Niezwykła kobieta o przezwisku „Proboszcz”w środku piekła obozu Ravensbrück stworzyła… obóz harcerski.
Niezwykła kobieta o przezwisku „Proboszcz” w środku piekła obozu Ravensbrück stworzyła… obóz harcerski. H. Przondziono
Dlaczego „Proboszcz”? Bo Józefa Kantor w hitlerowskim obozie w Ravensbrück prowadziła nabożeństwa podobne do Mszy świętych. Podobne, bo nie było w nich momentu Przeistoczenia. Ale były mszalne modlitwy i komunia duchowa, którą co niedzielę na kolanach przyjmowały setki wzruszonych więźniarek. – Gdyby strażniczki nas nakryły, to dostałybyśmy ciężkie kary! – kiwa głową siwiuteńka Maria Markiewicz z Zawiercia, uczestniczka kilku z tych nabożeństw. – Włącznie z karą śmierci? – pytam. – Raczej zamknięcie w bunkrze czy głodowe dni. Ale miałyśmy wtedy tak wycieńczone organizmy, że wiele z nas by przy takich karach umarło – wyjaśnia spokojnym tonem pani Maria.
Józefa Kantor urodziła się w 1896 roku w Tarnowie. Była ciocią słynnego artysty Tadeusza Kantora. Została nauczycielką i w 1922 roku przyjechała do pracy na Śląsk. Była też harcmistrzynią. – Tyle lat mieszkała w Katowicach Szopienicach, że nawet nabrała śląskiego akcentu – śmieje się była więźniarka Anna Kulinicz. 18 maja byłe więźniarki Ravensbrück spotkają się na Jasnej Górze w dorocznej pielgrzymce wymyślonej przez Ziutę Kantor.
Drużyna wśród zagłady
Jest listopad 1941 roku. Józefa Kantor trafia do Ravensbrück. To straszne miejsce. Kominy krematorium rzygają gryzącym dymem. Prochy tysięcy rozstrzelanych i zmarłych z udręczenia więźniarek Niemcy sypią do pięknego jeziora, które rozlewa się obok. Po obozie snują się przeraźliwe chude, wyniszczone ciężką pracą kobiety. Strażnicy mogą je mordować choćby dla zabawy.
W tej przerażającej chwili Józefa wpada na pomysł, żeby założyć w obozie… drużynę harcerską. Szybko znajduje trzy pierwsze harcerki. – Zaczęłyśmy wywiad harcerski. Każda z nas wyszukiwała harcerki, opierając się na własnej obserwacji – wspominała Ziuta po latach. – Rozpoznawałyśmy je po postawie i zachowaniu wobec innych współwięźniarek. Prawie nigdy nie zdarzyła się pomyłka – stwierdziła.
W ciągu kilku dni drużyna jest zorganizowana. Ma nazwę: „Mury”. Harcerki mają obowiązek promieniować pogodną i pełną opanowania postawą na otoczenie. Mają zbierać wiadomości z zewnątrz, które czasem przenikają do obozu, i szerzyć je wśród więźniarek. Pomagają chorym i staruszkom, które są zagubione i bezradne. – Miałyśmy różne zadania: ratowanie koleżanek od depresji, organizowanie lekarstw i żywności przez druhny pomagające w kuchni i w pracach polowych, naukę alfabetu Morse’a, poznawanie przyrody – wspomina w książce „Zwyciężyły wartości” harcerka „Murów” Katarzyna Mateja. Józefa Kantor organizuje swoim druhnom nawet… harcerskie biegi. Wszystko oczywiście jest tajne.
Harcerki zbierają się w zastępach za barakami, pod pralnią, czasem w kącie sali udają, że czytają listy. W razie potrzeby są też zbiórki błyskawiczne przy pracy, np. w kuchennej piwnicy albo ubikacji.
Pierwsza zbiór-ka całej drużyny odbywa się w wolną niedzielę 3 maja na… głównej ulicy obozu. Wszystkie harcerki przypinają na kurtkach pod numerem zielone listki.
A potem spacerują tam i z powrotem po dwie, po trzy, tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń. – Miałyśmy pilnie wypatrywać innych, podobnie „udekorowanych” koleżanek, czyli harcerek z konspiracyjnej drużyny – wspomina w książce „Ravensbrück” Katarzyna Czajka-Rytwińska. – Nie wolno nam było z nimi rozmawiać, tylko skinąć lekko głową, wymienić uśmiechy i liczyć, ile nas było. „Defilada” ta trwała dość długo, sprawiła nam ogromną satysfakcję. Było nas wtedy około 60. Nikt z otoczenia, nie tylko Niemki, ale i Polki, nie domyślił się niczego – napisała.
Przysięga w hukubombowców
Kobiety, które dopiero wchodzą do obozu, bywają przerażone. Już przy wejściu Niemcy je upokarzają. Kobiety stoją nago przed niemieckimi lekarzami, którzy decydują: ta i ta nadaje się do pracy, a ta nie. Taką nieszczęśniczkę esesmani prowadzą na bok. Ciszę rozrywa suchy strzał. Nagie ciało rozstrzelanej wędruje prosto do krematorium. Józefa i jej harcerki, jeśli tylko jest to możliwe, podchodzą do nowych więźniarek, żeby je w tej dramatycznej chwili pocieszyć.
W 1944 roku do obozu trafia sześć harcerek spod Poznania. Są wystraszone przyjęciem. – W tajemnicy dostarczono im dane informacyjne o prawdziwym stanie politycznym i militarnym Niemców oraz skromne paczuszki z tym, co miałyśmy najlepszego w obozie – wspominała druhna Maria Grabowska. „Nowe” dostały też wraz z paczką wiadomość: „Czuwaj! Wiemy o Was. Jest nas tu 183. Wieczorem zabieramy was na zbiórkę”. Na chwilę przed zbiórką do ich baraku przychodzi po nie sama harcmistrzyni Józefa Kantor.
Harcerki składają też uroczyste ślubowania. Józefa przyjmu-je je na zbiórce całej drużyny, w cieniu obozowego muru. Zapada zmrok i harcerki ledwie rozpoznają poszczególne sylwetki. Józefa wyciąga przemycony harcerski krzyżyk i przemawia. A potem harcerki ślubują na ten krzyż.
– W chwili, kiedy zaczęłyśmy cichutko śpiewać: „Wszystko, co nasze, Polsce oddamy”, rozległ się przeraźliwy głos syreny, oznaczający alarm lotniczy. Poderwałyśmy się, aby biec do bloków, bo takie było zarządzenie, gdy zatrzymała nas drużynowa kategorycznym: „Stać!” – pisała później Katarzyna Rytwińska. – Znów splotłyśmy krąg i przy akompaniamencie wyjącej syreny oraz warkocie przelatujących samolotów alianckich śpiewałyśmy już pełnym głosem słowa rozpoczętej pieśni. Jak mocno biły nam wtedy serca! Jako ostatnie schodziłyśmy z opustoszałej, ciemnej ulicy obozowej, z której już wcześniej uciekły dozorczynie do specjalnych schronów – dodała.
Kilkaset młodych dziewcząt dzięki harcmistrzyni Józefie uwierzyło w obozie w poczucie swojej misji. – Strach wtedy odleciał mnie na zawsze – wspominała Władysława Wojciechowska. – Przestałam istnieć dla siebie i dlatego było mi lżej. Druhna Józefa Kantor nałożyła na mnie jakiś pancerz, który określał moje miejsce w kacecie. Wiedziałam, że słabymi istotami są te, które myślały wyłącznie o sobie, swoim żalu i tęsknocie – stwierdziła. Wtórowała jej druhna Irena Matusiak: – Drużynowa Józefa Kantor kierowała nasze myśli ku sprawom wyższym, abyśmy wyrobiły w sobie silną wolę przetrwania. Wiele z nas właśnie Józi zawdzięcza przetrwanie i powrót do kraju.
Pewnego dnia blokowa, więźniarka wysługująca się esesmankom, łapie Józefę na prowadzeniu modlitwy. Dopada ją, bije i z całej siły kopie. Przez następny miesiąc harcmistrzyni dwa razy dziennie szoruje ubikację. Dlatego wokół baraków, gdzie Józefa prowadzi „Mszę”, więźniarki rozstawiają czujki. Jeśli zbliża się esesmanka albo więźniarka znana z donosicielstwa, kobiety natychmiast podnoszą alarm i przekazują wiadomość do środka. – Dzięki tym nabożeństwom upodlony numer obozowy znów czuł się sobą – wspomina z przejęciem Maria Markiewicz.
Dzisiaj idę do nieba
Po wojnie Józefa ze swojej pensji nauczyciela kształciła zdolnych uczniów. Kilku z nich zostało księżmi.
– Jak ona mówiła o Bogu! – zachwyca się Maria Lorens z Rudy Śląskiej, córka więźniarki Katarzyny Matej. – Nie zostawiała miejsca na wątpliwości. Mówiła o Bogu z taką pewnością, jakby pokazywała palcem chleb i masło. Jej słowa miały ogromną siłę nawracania – mówi.
– Ona mnie zbliżyła do Pana Boga – wyznaje dzisiaj 91-letnia więźniarka Maria Markiewicz. – A wyglądała tak niepozornie, była taka niska, że jak ktoś pierwszy raz na nią popatrzył, to nie bardzo miał zaufanie. No, jak ktoś tak niepozorny może dać coś z siebie. Ale kiedy zaczynała mówić… Kiedyś w Staniątkach byłam świadkiem, jak poszła do księdza i poprosiła, żeby pozwolił jej przemówić w kościele. Ksiądz patrzył na nią nieufnie. Dopiero, kiedy zaczęłam mu Józię przedstawiać, mówić, na jakich wielotysięcznych pielgrzymkach już przemawiała, to się zgodził. I kiedy Józia zaczęła mówić, to ludzie nie chcieli wyjść z kościoła! Innym razem na wielkiej uroczystości w Zduńskiej Woli, poświęconej św. Maksymilianowi, Józia mi mówi: „Wiesz co, ja będę przemawiać!”. Ja na to: „Co ty, Ziuta, kilku biskupów tam siedzi, a ty chcesz przemawiać?”.
A Józia spokojnie: „Tak. Ale chodź tam ze mną”. I po prostu weszła na ambonę i zaczęła mówić. Biskupi z początku popatrzeli na siebie zdziwieni, bo nie wiedzieli, kto to taki. Ale jak ona mówiła! I jakie ogromne brawa bili ludzie po jej przemówieniu! No więc taka była Ziuta. – O czym mówiła w czasie tych przemówień? – pytam. – O tym, jak Bóg wpływał na życie poszczególnych więźniarek w obozie – mówi Maria Markiewicz. – Józia była niezwykle energiczna. Lubiła się śmiać, śpiewać harcerskie piosenki. Do końca życia lubiła ogniska i harcerskie życie – wspomina Anna Kulinicz. Maria Lorens wspomina, jak odbierała od niej telefony. – Mimo 90 lat pani Józefa zachowała głos 20-letniej dziewczyny. Zaczynała zawsze: „Czuwaj! Czy jest druhna Katarzyna?”. I do telefonu podchodziła ta 70-letnia druhna, czyli moja mama – mówi. Józefa dożyła 94 lat. 25 września 1990 roku leżała w szpitalu. Sąsiadki z sali pytały ją, dlaczego jest taka wesoła i dlaczego ciągle śpiewa te harcerskie piosenki. Ziuta odpowiedziała: „Dzisiaj się wybieram do nieba, jak się tu nie radować?”. Tego dnia zmarła. Ludzie, którzy znali ją bliżej, są przekonani, że Józefa Kantor jest święta.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.