Przeor na armatach

Franciszek Kucharczak

|

GN 32/2005

publikacja 04.08.2005 12:01

Gdy 350 lat temu losy Polski zawisły na włosku, włosek wytrzymał. Stało się toza sprawą nieba, które posłużyło się człowiekiem w białym, paulińskim habicie.

Przeor na armatach Na Jasnej Górze znów stanęły armaty. Takie same, jak w czasach „potopu”.Są sprawne,ale strzelają tylko na wiwat.

Był poranek 20 marca 1673 roku. Wśród paulinów w Wieruszowie panowało poruszenie. W ich klasztorze umierał prowincjał zakonu w Polsce, Augustyn Kordecki. Bohater obrony Jasnej Góry wiedział, że tego dnia odejdzie. Ubrał się w habit, w którym chciał być pochowany. Gdy przyszedł kapłan z olejami, modlił się razem z nim, a potem ze łzami w oczach całował podany mu krucyfiks. Po południu zaczęła się agonia – Jezus, Maryja – powtarzał chory. Potem zebrani usłyszeli urywane fragmenty zdań. – Uciekajcie, nieprzyjaciele… Powstań, Boże, rozprosz ich! – dyszał ciężko. Nie wiadomo, czy cytował Psalmy, czy też w gorączce zdawało mu się, że jest znowu na Jasnej Górze tamtej pamiętnej jesieni 1655 roku.

Ginie Rzeczpospolita
O czwartej po południu ojciec Kordecki wyzionął ducha. Wszyscy wiedzieli, że umarł bohater. To on, jako przeor jasnogórskiej twierdzy, dowodził jej obroną w dniach „potopu”. Jego decyzja o stawieniu czoła najeźdźcom nie była ani łatwa, ani oczywista. Nawet silne fortece poddawały się, gdy nie było nadziei na nadejście w rozsądnym terminie odsieczy.

A dla Jasnej Góry wielkiej nadziei nie było. Wojska szwedzkie opanowały już nieomal całą Rzeczpospolitą. Na drodze króla Karola Gustawa kapitulowała nie tylko zbieranina niekarnej szlachty, ale nawet regularne wojska. We wrześniu 1655 roku najeźdźcy wkroczyli do bezbronnej Warszawy. Polski król, przegrywając kolejne starcia, przekroczył południową granicę. Schronił się w Głogówku na Śląsku. Kraków, mimo zaciętej obrony, wobec braku szans na odsiecz, honorowo skapitulował.

Do przeora Kordeckiego dochodziły jednak coraz gorsze wieści. Oto hetman litewski Janusz Radziwiłł poddał Litwę „pod protekcję Karolusa”. Do ataku na Rzeczpospolitą sposobił się też węgierski książę Siedmiogrodu, Rakoczy. Na Wschodzie groziła Polsce Moskwa, burzył się też Chmielnicki z Kozakami. Nic, tylko rwać włosy z głowy.

Straszne wieści
Augustyn Kordecki nie desperował. Nie zachowywał się też jak fanatyk, który licząc na interwencję nieba, zaniedbuje starania o odwrócenie nieszczęścia. Zaopatrywał twierdzę w żywność i gromadził broń. Zorganizował załogę.

Przeor Jasnej Góry wiedział, że protestanccy najeźdźcy są szczególnie zawzięci na katolików. Tym bardziej więc miał świadomość, jak zagrożone jest Maryjne sanktuarium, którego strzegł. Do Częstochowy docierały informacje o zniszczonych klasztorach, sprofanowanych kościołach i rozkradzionym ich wyposażeniu. Duchowieństwo masowo opuszczało swoje majątki, nie mogąc zapłacić narzuconego im potężnego haraczu. Gdy biskup Jan Branecki sprzeciwił się próbie odprawienia luterańskiego nabożeństwa w poznańskiej katedrze, został w niej natychmiast rozstrzelany. Ludzie ze zgrozą opowiadali, jak Szwedzi utopili archidiakona ze Śremu, jak zabili kanonika Sobińskiego ze Zbąszynia, jak splądrowali wiele kościołów, w tym pauliński na krakowskiej Skałce, zdzierając ze ścian wota i sukienki z obrazów.

Piórem i armatą
Tuż przed nadejściem wojsk szwedzkich, prowincjał zakonu wywiózł na Śląsk cudowny obraz z jasnogórskiej kaplicy. Ojciec Kordecki był temu przeciwny, podobnie jak większość zakonników. Prowincjał jednak prawdopodobnie wątpił w ocalenie klasztoru. Nie on jeden. Gdy Jasną Górę opasały wojska najeźdźców, wielu straciło ducha. – Cóż to, czy tureckich posiłków oczekujecie ojcowie? – dziwili się niektórzy ze szlachty przebywającej w klasztorze. Przeor jednak robił wrażenie, jakby wiedział o jakichś posiłkach. Na ile się dało, grał na zwłokę, a gdy się nie dało, grały forteczne armaty. Pełna ogłady dyplomacja z obu stron przeplatała się w dziwny sposób z wojenną rzeczywistością.
„Padające kule łupią belki i wiązania dachów, latają ogniste pochodnie, a prochem ładowane bomby padają na dachówki kościoła” – pisał w swoim pamiętniku Kordecki.

Jednocześnie między klasztorem a obozem szwedzkiego generała Burcharda Millera trwała pełna kurtuazji korespondencja. „Wielebni i Szlachetni Ojcowie i inni twierdzy i klasztoru mieszkańcy, Panowie i przyjaciele czcigodni” – pisał Miller, zapewniając o łasce królewskiej i nietykalności klasztornych świętości w wypadku poddania fortecy. Tłumaczył, że ma królewski rozkaz zajęcia Częstochowy.
„Jaśnie wielmożny Panie!” – odpowiadał z nie mniejszą uprzejmością przeor. „Klasztor nasz nazywa się Jasną Górą, miasto zaś Częstochowa wcale do klasztoru nie należy” – zwracał uwagę generałowi. „My, niegodni, zanosząc nasze prośby, polecamy się najusilniej łaskawym względom Waszej Dostojności, pokładając ufność w jego dobroci” – zakończył.

To była gra, ale Kordecki rzeczywiście nie był zawzięty ani brutalny. Gdy raz omal nie doszło do buntu, przeor przywódców niepokoju wypędził, nie bacząc na to, że przekażą Szwedom informacje o twierdzy. Potem podwoił załodze żołd i odebrał od żołnierzy przysięgę, że w razie potrzeby będą bronić klasztoru do ostatka.

Czczy dymna Szwedów
Treść listów z klasztoru stała się współcześnie przyczyną oskarżeń o brak patriotyzmu Kordeckiego, a nawet o zdradę, bo wynika z nich, że przeor nie kwestionował legalności władzy szwedzkiego króla. Dyskusja rozgorzała zwłaszcza po odkryciu, jakiego dokonał szwedzki historyk Theodor Westrin. W sztokholmskim archiwum znalazł oryginał listu przeora do generała Millera. Okazało się wówczas, że są tam fragmenty wiernopoddańczego tonu, których nie ma w pamiętniku oblężenia „Nova Gigantomachia”, który po „potopie” napisał Kordecki. Na tej podstawie niektórzy historycy wyciągali wniosek, że Augustyn Kordecki złożył przysięgę wierności Karolowi Gustawowi, a potem próbował to ukryć.

Fakty jednak takiej tezie przeczą. Świadectwem jest reakcja samego generała Millera, który poirytowany przeciągającą się korespondencją, nie był już tak uprzejmy jak dotąd. „Wasze listy przynoszą nam zwyczajnie czczy dym, godne dymu i płomienia, mówią bowiem o samych waszych ceremoniach. Z tych powstaje zwłoka, a w zwłoce pokazuje się upór, z którym królowi posłuszeństwa odmawiacie” – napisał, dodając stosowne groźby.

Delikatny mocarz
Złość szwedzkiego wodza była uzasadniona. Czuł już, że pod Jasną Górą zostawi swoją wojenną sławę. Nie działały ani prośby, ani groźby, na niczym spełzły próby podkopów i długotrwałe strzelanie. Szwedów do szału doprowadzała płynąca z wieży muzyka i śpiew pobożnych pieśni. To również był pomysł przeora, który chciał w ten sposób dodać ducha obrońcom. Najbardziej krzepiące były jednak procesje z Najświętszym Sakramentem, jakie Kordecki prowadził dookoła wałów wśród największego ognia. Znamienne, że wśród zadań wyznaczonych obrońcom znalazła się też bezustanna modlitwa w kościele. Przeor uważał ją za równie dla obrony ważną, a nawet ważniejszą od działań militarnych.
Pamiętnik oblężenia zawiera wiele przemilczeń, dotyczących głównie osoby autora. Widać wyraźnie, że Kordecki nie chciał się chwalić. Przemilczał też kilkakrotnie – najwyraźniej z delikatności – nazwiska posłów Polaków, wysłanych do klasztoru z podstępną mediacją od Millera.

Zaskakujące zestawienie: zdecydowany wódz, wskazujący cel armatom i zarazem łagodny, rozmodlony kapłan. To wszystko sprawiło, że nawet szwedzki historyk Westrin nazwał Kordeckiego „przedziwną mieszaniną gorącej wiary, zimnego wyrachowania, praktycznej siły w działaniu, wymowie i męstwie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.