Czeski film

Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor "Frondy"

|

GN 42/2007

publikacja 19.10.2007 10:43

"Laska" znaczy "miłość". "Milost" znaczy "łaska".

Wojciech Wencel Wojciech Wencel

Kiedy na początku września Vaclav Havel domagał się, aby wybory parlamentarne w Polsce odbyły się pod nadzorem międzynarodowych obserwatorów, uznałem to za dyplomatyczne faux pas. Nie przypuszczałem jednak, że pomysł byłego prezydenta Czech dotknie mnie osobiście. A tu proszę. Równo tydzień przed wyborami pukają do moich drzwi dwaj stuprocentowi Czesi: poeta Miloš Doležal i tłumacz Jaroslav Šubrt. Czy to przypadek, że odwiedzają mnie akurat w momencie, gdy termometry w polskich domach pękają od politycznej gorączki, na partyjnych konwencjach szaleje tropikalna choroba z Filipin, a wszyscy wokół powtarzają jak mantrę: „Mordo ty moja”?

Oczywiście, że nie. Wprawdzie moi goście starają się rozmawiać głównie o literaturze, ale – jak na obserwatorów przystało – bacznie się rozglądają. Jeden chciał chodzić z dyktafonem po Matarni i nagrywać głosy ptaków, a zastałem go na drodze wśród parafian wykrzykujących raz „Tusk!”, raz „Kaczyński!”. Drugi wyszedł do Empiku po płyty z muzyką etniczną, a wrócił z gazetą codzienną, której nagłówki krzyczały to samo, co parafianie. Najwidoczniej Havel nie chciał drażnić naszego rządu i zamiast polityków przysłał na przeszpiegi pisarzy. Sam Szwejk lepiej by tego nie wymyślił.

Czerstwy chleb
Przepraszam Miloša i Jardę za tę nieufność, ale musiałem zachować minimum czujności i powagi. Zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej, kiedy każdy Polak wyciąga z szafy stare sztandary i idzie na wojnę. Na szczęście alarm okazał się fałszywy i przez dwa dni mogłem świętować z moimi czeskimi przyjaciółmi triumf życia nad polityką.

Początki były oczywiście trudne, głównie za sprawą językowych nieporozumień. Kiedy Miloš stwierdził, że mieszkamy z żoną w ładnym „baraku”, w mojej kieszeni otwierał się już szwajcarski scyzoryk i tylko interwencja Jardy, tłumaczącego, że chodzi o „dom”, zapobiegła rozlewowi krwi. Zamieszanie wywołała też próba usadzenia gości w salonie, czemu nie można się dziwić, zważywszy, że krzesło to po czesku fotel, a dywan – kanapa. Przy kolacji heroicznie zniosłem uwagę na temat jakości pieczywa, za co chwilę później otrzymałem nagrodę w postaci wyjaśnienia, że „czerstwe” to dla Czecha „świeże”. Wreszcie odpowiedziałem uśmiechem na zaskakujący komplement poety, iż na podwórku pachnie. Niestety, tłumacz natychmiast sprecyzował znaczenie tego słowa, ściskając nos palcami. I mina mi zrzedła.

Já jsem Wołodyjowski!
Niemniej po zaliczeniu większości pułapek zastawionych przez słowiańszczyznę znaleźliśmy wspólny język, który, z grubsza rzecz ujmując, można określić jako angczepol z elementami łaciny. I wszystkim nam wyszło to na dobre. Czesi dodatkowo wnieśli do rozmowy swoją słynną mieszankę nostalgii i purnonsensu, a ja ograniczyłem się do końskiej dawki dewocji i dumy narodowej. Z upływem czasu i śliwowicy wszystko się jednak mieszało i zacierało: języki, temperamenty, granice humoru i powagi. W efekcie po kilku godzinach nie sposób już było stwierdzić, kto jest Czechem, a kto Polakiem. Miloš wołał: „Já jsem Wołodyjowski!”. Jarda wspominał drogę krzyżową, obsadzoną morawskimi śliwami. Natomiast ja snułem absurdalną opowieść o przedwojennym nauczycielu, który przez lata wyłudzał masło od gospodarza, aż tłusta gospodyni weszła nago do beczki i powiedziała: „Tak się, panie szkolny, masełko ubija!”.
Ktoś powie, że ta jedność była tylko chwilowa, bo potem film mi się urwał, ale to nieprawda. Choć przyjaciele wyjechali i w mieszkaniu zrobiło się cicho, ten czeski film wciąż przesuwa mi się przed oczami. Klatka po klatce. I jeśli miałbym wskazać swoją drugą ojczyznę, nie miałbym już z tym problemu.

Kościół i wieś
Wybitny pisarz Paweł Hertz powiedział kiedyś, że są tylko dwie siły, z którymi należy się liczyć: Kościół i wieś, a inteligencja jest czymś wtórnym i może działać tylko wtedy, jeśli uzna prymat tych dwóch sił. W Czechach istnieje wielka tradycja współistnienia kultury wysokiej i niskiej, która u nas została unicestwiona. Tacy pisarze międzywojenni, jak Jan Zahradníek, Bohuslav Reynek czy Jakub Deml, to autorzy erudycyjnych poematów, którzy całe życie spędzili na prowincji. Charakterystyczne, że wszyscy byli blisko Boga, podobnie zresztą jak ich kontynuatorzy: Miloš i Jarda.

Ojczyzna ciszy i bólu
Żarty żartami, ale Czechy wcale nie są krajem wesołych ateistów, choć od czasów Austro-Węgier katolicyzm rzeczywiście ma tam wątpliwą reputację. W gruncie rzeczy są ojczyzną ciszy i bólu. Podczas tych dwóch wspaniałych dni, które spędziłem z czeskimi braćmi – a był to rewanż po moim pobycie na Morawach – rozmawialiśmy niemal wyłącznie o Bogu, poezji i śmierci. Nawet wówczas, kiedy głośno śmialiśmy się z ludowych dowcipów.

Tragizm polski często jest wyniosły i odświętny, tragizm czeski kryje się w plebejskiej codzienności, co niekiedy owocuje groteską. Ale obie tradycje wyrastają z tego samego, chrześcijańskiego ducha i są stworzone po to, by się wzajemnie dopełniać. Wszyscy wiemy, że czeskie słowo „laska” oznacza „miłość”. Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę z faktu, że czeskie „milost’” to po polsku „łaska”. Jeśli coś ma ożywić europejską wspólnotę, to właśnie ten językowy paradoks. I wnioski, jakie z niego wyciągniemy na poziomie kultury.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.