Czuwaj albo giń

Przemysław Kucharczak

|

GN 20/2005

publikacja 18.05.2005 10:53

Niezwykła kobieta o przezwisku „Proboszcz”w środku piekła obozu Ravensbrück stworzyła… obóz harcerski.

Czuwaj albo giń Niezwykła kobieta o przezwisku „Proboszcz” w środku piekła obozu Ravensbrück stworzyła… obóz harcerski. H. Przondziono

Dlaczego „Proboszcz”? Bo Józefa Kantor w hitlerowskim obozie w Ravensbrück prowadziła nabożeństwa podobne do Mszy świętych. Podobne, bo nie było w nich momentu Przeistoczenia. Ale były mszalne modlitwy i komunia duchowa, którą co niedzielę na kolanach przyjmowały setki wzruszonych więźniarek. – Gdyby strażniczki nas nakryły, to dostałybyśmy ciężkie kary! – kiwa głową siwiuteńka Maria Markiewicz z Zawiercia, uczestniczka kilku z tych nabożeństw. – Włącznie z karą śmierci? – pytam. – Raczej zamknięcie w bunkrze czy głodowe dni. Ale miałyśmy wtedy tak wycieńczone organizmy, że wiele z nas by przy takich karach umarło – wyjaśnia spokojnym tonem pani Maria.
Józefa Kantor urodziła się w 1896 roku w Tarnowie. Była ciocią słynnego artysty Tadeusza Kantora. Została nauczycielką i w 1922 roku przyjechała do pracy na Śląsk. Była też harcmistrzynią. – Tyle lat mieszkała w Katowicach Szopienicach, że nawet nabrała śląskiego akcentu – śmieje się była więźniarka Anna Kulinicz. 18 maja byłe więźniarki Ravensbrück spotkają się na Jasnej Górze w dorocznej pielgrzymce wymyślonej przez Ziutę Kantor.

Drużyna wśród zagłady
Jest listopad 1941 roku. Józefa Kantor trafia do Ravensbrück. To straszne miejsce. Kominy krematorium rzygają gryzącym dymem. Prochy tysięcy rozstrzelanych i zmarłych z udręczenia więźniarek Niemcy sypią do pięknego jeziora, które rozlewa się obok. Po obozie snują się przeraźliwe chude, wyniszczone ciężką pracą kobiety. Strażnicy mogą je mordować choćby dla zabawy.
W tej przerażającej chwili Józefa wpada na pomysł, żeby założyć w obozie… drużynę harcerską. Szybko znajduje trzy pierwsze harcerki. – Zaczęłyśmy wywiad harcerski. Każda z nas wyszukiwała harcerki, opierając się na własnej obserwacji – wspominała Ziuta po latach. – Rozpoznawałyśmy je po postawie i zachowaniu wobec innych współwięźniarek. Prawie nigdy nie zdarzyła się pomyłka – stwierdziła.
W ciągu kilku dni drużyna jest zorganizowana. Ma nazwę: „Mury”. Harcerki mają obowiązek promieniować pogodną i pełną opanowania postawą na otoczenie. Mają zbierać wiadomości z zewnątrz, które czasem przenikają do obozu, i szerzyć je wśród więźniarek. Pomagają chorym i staruszkom, które są zagubione i bezradne. – Miałyśmy różne zadania: ratowanie koleżanek od depresji, organizowanie lekarstw i żywności przez druhny pomagające w kuchni i w pracach polowych, naukę alfabetu Morse’a, poznawanie przyrody – wspomina w książce „Zwyciężyły wartości” harcerka „Murów” Katarzyna Mateja. Józefa Kantor organizuje swoim druhnom nawet… harcerskie biegi. Wszystko oczywiście jest tajne.

Harcerki zbierają się w zastępach za barakami, pod pralnią, czasem w kącie sali udają, że czytają listy. W razie potrzeby są też zbiórki błyskawiczne przy pracy, np. w kuchennej piwnicy albo ubikacji.
Pierwsza zbiór-ka całej drużyny odbywa się w wolną niedzielę 3 maja na… głównej ulicy obozu. Wszystkie harcerki przypinają na kurtkach pod numerem zielone listki.

A potem spacerują tam i z powrotem po dwie, po trzy, tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń. – Miałyśmy pilnie wypatrywać innych, podobnie „udekorowanych” koleżanek, czyli harcerek z konspiracyjnej drużyny – wspomina w książce „Ravensbrück” Katarzyna Czajka-Rytwińska. – Nie wolno nam było z nimi rozmawiać, tylko skinąć lekko głową, wymienić uśmiechy i liczyć, ile nas było. „Defilada” ta trwała dość długo, sprawiła nam ogromną satysfakcję. Było nas wtedy około 60. Nikt z otoczenia, nie tylko Niemki, ale i Polki, nie domyślił się niczego – napisała.

Przysięga w hukubombowców
Kobiety, które dopiero wchodzą do obozu, bywają przerażone. Już przy wejściu Niemcy je upokarzają. Kobiety stoją nago przed niemieckimi lekarzami, którzy decydują: ta i ta nadaje się do pracy, a ta nie. Taką nieszczęśniczkę esesmani prowadzą na bok. Ciszę rozrywa suchy strzał. Nagie ciało rozstrzelanej wędruje prosto do krematorium. Józefa i jej harcerki, jeśli tylko jest to możliwe, podchodzą do nowych więźniarek, żeby je w tej dramatycznej chwili pocieszyć.

W 1944 roku do obozu trafia sześć harcerek spod Poznania. Są wystraszone przyjęciem. – W tajemnicy dostarczono im dane informacyjne o prawdziwym stanie politycznym i militarnym Niemców oraz skromne paczuszki z tym, co miałyśmy najlepszego w obozie – wspominała druhna Maria Grabowska. „Nowe” dostały też wraz z paczką wiadomość: „Czuwaj! Wiemy o Was. Jest nas tu 183. Wieczorem zabieramy was na zbiórkę”. Na chwilę przed zbiórką do ich baraku przychodzi po nie sama harcmistrzyni Józefa Kantor.
 

Harcerki składają też uroczyste ślubowania. Józefa przyjmu-je je na zbiórce całej drużyny, w cieniu obozowego muru. Zapada zmrok i harcerki ledwie rozpoznają poszczególne sylwetki. Józefa wyciąga przemycony harcerski krzyżyk i przemawia. A potem harcerki ślubują na ten krzyż.

– W chwili, kiedy zaczęłyśmy cichutko śpiewać: „Wszystko, co nasze, Polsce oddamy”, rozległ się przeraźliwy głos syreny, oznaczający alarm lotniczy. Poderwałyśmy się, aby biec do bloków, bo takie było zarządzenie, gdy zatrzymała nas drużynowa kategorycznym: „Stać!” – pisała później Katarzyna Rytwińska. – Znów splotłyśmy krąg i przy akompaniamencie wyjącej syreny oraz warkocie przelatujących samolotów alianckich śpiewałyśmy już pełnym głosem słowa rozpoczętej pieśni. Jak mocno biły nam wtedy serca! Jako ostatnie schodziłyśmy z opustoszałej, ciemnej ulicy obozowej, z której już wcześniej uciekły dozorczynie do specjalnych schronów – dodała.

Kilkaset młodych dziewcząt dzięki harcmistrzyni Józefie uwierzyło w obozie w poczucie swojej misji. – Strach wtedy odleciał mnie na zawsze – wspominała Władysława Wojciechowska. – Przestałam istnieć dla siebie i dlatego było mi lżej. Druhna Józefa Kantor nałożyła na mnie jakiś pancerz, który określał moje miejsce w kacecie. Wiedziałam, że słabymi istotami są te, które myślały wyłącznie o sobie, swoim żalu i tęsknocie – stwierdziła. Wtórowała jej druhna Irena Matusiak: – Drużynowa Józefa Kantor kierowała nasze myśli ku sprawom wyższym, abyśmy wyrobiły w sobie silną wolę przetrwania. Wiele z nas właśnie Józi zawdzięcza przetrwanie i powrót do kraju.

Pewnego dnia blokowa, więźniarka wysługująca się esesmankom, łapie Józefę na prowadzeniu modlitwy. Dopada ją, bije i z całej siły kopie. Przez następny miesiąc harcmistrzyni dwa razy dziennie szoruje ubikację. Dlatego wokół baraków, gdzie Józefa prowadzi „Mszę”, więźniarki rozstawiają czujki. Jeśli zbliża się esesmanka albo więźniarka znana z donosicielstwa, kobiety natychmiast podnoszą alarm i przekazują wiadomość do środka. – Dzięki tym nabożeństwom upodlony numer obozowy znów czuł się sobą – wspomina z przejęciem Maria Markiewicz.

Dzisiaj idę do nieba
Po wojnie Józefa ze swojej pensji nauczyciela kształciła zdolnych uczniów. Kilku z nich zostało księżmi.
– Jak ona mówiła o Bogu! – zachwyca się Maria Lorens z Rudy Śląskiej, córka więźniarki Katarzyny Matej. – Nie zostawiała miejsca na wątpliwości. Mówiła o Bogu z taką pewnością, jakby pokazywała palcem chleb i masło. Jej słowa miały ogromną siłę nawracania – mówi.

– Ona mnie zbliżyła do Pana Boga – wyznaje dzisiaj 91-letnia więźniarka Maria Markiewicz. – A wyglądała tak niepozornie, była taka niska, że jak ktoś pierwszy raz na nią popatrzył, to nie bardzo miał zaufanie. No, jak ktoś tak niepozorny może dać coś z siebie. Ale kiedy zaczynała mówić… Kiedyś w Staniątkach byłam świadkiem, jak poszła do księdza i poprosiła, żeby pozwolił jej przemówić w kościele. Ksiądz patrzył na nią nieufnie. Dopiero, kiedy zaczęłam mu Józię przedstawiać, mówić, na jakich wielotysięcznych pielgrzymkach już przemawiała, to się zgodził. I kiedy Józia zaczęła mówić, to ludzie nie chcieli wyjść z kościoła! Innym razem na wielkiej uroczystości w Zduńskiej Woli, poświęconej św. Maksymilianowi, Józia mi mówi: „Wiesz co, ja będę przemawiać!”. Ja na to: „Co ty, Ziuta, kilku biskupów tam siedzi, a ty chcesz przemawiać?”.

A Józia spokojnie: „Tak. Ale chodź tam ze mną”. I po prostu weszła na ambonę i zaczęła mówić. Biskupi z początku popatrzeli na siebie zdziwieni, bo nie wiedzieli, kto to taki. Ale jak ona mówiła! I jakie ogromne brawa bili ludzie po jej przemówieniu! No więc taka była Ziuta. – O czym mówiła w czasie tych przemówień? – pytam. – O tym, jak Bóg wpływał na życie poszczególnych więźniarek w obozie – mówi Maria Markiewicz. – Józia była niezwykle energiczna. Lubiła się śmiać, śpiewać harcerskie piosenki. Do końca życia lubiła ogniska i harcerskie życie – wspomina Anna Kulinicz. Maria Lorens wspomina, jak odbierała od niej telefony. – Mimo 90 lat pani Józefa zachowała głos 20-letniej dziewczyny. Zaczynała zawsze: „Czuwaj! Czy jest druhna Katarzyna?”. I do telefonu podchodziła ta 70-letnia druhna, czyli moja mama – mówi. Józefa dożyła 94 lat. 25 września 1990 roku leżała w szpitalu. Sąsiadki z sali pytały ją, dlaczego jest taka wesoła i dlaczego ciągle śpiewa te harcerskie piosenki. Ziuta odpowiedziała: „Dzisiaj się wybieram do nieba, jak się tu nie radować?”. Tego dnia zmarła. Ludzie, którzy znali ją bliżej, są przekonani, że Józefa Kantor jest święta.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.