Tak to tak, a nie to nie

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 05/2007

publikacja 06.02.2007 10:23

Choć w dążeniu do prawdy możemy popełnić błędy i choć często jest ona trudno osiągalna, chrześcijanin nie może jej unikać

Tak to tak, a nie to nie

Sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa rozsypała społeczną i polityczną układankę, na którą patrzyliśmy przez ostatnie lata. Poszczególne części polskich puzzli rozleciały się na różne strony i teraz zaczynają się układać z powrotem.

Obraz, jaki się wyłania, jest częściowo znany, ale widać w nim nowe zarysy. Znane są te fragmenty, które tworzyło dotąd środowisko Radia Maryja i „Naszego Dziennika”, a także, z drugiej strony, „Gazety Wyborczej”. Nowe jest to, że te obrazy zaczynają się na siebie nakładać. Fundamentalizm pierwszych i relatywizm drugich wydawał się sytuować te środowiska na przeciwległych krańcach ideowych, więc skąd ta zgodność?

Nowa linia podziału
Mam wrażenie, że nagle pojawiła się nowa linia podziału opinii publicznej: na tych, którzy sądzą, że rezygnacja arcybiskupa była dobrym krokiem, i tych, którzy uważają, że stało się źle. Wielu publicystów unika odpowiedzi na to pytanie wprost, gdyż mogłoby to ich postawić w kłopotliwej sytuacji. Odpowiadają oni pośrednio, albo broniąc arcybiskupa, albo atakując media oraz prawdziwych lub urojonych wrogów Kościoła, albo wreszcie krytykując nadmierną ingerencję rządu w sprawy kościelne lub jego brak reakcji. Różnym ludziom sprawa arcybiskupa Wielgusa kojarzy się z różnymi obsesjami. W wielu skrajnych wypowiedziach na ten temat wspólna jest jednak niechęć do lustracji.

W jednym z najdziwniejszych tekstów w tej sprawie ks. prof. Czesław Bartnik mówi o „oczyszczaniu” Kościoła przez „zabijanie” księży. Przytacza wszelkie możliwe i niemożliwe argumenty na obronę arcybiskupa i wytacza najcięższe działa przeciw jego krytykom. Atakuje „sektę”, czyli „korporację antykościelną”, zaliczając do niej publicystów „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku”, „Więzi”, „Gazety Polskiej”, a nawet niektórych dominikanów i jezuitów. Porównuje ich do średniowiecznych katarów. Usprawiedliwia arcybiskupa Wielgusa, pisząc, iż sądził on najwidoczniej, „że żadnych dokumentów już nie ma”. Użalając się na zagrożenia Kościoła, konkluduje, że „trzeba będzie nosić ze sobą rewolwery, by bronić się przed rewolwerowcami”. Ksiądz profesor winien rozważyć, co to znaczy, że na czele wykrytej przezeń sekty stanął ostatecznie papież Benedykt XVI.

W tymże „Naszym Dzienniku” Jan Maria Jackowski twierdzi, że ujawniając prawdę, dziennikarze uderzają w Kościół, gdyż wizja Kościoła nie jest oparta na perspektywie doczesnej. Pisze też o współczesnej wizji józefinizmu, czyli ingerencji władz politycznych w życie Kościoła. Czyżby, jego zdaniem, pojęcie prawdy było tylko „doczesne”? W tym samym numerze dziennika pewien ksiądz sugeruje, że arcybiskup został „zaszczuty przez pismaków”, gdyż wyrok na niego wydano nocą, a „diabeł nie śpi, działa pod osłoną nocy”. Obawiam się, że było inaczej, gdyż dokumenty w sprawie arcybiskupa czekały w IPN parę miesięcy na uwagę episkopatu, a arcybiskup zechciał się do nich ustosunkować dopiero po objęciu urzędu.

W „Gazecie Wyborczej” Jacek Żakowski powołuje się na przykład prymasa Stefana Wyszyńskiego po 1956 r. oraz papieża Jana Pawła II, który także „nigdy nie zajął się rozliczeniami”. W „Polityce” ten sam autor wykrył, że polscy „neokonserwatyści”, którzy atakowali arcybiskupa, tylko udają chrześcijan, a naprawdę kierują się nienawiścią. Żakowski chce chyba przez to powiedzieć, że posiadł wiedzę o kryteriach bycia chrześcijaninem. Ale co zrobi z papieżem?

Obsesją prasy zachodniej jest zły, prawicowy rząd w Polsce. Christopher Caldwell z „Financial Times” sprowadza problem do tego, że rząd braci Kaczyńskich chce wykorzystać lustrację do wprowadzenia „dziedzicznej arystokracji opozycjonistów”, opartej na zasadzie zemsty. Nawet skądinąd dobrze poinformowany w sprawach polskich, umiarkowany zwolennik lustracji, Timothy Garton Ash, nie omieszkał dopiec braciom Kaczyńskim, tak jakby to oni byli obrońcami arcybiskupa.

Kwestie fundamentalne
Niezależnie od politycznego hałasu wokół arcybiskupa, pozostają jednak kwestie fundamentalne. Po pierwsze należy pamiętać o tym, że decyzje w sprawach doktrynalnych i personalnych należą do samego Kościoła katolickiego. Po drugie, pamiętając o tym, władze Kościoła winny brać pod uwagę, że błędy w kwestiach doktrynalnych rodzą podziały w Kościele, zaś błędy personalne podkopują zaufanie wiernych. W sprawie arcybiskupa Wielgusa nie było problemów doktrynalnych, natomiast podtrzymywanie i wspieranie tej kandydatury groziło na dłuższą metę erozją autorytetu Kościoła oraz społecznego zaufania do niego. Stąd wynika ogromna odpowiedzialność władz kościelnych za czyste reguły postępowania.

Po trzecie wreszcie, i najważniejsze, w sprawie tej ważna jest prawda. Być może nie znamy całej prawdy o działalności arcybiskupa, ale bezsporne jest to, że podpisał umowę o współpracy z wywiadem PRL, co stało w jawnej sprzeczności z interesem Kościoła oraz z memoriałem biskupów z lata zeszłego roku. Prawdą jest też, że arcybiskup najpierw wypierał się współpracy z wywiadem, potem się do niej przyznał, a ostatnio znów zmienił zdanie. Nie uzurpując sobie oczywiście uprawnień Pana Boga co do Sądu Ostatecznego, trudno go jednak po ludzku bronić jako niezłomnego i godnego zaufania obrońcę Kościoła przed sektą nienawistników.

Ostatecznie więc, choć w dążeniu do prawdy możemy popełnić błędy i choć często jest ona trudno osiągalna, chrześcijanin nie może jej unikać, a nawet jest zobowiązany do jej poszukiwania. W końcu to Chrystus nakazał, by nasza mowa była tak – tak, nie – nie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.