Lustracja w Kościele?

Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej

|

GN 10/2006

publikacja 06.03.2006 14:03

Czy rzeczywiście dramat – tak jak w greckiej tragedii – polega na tym, że nie ma żadnego dobrego wyjścia?

Lustracja w Kościele? Stanisław Filosek (z lewej) przyznał się, że jako „Kałamarz” donosił SB na kolegów z hutniczej „Solidarności”. Przeprosił za to ich kapelana ks.Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Siedlik Fotorzepa/Bartosz

Czy potrzebna jest lustracja w Kościele? W polskich mediach trwa żywiołowa dyskusja na ten temat. Kolejne redakcje ujawniają rzekomych agentów w sutannach. Wystarczył przysłowiowy kamyk, aby spowodować lawinę. Kilkanaście dni temu ks. Tadeusz Isakowicz- -Zaleski wystąpił z apelem, aby ujawnili się byli współpracownicy SB wśród księży archidiecezji krakowskiej. Ten znany kapłan, ongiś kapelan nowohuckiej „Solidarności”, dotarł do swych teczek w IPN i odkrył, że wśród tych, którzy nań pisali donosy, byli także jego koledzy księża, dziś piastujący nawet prestiżowe funkcje. Nie ujawniając nazwisk, ks. Zaleski wezwał ich do wyznania win i przeprosin. Bez skutku. Ten niecodzienny apel u jednych wzbudził akceptację, u innych zażenowanie i zgorszenie. Abp Stanisław Dziwisz powołał komisję historyczną, która ma przebadać sprawę.

Dzika lustracja
Kilka dni później „Tygodnik Podhalański” poinformował, jakoby współpracownikiem SB był ks. Mirosław Drozdek, twórca i kustosz sanktuarium maryjnego na Krzeptówkach. „Wprost” oskarżyło o to samo ks. Janusza Bielańskiego, proboszcza krakowskiej katedry. Oskarżeni zaprzeczają zarzutom. W mediach, jak i w Kościele trwa debata, czy i w jakim zakresie księża winni podlegać lustracji. Jej orędownicy argumentują, że skoro Kościół pozostaje w służbie prawdy, to nie można ukrywać bolesnych faktów. Przeciwnicy mówią z kolei, że – w imię nawet najbardziej wzniosłych ideałów – nie można narażać na szwank dobrego imienia człowieka, tym bardziej jeśli wina nie jest udowodniona. Dowodzą, że opublikowanie nazwiska kogoś, kto w aktach SB figuruje jako tajny współpracownik, równoznaczne jest z wydaniem wyroku wobec człowieka pozbawionego możliwości obrony. W procesie ujawianiania kolejnych „TW”, widzą nie tyle rękę sprawiedliwości, co tryumf byłych służb. Osądowi podlegać winni bowiem oprawcy, a nie ich ofiary.

Jakie wyjście?
Co zrobić w tej sytuacji? Czy rzeczywiście dramat – tak jak w greckiej tragedii – polega na tym, że nie ma żadnego dobrego wyjścia? Choć Kościół jest zaskoczony gwałtownym biegiem spraw, nie może pozostać bez inicjatywy. Udawanie, że problem nie istnieje, do niczego nie doprowadzi. Pierwszym krokiem – moim zdaniem – winno być stwierdzenie, że lustracja, tak jak pojmuje ją polskie prawo, nie dotyczy Kościoła. Ustawa lustracyjna nie dąży do ujawniania osób podejrzewanych o współpracę, aby je publicznie napiętnować. Zakłada natomast uchronienie kluczowych stanowisk w państwie od osób, które ukrywają swą niejasną przeszłość ze względu na niebezpieczeństwo podatności na manipulację. To Kościoła nie dotyczy.

Rzetelna analiza
W konteście Kościoła musimy mówić o czym innym, mianowicie o moralnej przejrzystości tych, którzy nauczają innych. Chodzi o wiarygodność świadectwa. Wierni muszą mieć pewność, że Kościół sprawę grzechu (np. w formie współpracy z SB) traktuje poważnie i dąży do jej wyjaśnienia. Konieczne zatem jest uruchomienie wewnątrz Kościoła mechanizmów, które pracować będą w tym kierunku. Najlepszym z istniejących pomysłów – tak jak już zrobiło kilka diecezji – jest powołanie w każdej z nich kompetentnych specjalistów, którzy mogą poddać krytycznej ocenie źródła SB i ocenić, któ rzeczywiście zawinił. Każdy przypadek współpracy był inny, a fakt założenia teczki „tajnego współpracownika” nie jest dowodem rozsztrzygającym o winie. Wielu duchownych było skazanych na kontakty z przedstawicielami SB (obecnych w tzw. aparacie wyznaniowym PRL), co nie musiało mieć znamion współpracy.

Jeśli wina zostanie jednak udowodniona – czego oczywiście nie należy ogłaszać w świetle jupiterów – to decyzją biskupa jest takie czy inne rozwiązanie problemu danej osoby. Nie musi być to oczwywiście skazanie na banicję, czy administracyjne pozbawienie funkcji. Udowonieniu grzechu towarzyszy przecież – pod określonymi warunkami – postawa miłosierdzia. Jest to sprawa sumienia danego biskupa i konkretnego kapłana. W każdym razie i wierni, i opinia publiczna winni mieć pewność, że takie oczyszczające procedury mają w Kościele miejsce.

Przy okazji nie zapominajmy, że akta byłej SB zawierają nie tylko historię ponurej wspópracy, ale przede wszytkim stanowią dokumentację represji wobec Kościoła, z której tenże wyszedł zwycięsko. Najlepszym przykładem jest teczka obecnego Księdza Prymasa, kard. Józefa Glempa. Czytając ją, dowiemy się, jak bardzo był on nieugięty i jak konsekwentnie odmawiał współpracy. Jestem przekonany, że rzetelne przebadanie materiałów IPN nie tylko nie przyniesie szkody Kościołowi, ale dostarczy kolejnych dowodów jego heroicznej postawy. Potrzeba jednak czasu, konsekwencji i rzetelności. A jak ognia winniśmy unikać relatywizacji kryteriów moralnej oceny, gdyż to przyniesie najgorsze efekty w świadomości etycznej społeczeństwa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.