Dwa rodzaje niewierzących

o. Jacek Salij

|

GN 02/2005

publikacja 12.01.2005 00:18

"Było to wczesnym rankiem w jakimś dniu powszednim, chyba z dziesięć lat temu. Wyszedłem odprawiać Mszę świętą, w kościele trzy starsze panie, a pierwszą ławkę zajęło czworo młodych ludzi, w tym jedna dziewczyna. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ..."

Dwa rodzaje niewierzących

* o. Jacek Salij dominikanin, profesor teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego

Wśród niewierzących jest wielu takich, którzy nie tylko nie są nam nieżyczliwi, ale w różnych sporach zajmują stanowisko bliskie nauce Kościoła.

Szkoda, że to dopiero teraz! – wyszeptał po zakończeniu liturgii chrzcielnej mój znajomy, któremu udzieliłem chrztu na łożu śmierci. Poznałem go mniej więcej rok wcześniej, kiedy jego choroba była już zdiagnozowana, a prognozy raczej niepomyślne. Zresztą nawet wtedy nie zamierzał szukać wiary ani Pana Boga, tylko życzliwie przypatrywał się procesowi powrotu do wiary, jaki właśnie dokonywał się w życiu jego żony. Można powiedzieć, że jego nawrócenie i chrzest były niezamierzonym skutkiem ubocznym nawrócenia jego żony.

Ateista, a porządny
Opowiadam tę historię ze względu na słowa, jakie usłyszałem od jego przyjaciela, kiedy odwoził mnie do domu po jego pogrzebie: „On, chociaż był człowiekiem niewierzącym, zawsze żywił respekt dla wiary i Kościoła. Związek między tą jego życzliwą neutralnością wobec wiary a późniejszym nawróceniem był dla jego przyjaciela czymś oczywistym.

Nie odkrywam Ameryki, zwracając uwagę na te dwie zupełnie różne postawy duchowe. Są niewierzący z zasady nieżyczliwi wobec religii, ich niechęć do Kościoła przybiera niekiedy postać antyreligijnej alergii. Niektórym z nich nie przeszkadza to zresztą mieć zaprzyjaźnionego księdza, którego lubią i szanują.

Jednak są również tacy niewierzący, o których zdecydowanie nie można powiedzieć, żeby byli osobistymi nieprzyjaciółmi Pana Boga czy Kościoła. Mogą różnych rzeczy w religii nie rozumieć, mogą krytykować – nieraz słusznie, nieraz niesłusznie – różne przejawy życia religijnego, ale nigdy nie posunęliby się do twierdzeń, że religia jest rakiem ludzkości albo że księża to tylko oszuści, zajmujący się wyciąganiem pieniędzy od naiwnych ludzi. Wręcz przeciwnie, w sumie pozytywna rola Kościoła w życiu społecznym nie ulega dla nich wątpliwości.

Nigdy też nawet do głowy im nie przyjdzie odmawiać religii czy Kościołowi prawa głosu w różnych współczesnych debatach albo prawa do obecności w przestrzeni publicznej. Nawet jeżeli z jakimś konkretnym stanowiskiem Kościoła się nie zgadzają.

A co szczególnie ważne: ci drudzy niewierzący zazwyczaj nie są moralnymi relatywistami. Dekalog jest dla nich bardzo ważnym punktem orientacji w budowaniu swoich postaw moralnych. To spośród takich niewierzących rekrutują się głośni laiccy krytycy prawa aborcyjnego, jak włoski prawnik i politolog Norberto Bobbio, przeciwnicy eutanazji, jak Ryszard Fenigsen, zapłodnienia in vitro, jak francuski genetyk, Jacques Testart, czy klonowania ludzkich zarodków, jak warszawski filozof, Bogusław Wolniewicz. Zapewne każdy z nas ma wśród swoich znajomych tego rodzaju niewierzących.

Warto szukać porozumienia
Mimo woli przypominają się słowa Pana Jezusa: „Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,40). A przecież wśród ludzi niewierzących jest wielu takich, którzy nie tylko że nie są nam nieżyczliwi, ale w różnych fundamentalnych sporach epoki współczesnej zajmują stanowisko bliskie nauce Kościoła. My, katolicy, prawie nie staramy się o to, żeby znaleźć w tych ludziach sprzymierzeńców w obronie wartości szczególnie dzisiaj zagrożonych.

Toteż wielu ludzi sądzi dziś, iż zasada nierozerwalności małżeństwa czy bezwzględne prawo dzieci poczętych do życia to tylko wyznaniowe przepisy katolicyzmu, a nie – jak jest w istocie – obowiązujące wszystkich ludzi i nie przez ludzi ustanowione prawo moralne.

Owszem, sprzymierzeńcy, z którymi nie łączy nas wspólnota wiary, to zazwyczaj sojusznicy trudni. Ktoś np. może zdecydowanie się sprzeciwiać klonowaniu ludzkich zarodków, a zarazem równie zdecydowanie domagać się legalnej eutanazji. Myślę jednak, że warto docenić już sam fakt, że przynajmniej częściowo – i to w bardzo ważnej sprawie – jest nam ze sobą po drodze.

Jeżeli zaś wyraźnie nazwiemy ważne sprawy, w których jest nam nie po drodze, może pojawić się szansa zawiązania takiego dialogu, który przemieni się w autentyczne i obustronne pogłębianie się w prawdzie.

Również z niewierzącymi, których cechuje otwarta niechęć wobec religii i Kościoła, warto szukać porozumienia. Otwarta niechęć bywa niekiedy skutkiem głębokich ran, jakie temu człowiekowi zostały zadane w przeszłości. Może kiedyś spróbuję podjąć ten temat, teraz opowiem tylko o jednym bardzo trudnym dla mnie wydarzeniu.

Najdłuższa Msza w życiu
Było to wczesnym rankiem w jakimś dniu powszednim, chyba z dziesięć lat temu. Wyszedłem odprawiać Mszę świętą, w kościele trzy starsze panie, a pierwszą ławkę zajęło czworo młodych ludzi, w tym jedna dziewczyna. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ani w kościele, ani w zakrystii nie było w tym czasie żadnego z moich zakonnych współbraci.

Ledwie zacząłem modlitwę, cała czwórka zabrała się do rozrabiania. Młodzi zaczęli głośno sobie pokpiwać, rzucać groźby pod moim adresem, sypać wulgarnymi wyrazami. Nie wiedziałem, jak się zachować. Próba wyciszenia ich spowodowałaby zapewne skutek odwrotny. Na pomoc starszych pań nie mogłem liczyć. Błyskawicznie podjąłem decyzję, że będę odprawiał w taki sposób, jakbym tych napastników nie widział ani nie słyszał. Starsze panie zachowały się idealnie, uczestniczyły we Mszy tak jakby były w kościele same.

Na szczęście nie próbowali podejść do ołtarza ani napastować mnie fizycznie. Wyszli z kościoła już po dziesięciu minutach. Miałem jednak poczucie, że to prześladowanie z ich strony trwało nieskończenie długo. Po zakończeniu tej Mszy nie miałem sił nawet na to, żeby zdjąć szaty liturgiczne. Teraz myślę , że z Bożą pomocą jedno udało mi się na pewno: w żaden sposób nie przyczyniłem się wówczas do pogłębienia w tych młodych ludziach ich antyreligijnej alergii. A to jest – jak sądzę – już całkiem niemało.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.