwiedzenia muzeum zachęcał komiks o Tytusie, Romku i Atomku, napisany specjalnie na tę okazję przez Papcia Chmiela.

Wzorem dla Warszawy były waszyngtońskie Muzeum Holokaustu i budapeszteński Dom Terroru. Polskim pomysłem jest monument, przecinający wszystkie kondygnacje – drży od wybuchów bomb, a z jego wnętrza dochodzi rytm bicia serca. Kiedy przykłada się ucho do otworów po kulach, można usłyszeć inne powstańcze dźwięki: strzelaninę, nalot, śpiewy...

Odgłosy powstania słychać w każdym zakątku muzeum: płyną z licznych monitorów, na których pokazywane są kroniki filmowe i wspomnienia uczestników powstania. W tzw. sali okupanta umieszczono sielskie zdjęcie generalnego gubernatora Hansa Franka z rodziną, a na przeciwległej ścianie – egzekucji ludności cywilnej. Towarzyszą temu odgłosy marszu niemieckich oddziałów wkraczających do miast. – Wiele starszych osób wzdryga się na ten odgłos, bo mają go jeszcze w uszach – opowiada Ewa Ziółkowska, pracownik muzeum.

O powstańczych losach można dowiedzieć się też z jedenastu fotoplastikonów, umieszczonych w ścianach, lub usłyszeć je, podnosząc słuchawki telefoniczne na pięciu stanowiskach telefonicznych.
Zaimprowizowane kino „Palladium” – jedyne, które działało w powstańczej Warszawie, ma nadal ten sam repertuar. Warto obejrzeć ośmiominutowy seans kronik filmowych, przygotowywanych przez Biuro Informacji i Propagandy AK.

Młodzież chętnie wchodzi do zrekonstruowanego niemieckiego bunkra, ogląda autentyczny motocykl BMW, który był używany przez wojska niemieckie, barykady z płyt chodnikowych, odtworzone na podstawie powstańczych zdjęć (w okienkach strzelniczych wyświetlane są filmy „Kolumbowie” i „Kanał”) oraz oryginalne włazy do kanałów, którymi poruszali się powstańcy i ewakuowali cywile. Taki 25-metrowy kanał, o szerokości 1,5 m, wybudowano na antresoli muzeum.

– Najczęściej powstańcy musieli przeciskać się przez kanały o średnicy kilkudziesięciu centymetrów. Rekonstrukcja bardziej zbliżona do oryginału powstaje w podziemiach przebudowywanej hali B, czyli w kotłowni dawnej Elektrowni Tramwajowej – mówi Ewa Ziółkowska.

Butelka ks. Maja
Najbardziej „używanym” eksponatem jest umocowany na cokole sten – najpopularniejsza broń powstańcza. Każdy zwiedzający może go przeładować i „wystrzelić”. Militaria stanowią większość z 12 tysięcy pamiątek zgromadzonych w magazynach muzeum, których nie udało się wyeksponować.
– Broń mogłaby zająć całą ekspozycję, a my chcieliśmy pokazać, że powstanie to nie była tylko walka. Było też normalne życie, uśmiech, miłość... – mówi Anna Kotonowicz, pracownik muzeum. Dlatego oprócz dokumentów administracji powstańczej (które można własnoręcznie wydrukować w konspiracyjnej drukarni), pokazano także powstańczą prasę, fotografie z życia codziennego, oryginalny piec kozę, na którym gotowano posiłki dla walczących, a także fotosy ówczesnych artystów: Mieczysława Fogga, Aliny Janowskiej..

Muzeum ma własną kawiarenkę, stylizowaną na przedwojenną. Menu także „z epoki”: kawa zbożowa, czarny chleb ze smalcem, marmolada... W gablocie na ścianie umieszczono butelkę z winem – oryginalną, przechowaną w czasie wojennych i powojennych zawieruch przez ks. prałata Józefa Maja, obecnego proboszcza parafii św. Katarzyny w Warszawie. Ks. Maj obiecał sobie, że otworzy ją dopiero wtedy, gdy Polska odzyska niepodległość. Pozostała zakorkowana.

Czterej pancerni i kit
W barwnej Sali Małego Powstańca słychać piosenkę „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój”. Powstańcze utwory specjalnie dla potrzeb muzeum opracowali Joszko Broda i Jan Pospieszalski. Pod okiem instruktorów dzieci uczą się, co to jest godło, odwaga, patriotyzm. Rysują, układają puzzle, budują barykady z worków z piasku, odbijają stemple poczty polowej, przygotowują meldunki, wcielają się w sanitariuszy, ale też bawią się kukiełkami z dawnego teatrzyku na Powiślu, drewnianymi kolejkami i pluszowymi misiami.

Najmłodsi nie oglądają ekspozycji, wychodzą tylko posłuchać i dotknąć monumentu. Nieco starsze dzieci też nie są oprowadzane po całej wystawie. Nie wchodzą na przykład do namiotu zrobionego z barchanowych koców, w którym jedynym meblem jest długi stół ekshumacyjny.

– Starsi zwiedzający czasami narzekają, że w muzeum nie wszystko rozumieją, że jest za głośno, za dużo się dzieje – mówi dyrektor Ołdakowski. – Wybaczają nam to, kiedy widzą tylu młodych ludzi, którzy są wyraźnie poruszeni. Zdarza się, że następnym razem przychodzą tylko po to, żeby stanąć tyłem do gablot i obserwować reakcje młodych. Widzą, że współczesna młodzież docenia wartości i ideały, za które oni kiedyś walczyli. Mam wrażenie, że ten widok rekompensuje im lata, kiedy byli wymazani z historycznej pamięci.

Ciągle w budowie
Muzeum, które już można zwiedzać, ciągle jeszcze jest w budowie. Nieustannie też trwa zbiórka powstańczych pamiątek, rejestrowane są wspomnienia uczestników i świadków tamtych wydarzeń. Od kilku miesięcy odprawiane są Msze św. w muzealnej kaplicy bł. Józefa Stanka – kapelana powstańczego z Czerniakowa, którego Niemcy powiesili na stule.

Obchody rocznicy wybuchu powstania rozpoczęły się w lipcu od koncertu młodzieżowego w parku Wolności: „Pamiętamy 1944”, podczas którego m.in. zespół „Armia” śpiewał teksty powstańcze. Na zakończenie obchodów muzeum, wraz z władzami Warszawy i harcerzami, zorganizowało „Uliczną lekcję historii”. W miejscach, gdzie 61 lat temu ginęli powstańcy batalionów „Zośka”, „Parasol” i Pułku „Baszta”, młodzież ustawiła tysiąc sosnowych krzyży i zapaliła znicze. Na początku października, w rocznicę upadku powstania, krzyże przeniesiono na kopiec Powstania Warszawskiego.

W przyszłym roku powstańcze muzeum powiększy się o halę B. Zapełni ją m.in. replika amerykańskiego samolotu Liberator, który dokonywał zrzutów nad Warszawą. Znajdzie się tam również poszerzona ekspozycja powojennych losów powstańców, dla których koniec wojny nie był początkiem wolności.

Nadal też przybywa nazwisk na 156-metrowym Murze Pamięci, stojącym przed muzeum. Do tej pory upamiętniono na nim ponad 8 tys. poległych powstańców, których tożsamość została zweryfikowana przez specjalną komisję na podstawie dostępnych dokumentów i relacji świadków. Dla wielu rodzin to jedyne miejsce, gdzie we Wszystkich Świętych mogą zapalić znicz krewnym poległym w powstaniu.

Jak za okupacji
Danuta Bytnar-Dziekońska, siostra Janka Bytnara „Rudego”:

Ja sama nie byłam w powstaniu. Od 1943 r., od aresztowania ojca i brata, ukrywałam się pod zmienionym nazwiskiem. Ale powstanie cały czas mnie dotykało. Matka prowadziła pocztę polową, w powstaniu zginęli moi przyjaciele. Jako dawny architekt byłam konsultantem przy budowie Muzeum Powstania Warszawskiego. Po otwarciu byłam w nim dwa razy, z harcerzami. Za pierwszym razem lał deszcz, a ogonek do wejścia stał taki jak – przypominam sobie – w czasie okupacji po chleb. Stały młode małżeństwa z dziećmi w wózkach i dziadkowie z wnukami.

Takie prawdziwe
Helena Sarna, uczennica Prywatnego Gimnazjum nr 33w Warszawie:

Po dwukrotnym zwiedzaniu Muzeum Powstania Warszawskie-go doszłam do wniosku, że tego miejsca nie można nie odwiedzić. Podczas oglądania ekspozycji czułam się tak, jakbym w rzeczywistości była uczestniczką walk o Warszawę. Wszystko jest tam takie prawdziwe. Bywają rzeczy, które mogą szokować, m.in. nieustanne huki, wybuchy, a także sala z mogiłami powstańczymi, ale w moim odczuciu do muzeum mogą przychodzić starsze i młodsze pokolenia (chociaż odradzam zabieranie maluchów do kina „Palladium”, bowiem prezentowany tam film jest zbyt wstrząsający).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.