Puste miejsca przy stole

Wojciech Roszkowski, historyk, publicysta, poseł do Parlamentu Europejskiego

|

GN 49/2006

publikacja 05.12.2006 08:52

Trudno dać pociechę ludziom, gdy brakuje wiary w życie przyszłe.

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski

Przychodzimy, odchodzimy, leciuteńko na paluszkach – śpiewano dawniej w krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Nasze życie jest nieustannym witaniem nowo narodzonych i żegnaniem umierających. Odchodzących nie zawsze cicho, czasem w wypadku samochodowym, czasem w bolesnej chorobie, czasem w wybuchu metanu lub węglowego pyłu. Cóż możemy sobie powiedzieć my, którzyśmy jeszcze zostali? Że każdego z nas czeka śmierć, że każdy musi się pogodzić ze stratą najbliższych, że każdy już przez to przeszedł? Marna pociecha. Zmarli jej zresztą nie potrzebują. Potrzebują jej żyjący, ci, którzy nagle stracili męża, syna, ojca, brata… Na pewno potrzebują realnego, a nie tylko deklarowanego, wsparcia materialnego, bo ich życie stało się nagle znacznie trudniejsze. Ale potrzebują także otuchy i nadziei.

Jak pocieszyć?
Więc co ma im powiedzieć ktoś obcy, tym bardziej ktoś niejako zawodowo zajmujący się cudzymi sprawami, działający publicznie, a więc w dziedzinie, w której tak trudno odróżnić prawdziwie ludzkie uczucia od troski o popularność? Jest więc współczucie oficjalne, urzędowe, niewątpliwie potrzebne, gdyż organizujące życie zbiorowe wedug zasad i wartości. Żałoba narodowa po tragedii w kopalni „Halemba” miała właśnie taki wymiar. Ale potrzeba też współczucia prywatnego, wynikającego z dogłębnego zrozumienia uczuć kogoś innego.

Każdy bowiem tak samo cierpi po stracie najbliższych. Można sobie ten ból wyobrazić, bo pamiętamy, co czuliśmy, gdy odeszli nasza własna matka lub ojciec, dziadkowie czy – co chyba najboleśniejsze – córka lub syn. Pamiętamy ten straszny szok i uczucie, że już tej osoby nie zobaczymy, nie usłyszymy, że z nią nie porozmawiamy. To prywatne współczucie budzi się w nas niezbyt często, tak jesteśmy zajęci swoimi sprawami, tak znieczuleni przez medialny zalew informacji o różnych wypadkach i nie- szczęściach. Ale bez tego współczucia stajemy się sami mniej ludzcy.

Na szczęście, choć nie jesteśmy zbyt dobrym społeczeństwem, choć na co dzień rzadko potrafimy być dla siebie dobrzy, tej solidarności w cierpieniu nie brakuje nam w chwilach wyjątkowo poruszających, takich jak katastrofa hali w Katowicach czy też niedawna tragedia na „Halembie”. Ludzie garną się wtedy na miejsce wypadku, zapalają świeczki, modlą się, wspominają zmarłych i szukają słów, którymi mogliby pocieszyć rodziny. Słowa te przychodzą trudno, bo czym jest słowo wobec odejścia człowieka? Kiedy nagle zmarł syn mojego kolegi, szukałem niedawno takich słów, i jedyne, co mi przychodziło do głowy, to straszna myśl, co bym sam czuł na jego miejscu.

Oswajanie śmierci
Trudno znaleźć takie słowa, a tym bardziej prawdziwą pociechę. Może właśnie dlatego śmierć zbliża nas do myślenia o tym, co potem. Naprawdę trudno dać pociechę ludziom bez wiary w życie przyszłe. Bez tej wiary trudno o nadzieję, a nawet trudniej o miłość. Bo jak naprawdę wytłumaczyć sobie sens życia, jeśli kończyłoby się ono tu, na ziemi? I jak je zaakceptować, jeśli poza ulotnymi chwilami szczęścia jest ono pełne trudu, niepokojów, zmartwień i cierpień?

Kiedyś wszyscy odejdziemy. Każdy z nas musi dojrzeć do świadomości własnej śmierci i każdy jest zobowiązany, by pomóc innym, na przykład młodszym, dojrzeć do tego samego. O ile łatwiejsze to się staje, kiedy uwierzymy przez łzy, że się jeszcze kiedyś spotkamy i że jeśli do tego dorośniemy, spotkamy się w bardziej szczęśliwych okolicznościach…

Smutna ta Barbórka, ale nadchodzi czas Bożego Narodzenia, gdy wspominamy przyjście na świat Tego, który pokonał śmierć i który wskazywał, jak dojść do królestwa niebieskiego. Pomyślmy więc o śmierci słowami mądrego wiersza Szymona Muchy, ozdobionego niedawno wspaniałą muzyką Zbigniewa Preisnera, dzięki czemu powstała jedna z najpiękniejszych kolęd:

„Przyjdź na świat, by wyrównać
rachunki strat,
Żeby zająć miejsce wśród nas,
puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się
dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są puste miejsca
przy stole.

Daj nam wiarę, że to ma sens,
że nie trzeba żałować przyjaciół,
Że gdziekolwiek są – dobrze im jest, bo są z nami, choć w innej postaci.
I przekonaj, że tak ma być, że po głosach ich wciąż drży powietrze,
Że odeszli po to, by żyć, i tym
razem będą żyć wiecznie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.