Wolność w Babilonie

Wojciech Wencel, poeta, publicysta pisma "44"

|

GN 18/2008

publikacja 09.05.2008 06:00

Film Mela Gibsona „Braveheart” kończy się sceną egzekucji Williama Wallace'a - szkockiego bohatera narodowego, przywódcy chłopskiego powstania przeciw Anglikom, które wybuchło w 1297 r. Tuż przed śmiercią niezłomny bojownik o niepodległość swego kraju wykrzykuje słowo „Freedom!”.

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Zawsze zastanawiałem się, dlaczego nie krzyczy „Scotland!”. Tym bardziej że wyrok wykonywany jest publicznie w Londynie, pośród wrogo nastawionej gawiedzi. Kiedy podczas II wojny światowej polscy skazańcy stali naprzeciw niemieckiego plutonu egzekucyjnego, raczej nie krzyczeli „Wolność!”. Zdarzało się im natomiast krzyczeć „Niech żyje Polska!”. Podobnie pierwsi chrześcijanie, wydani lwom na pożarcie, zamiast opiewać wewnętrzną swobodę, modlili się do Boga, dedykując swoją ofiarę w sposób bardzo konkretny. Dzisiaj wyżej od konkretu ceniona jest jednak abstrakcja.

Nikt nie chce umierać za ziemię ojców czy wiarę w Trójjedynego Boga. Bohaterowie hollywoodzkich filmów zwykle giną za wolność osobistą, demokrację albo prawa człowieka. Ideał wolności nie jest już warunkiem koniecznym do wyznawania jakiejś głębszej wartości, lecz celem samym w sobie. Żaden czyn osoby publicznej nie podlega ocenie moralnej, bo godziłoby to w wolność jednostki. O tym, że taka jest logika świata, wiadomo nie od dzisiaj. Ciekawe jednak, że nieograniczona wolność staje się bóstwem chrześcijan.

Przykład pierwszy z brzegu. Naczelny kowboj III RP Wojciech Cejrowski ogłasza wszem i wobec, że rezygnuje z polskiego obywatelstwa. Ponieważ denerwują go wysokie podatki w krajach Unii Europejskiej, wyjedzie na stałe do Ameryki Południowej. Kupił już spory kawał ziemi w Ekwadorze. Teraz wybuduje na niej hacjendę, otrzyma ekwadorskie obywatelstwo i będzie żył jak król. Choć zmiana obywatelstwa z powodów ekonomicznych już na chłopski rozum wydaje się czymś niegodnym, większość chrześcijan nie ma odwagi tego przyznać. Zamiast jasnego postawienia sprawy słyszymy banialuki, że „to jego prywatne życie i jego wybór”.

Otóż nie całkiem, skoro przyszły Ekwadorczyk chwali się swoją decyzją we wszystkich możliwych mediach. W normalnych warunkach wywołałoby to dyskusję na temat dewaluacji patriotyzmu, ale ponieważ osobistej wolności należy dziś składać pokłony, nikt takiej dyskusji nie podejmie. Podobnie jest z prawami gejów. Kiedy media zarzuciły Ewie Sowińskiej, że zamierza wprowadzić zakaz pracy dla zdeklarowanych homoseksualistów w szkołach, pani rzecznik praw dziecka natychmiast zdementowała te pogłoski. A przecież gejostwo to nie tylko praktyka homoseksualna, uprawiana w miejscach odosobnionych. To również głęboko wynaturzona wizja świata i rodziny. Osobiście nie chciałbym, aby moje dziecko słuchało na lekcjach o tym, że najfajniej jest mieć dwóch tatusiów albo dwie mamusie.

Teza, że geje czy lesbijki byliby znakomitymi rodzicami z uwagi na wrodzoną empatię i tolerancję, jest przecież jedną z podstaw tęczowej propagandy, która równocześnie oskarża tradycyjne rodziny o eskalację przemocy. Choć wszyscy jesteśmy grzesznikami, to jednak prawda domaga się świadectwa. Szacunek dla osoby nie zmienia faktu, że w perspektywie chrześcijańskiej homoseksualizm nie jest żadną „orientacją” czy innym „stylem życia”, tylko poważnym nieuporządkowaniem moralnym. Tymczasem większość z nas coraz częściej przyjmuje do wiadomości katechezę tego świata. Niektórzy twierdzą, że powodem takiej postawy jest miłość bliźniego, ale to bzdura. W gruncie rzeczy boimy się powoływać na naukę Kościoła, bo zaraz ścigałby nas jakiś gejowski aktywista, a i w oczach znajomych utracilibyśmy opinię ludzi cywilizowanych.

Przykłady można mnożyć. Eksperymenty genetyczne, aborcja, eutanazja, zapłodnienie in vitro – wszystko to akceptujemy jako składnik dzisiejszego świata i sami już nie wiemy, jaki mieć do tego stosunek. A może Bóg naprawdę nie jest doskonały? Na pewno chciał dobrze, ale Mu nie wyszło. Nic złego się nie stanie, jeśli współcześni naukowcy poprawią Jego dzieła. W końcu to ludzie utalentowani i wykształceni, a od czasu stworzenia świata nauka poczyniła kolosalny postęp. Bóg z pewnością nie miał takich instrumentów do badań, jakimi dysponują dzisiejsi lekarze czy genetycy. Skoro świat im ufa, dlaczego my mielibyśmy się wobec nich dystansować? Wprawdzie Kościół naucza inaczej, ale on zawsze podejrzliwie traktuje odkrycia naukowe. Galileusza też potępił, a potem się okazało, że facet miał rację.

Generalnie ludzie chcą mieć święty spokój. Ponieważ pragną żyć w przyjaznym świecie, dostosują się do każdej herezji. Będą naciągać pogańską plandekę na drzewo krzyża i udawać, że nie widzą, jak bardzo od niego odstaje. Oczywiście, można przyjąć i taką postawę. Ostatecznie mamy wolność. Ale niech nikt później nie opowiada, jak bardzo kocha Jana Pawła II, bo niedobrze się robi od tej hipokryzji. Chowając głowę w piasek, niczym nie różnimy się od mieszkańców Zachodu, którzy przerabiali tę lekcję przed na-mi. Sekularyzacja nie polega na jednorazowym sprzeniewierzeniu się Bogu, lecz na stopniowym oswajaniu zła. Tego procesu także w Polsce prawdopodobnie nie da się zatrzymać. Chodzi tylko o to, by nazywać rzeczy po imieniu i samemu nie paść ofiarą katechezy tego świata, który już dawno stał się Babilonem z Apokalipsy św. Jana.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.