Rodzice czy klienci sektora usług prokreacyjnych?

Barbara Fedyszak-Radziejowska, doktor socjologii, pracownik Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN

|

GN 27/2009

publikacja 02.07.2009 10:38

Różnice między kobietą i mężczyzną są realną rzeczywistością, a nie wynikiem szkolnej edukacji

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Kryzys gospodarczy zdominował doniesienia ze świata. Ale w czerwcu, jak co roku, ulicami europejskich miast (Warszawa, Zurych, Rzym) przeszły parady równości. W Warszawie dodatkowo obradował Kongres „Kobiety dla Polski, Polska dla kobiet”, który zaproponował wiele nowych rozwiązań, a wśród nich także te, które zmierzają do ograniczenia dyskryminacji osób o „odmiennej orientacji seksualnej”. Chodzi o ustawę o związkach partnerskich, gwarantującą równe prawa „współdzielącym życie partnerkom i partnerom” oraz edukację seksualną w szkołach, wykorzystującą podręczniki zweryfikowane „pod kątem usunięcia szkodliwych stereotypów dotyczących mniejszości”. Zdaniem obradujących kobiet, niezbędne są także kampanie społeczne i medialne „promujące różnorodność”.

Deputowana do PE J. Senyszyn raczyła powiedzieć, że homofobia, jak każda fobia, jest chorobą, którą trzeba leczyć, sięgając po stosowne regulacje prawne. Dlatego postanowiłam, zanim zostanę osobą „przymusowo leczoną”, publicznie sformułować moje poglądy w tej kwestii i sprawdzić, czy są przejawem „jednostki chorobowej” zdiagnozowanej przez prof. Senyszyn. Słyszę zewsząd, że proponowane zmiany w ustawodawstwie poszerzą prawa i wolności obywatelskie „wszystkich”, a zrównanie praw heteroi homoseksualistów będzie bezkonfliktowym wzbogaceniem życia społecznego o rozwiązania zmniejszające poziom dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Podobno nikt na tych zmianach nie straci, a zyskają wszyscy, i wspólnota, i demokracja, i sprawiedliwość. Czy aby na pewno?

Uważam, że spotkanie kobiety i mężczyzny jest wyjątkowym, najważniejszym i zarazem najtrudniejszym testem dla naszej tolerancji i zdolności zaakceptowania różnorodności. To fascynujące i egalitarne doświadczenie jest dostępne wszystkim, bez względu na zamożność, wykształcenie, rasę i miejsce urodzenia. Ośmielam się sądzić, że różnice między kobietą i mężczyzną są realną rzeczywistością, a nie wynikiem szkolnej edukacji i tradycyjnych stereotypów, i dlatego spotkanie dwu płci to wydarzenie niezwykłe. Związki jednopłciowe wydają mi się „łatwiejsze”, bo łączą ludzi podobnych do siebie i nie wymagają konfrontacji z problemem odmienności płci.

Małżeństwo mężczyzny z kobietą jest niezwykłe także dlatego, że rodzą się w nim dzieci. Niezależnie od trwałości związku, wspólne dziecko wiąże rodziców „na wieczność”, tworząc nowy i niepowtarzalny zestaw chromosomów. Narodzenie dziecka to nieprawdopodobny, niedający się porównać z niczym innym, symboliczny wyraz fenomenu spotkania Adama z Ewą. I pozostanie takim, jeśli uchronimy się przed „planową gospodarką” ludzkimi embrionami i sztucznym zapładnianiem macic w nowoczesnym sektorze „usług prokreacyjnych”. Czyli jeśli nie posłuchamy głosu Kongresu „Kobiety dla Polski” i zachowamy wyjątkowość rodziny, małżeństwa i rodzicielstwa bez zmian.

Jednak to nie koniec mojej narracji. Zawiera ona także przypomnienie zasady, zgodnie z którą rodzice mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie z takim samym systemem wartości jak ten, który powołał je do życia. Rodzice mają więc prawo zachęcać dzieci do wyboru podobnej drogi życiowej. I tak kształtować ich system wartości, by kolejne pokolenia rodziły się jako owoc miłości, a nie efekt usług prokreacyjnych świadczonych jednopłciowym związkom. Mają prawo oczekiwać, że ich wizja ojcostwa i macierzyństwa nie będzie kwestionowana przez państwo, wbrew ich woli i poza ich wiedzą.

Rodzice mają także wspólnotowe obowiązki, a wśród nich kształtowanie postawy szacunku i tolerancji swoich dzieci dla osób, które wybierają inną drogę życiową i inaczej realizują swoje płciowe i społeczne role. Oczekują wsparcia państwa w procesie edukacji, która nie rani i nie obraża ani wielodzietnych rodzin, ani kobiet „pracujących w domu”, ani osób o homoseksualnej orientacji. Rodzice nie mają obowiązku rezygnować ze swoich poglądów, podobnie jak geje i lesbijki. Ale kształtowanie postaw dzieci jest niezbywalnym prawem rodziców. W procesie wychowywania dzieci i rodzice mają prawo liczyć na pomoc państwa, szkoły i sprzyjające rodzicielstwu rozwiązania ustawowe. Nie dlatego, że kochają piękniej niż inni i nie dlatego, że są katolikami. Takie są po prostu ich rodzicielskie uprawnienia.

Nie zmienia tego fakt, że realia naszego życia są inne niż przekazywane wzory. Tak dzieje się nie tylko w rodzinach, lecz także w związkach partnerskich i konkubinatach. W procesie socjalizacji przekazujemy wartości cenione wysoko, wymagające pracy nad sobą. Proza życia nie odbiera nam prawa do promowania trwałych związków kobiety i mężczyzny. Zmiany kodu kulturowego, proponowane na paradach równości i na Kongresie „Kobiety dla Polski”, odbierają rodzicom prawo do wychowywania dzieci zgodnie z ich systemem wartości. Prawa jednych stają się ograniczeniem praw innych.

Poszerzenie wolności dla związków partnerskich i zmiany w szkolnej edukacji ograniczą w praktyce wolność rodziców. Nawet gdyby III RP stała się państwem laickim, jak Francja, a katolicy w Polsce mniejszością, rodzice nadal będą wychowywać swoje dzieci. Jeśli chcemy im to prawo odebrać i narzucić inny, „postępowy”, państwowy wzorzec, to powiedzmy to otwarcie. I nie wprowadzajmy w błąd mamieniem, że „tylko” poszerzamy – bezkolizyjnie? – zakres obywatelskich praw i wolności. Bo w istocie bardzo go ograniczamy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.