Kiedy Aleksander był wielki

Franciszek Kucharczak

|

GN 02/2005

publikacja 12.01.2005 00:47

Aleksander Wielki przez tysiąclecia był bohaterem legend, opowieści, powieści, obrazów i rzeźb. Nie wiadomo, dlaczego rzadko był bohaterem filmów. Najnowszy obraz Olivera Stone'a poprawia statystykę, choć prawdopodobnie widz daleki będzie od tego, co naprawdę oglądali uczestnicy wyprawy Macedończyka. Obok: fragment mozaiki z Pompejów, przedstawiającej bitwę pod Issos. Połowa II wieku p.n.e.

Kiedy Aleksander był wielki Aleksander Wielki przez tysiąclecia był bohaterem legend, opowieści, powieści, obrazów i rzeźb.

Był styczeń 326 r. przed Chr. 120 tys.mężczyzn wpatrywało się w rozciągającą się po drugiej stronie Indusu przestrzeń. Wiedzieli jedynie od Herodota, że są tam piaszczyste pustynie, pełne złota, a w piasku mieszkają mrówki „mniejsze co do wielkości od psów, ale większe od lisów”. Słyszeli też, że pełno tam karłów, czarodziejskich źródeł i ludzi o psich głowach, a słonie tam takie, że nogami rozwalają mury miast.

Z takim stanem wiedzy ruszały na podbój Indii zastępy króla Macedonii. Żołnierze przeszli za swoim wodzem tysiące kilometrów, stoczyli dziesiątki bitew. Pół świata leżało u ich stóp. Więc po co jeszcze szli w nieznane? Bo pół świata to za mało. Aleksander chciał całej Ziemi – od krańców Indii, gdzie wstaje jutrzenka, po słupy Herkulesa, za którymi słońce układa się na spoczynek. Dalej przecież nic już nie ma.

Aleksander robił świetne wrażenie. Muskularny młodzik o jasnej karnacji, otrzymał najlepsze z możliwych wykształcenie. Jego nauczycielem był wielki Arystoteles. „Ojciec dał mi życie, a on piękno życia” – mawiał o nim Aleksander. Ojciec zaś zostawił synowi w spadku Grecję zjednoczoną pod swoim berłem. To za sprawą króla Filipa barbarzyńska Macedonia stała się hegemonem Hellady. Jednak Aleksander zawsze cierpiał, gdy słyszał o kolejnych zwycięstwach swego ojca. Bał się, że nie wystarczy dla niego. Niesłusznie. Ledwo Aleksander skończył dwadzieścia lat, nagła śmierć dopadła Filipa. Zarąbał go mieczem podczas biesiady własny oficer. Diadem królewski spoczął na skroniach Aleksandra.

Myśleli Grecy, że teraz uwolnią się od dominacji Macedonii. Jakże się mylili! Aleksander zdusił bunt w Tebach. Kiedy po dumnym mieście pozostało sześć tysięcy trupów i dymiące zgliszcza, Grekom odeszła ochota do dalszych eksperymentów z wolnością. Teraz młody władca mógł zwrócić się ku Wschodowi, gdzie rządził władca Persji, „król królów” Dariusz III.

Z końcem marca 334 roku ruszyła wielka wyprawa. W sumie, z najemnymi Grekami, szło 35 tysięcy pieszych. Największą dumą Macedonii była jej piechota, trzon strasznej falangi. Nad piechurami, w takt kroków chwiał się las trzymetrowych włóczni. Wrażenie robiły też szwadrony konnicy – razem 5 tysięcy jeźdźców. Poza wszystkim była to chyba też największa w historii wyprawa na kredyt.

Aleksander przejął bowiem po Filipie 60 talentów (czyli około 120 kilogramów złota) w kasie i… 500 talentów długu. Wyekwipowanie nowej kampanii pociągnęło konieczność zaciągnięcia kolejnych 800 talentów pożyczki. Zanim wyruszył, porozdawał jeszcze majątki przyjaciołom i obsypał ich prezentami. Co zostawiłeś dla siebie? – zapytał go któryś z towarzyszy. Aleksander odparł: – Nadzieję.

Król ma klawe życie
Nadzieja była w perskich bogactwach. Najpierw jednak trzeba było pokonać Dariusza. Do pierwszego starcia doszło nad rzeką Granikos. Pancerze i długie włócznie Macedończyków okazały się lepszą bronią od tej, którą walczyli Persowie. Zanim zapadł wieczór, droga w głąb Azji stała otworem. Greckie miasta, takie jak Efez, przyjmowały Aleksandra z entuzjazmem jako wyzwoliciela.

Niedaleko miasta Issos, drogę zastąpił mu z przeważającymi siłami sam Dariusz. Największym wrogiem Persów okazał się jednak sam ich król. Widząc nadciągającego Aleksandra, po prostu wziął nogi za pas. Za nim pognali jego gwardziści, potem reszta oddziałów. Bitwa była przegrana. Prości górale i pasterze z Macedonii otwierali szeroko oczy na widok porzuconych wspaniałości. Sam Aleksander oniemiał na widok bogactwa królewskiego namiotu. Złote naczynia, aromaty, kadzidła, miękkie posłania – istny zawrót głowy. Kiedy Macedończyk ochłonął, wykrzyknął: „To się nazywa być królem!”.

W Damaszku czekały na zdobywców tabory, a wraz z nimi służba domowa Dariusza. Kronikarz wyliczał: 329 muzykantów, 306 kucharzy, 13 cukierników, 17 specjalistów od mieszania napojów, 46 ludzi do uplatania wieńców… Co więcej, w ręce Aleksandra wpadła matka Dariusza, jego żona i dwie córki. Kobiety zostały potraktowane bardzo dwornie. Nie spotkała ich żadna krzywda, a po kilku latach jedna z córek została żoną Aleksandra.

Nie było w Aleksandrze żądzy niszczenia. Kiedy mógł, pozostawiał nawet u władzy urzędników Dariusza. Mało tego, sam zaczął przejmować niektóre miejscowe zwyczaje, a czasem nawet ubierał się po persku. Nie podobało się to macedońskim weteranom, ale zjednywało Persów. Wkrótce wielu z nich zasiliło armię Aleksandra. Tymczasem kolejne prowincje przyjmowały jego zwierzchność. Macedończyk został ogłoszony królem Górnego i Dolnego Egiptu i wybrańcem boga Ra. Uroczyście zasiadł na tronie faraonów w Memfis. W oazie Siwa ogłoszono go synem Zeusa-Amona. Był już więc bogiem.

Rzeka złota
Oszałamiająca kariera zdawała się nie mieć granic. Na szlaku zwycięzcy wyrastały miasta, nieodmiennie nazywane Aleksandriami. Jedno tylko otrzymało inną nazwę: Bukefala. To na cześć rumaka Bucefała, który towarzyszył królowi od młodości i za Indusem dokonał żywota. Zanim Aleksander tam jednak dotarł, czekało go jeszcze wiele bitew, w tym ta największa pod Gaugamelą. Tam, na szerokiej równinie, król Dariusz ponownie stawił czoła swojemu prześladowcy.

Tym razem zebrał gigantyczną armię, jeśli wierzyć przekazom, przekraczającą 200 tysięcy ludzi. To pięć razy więcej niż miał Aleksander. Mimo świetnego wyszkolenia macedońskiej armii i przewagi taktycznej, jej klęska wisiała w powietrzu. Sytuację uratował znów niezawodnie zawodny Dariusz. Przeraził się szaleńczej szarży Aleksandra i uciekł tak samo jak pod Issos.

Armia perska poszła w rozsypkę. Teraz przed zwycięzcą otwarły się bramy Babilonu. Jego mieszkańcy ogłosili Aleksandra „władcą czterech stron świata” i następcą Nabuchodonozora. W niedalekiej Suzie czekał na niego bajeczny skarb państwa perskiego. 40 tysięcy talentów w monetach i wiele innego dobra ostatecznie uwolniło go od problemów finansowych. Jakby tego było mało, w Persepolis Aleksander zagarnął skarb tak wielki, że – jak twierdzili współcześni – trzeba było 10 tysięcy par mułów i 5 tysięcy wielbłądów, żeby to wszystko wywieźć.

Kraniec świata tuż tuż
Wciąż jeszcze żył Dariusz. Zepchnięty w kraniec dawnego imperium uciekał przed prześladowcą. Wreszcie ugodził go mieczem zbuntowany satrapa Bessos. Aleksander zastał stygnące ciało. Zerwał z ramion królewski płaszcz i przykrył nim zwłoki. Potem urządził Dariuszowi wspaniały pogrzeb, zaś królobójcę schwytał i kazał ukrzyżować.

Teraz mógł zebrać i przygotować potężną armię. Chciał iść dalej, do Indii. Wschodni kraniec świata wydawał się bliski, bo w mniemaniu Greków tuż za górami Hindukuszu powinien być ocean.
Za Indusem żołnierze nie napotkali spodziewanych dziwów. Zaskoczyło ich co innego – klimat. Ludzi zaczęły trapić nieznośne upały połączone z wdzierającą się wszędzie wilgocią. Brnęli jednak dalej. Dziwiła ich nieznana architektura, inne obyczaje. Ludzie w bawełnianym odzieniu, z farbowanymi brodami, patrzyli na przybyszów z równym zdziwieniem, ale bez wrogości.

Opór stawił dopiero radża Poros. Rozstawił słonie bojowe po drugiej stronie rzeki Hydaspes. Aleksander zdołał się przeprawić nocą, w czasie szalejącej burzy. Zanurzony w nurtach rzeki, miał powiedzieć: „Czy wy, Ateńczycy, uwierzycie, ile niebezpieczeństw gotów jestem przeżyć, żeby tylko zdobyć sobie u was wielką sławę?”.

Kiedy pokonany radża Poros stanął przed Macedończykiem, ten zapytał go, jak życzy sobie być potraktowany. – Po królewsku! – padła odpowiedź. Aleksander uczynił go satrapą prowincji.

Boski, ale śmiertelny
Kiedy armia dotarła do rzeki Hyfazis, stało się coś, czego Aleksander nie przewidział: zbuntowało się wojsko. Macedończycy mieli dość. Tropikalna ulewa do reszty wypłukała z nich ducha. Chcieli do kraju.
Aleksander był upokorzony. Po trzech dniach żołnierze usłyszeli: „Wracamy”.

Na wiosnę 324 roku mocno uszczuplona armia stanęła w Suzie. Teraz wódz wyprawił wielką ucztę, po czym odprawił 10 tysięcy weteranów, którzy pragnęli powrócić do Macedonii. Każdego z nich hojnie obdarował.

Rok później boski Aleksander przebywał w Babilonie, planując nową wyprawę. Trzeba było przecież zdobyć Półwysep Iberyjski, Galię i Italię. Potem kolej miała przyjść na Półwysep Arabski.
Pewnie osiągnąłby cel, gdyby był nieśmiertelny. Okazało się jednak, że boskość Aleksandra ma swoje granice. Powaliła go gorączka. 13 czerwca 323 roku zmarł.

Miał 33 lata, z czego ponad jedną trzecią spędził na wielkiej wyprawie. Jego imperium, stworzone z rozmachem niemającym sobie równych, szybko się rozpadło. Pozostała pamięć największego zdobywcy, który o dziwo, zamiast niszczyć, raczej łączył kultury.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.