Rodziny ciąg dalszy

Ks. Roman Tomaszczuk

|

GN 48/2008

publikacja 01.12.2008 16:40

Szkoła z duszą - Jak utrudnić dzieciom życie, żeby potem były zwycięzcami? Wysłać je do salezjańskiej szkoły.

Rodziny ciąg dalszy fot. ks. Roman Tomaszczuk

Uśmiechnięta od ucha do ucha siostra Danuta Kowal upiera się, że chce mi pokazać ducha rodziny. W tym celu nie zamierza zaprowadzić mnie do klasztoru czy do swoich przyjaciół z Dzierżoniowa. Wchodzimy do szkoły. Typowa „tysiąclatka” jest w opłakanym stanie. – Proszę się nie martwić, ten budynek mamy od niedawna i powoli go remontujemy. Będzie lepiej – zapewnia siostra dyrektor. Zaprasza do kolejnych klas podstawówki i gimnazjum. Rozmowa z uczniami, obserwacja pracy nauczycieli, a potem opowieści rodziców przekonują: mury to tylko dodatek. Istota tkwi o wiele głębiej.

Wiedza – pierwsze skrzydło
Mała Wiktoria dopiero zaczyna uczyć się pod okiem salezjanek. Jest jednym z czternaściorga dzieci z pierwszej klasy. Entuzjazm widać tu gołym okiem. Jej rówieśnicy z zapałem opowiadają o swoich szkolnych dokonaniach. Lubią tu przychodzić, bo – jak mówią – jest fajnie i literki są super, i koledzy też. Kasjan zdobywa się nawet na wyznanie: kocham naszą panią. Rodzice podzielają zdanie swoich dzieci. Ewa Michalak obie córki posyła do Zespołu Szkół Sióstr Salezjanek. – Małoliczne klasy pozwalają nauczycielowi na śledzenie postępów w nauce każdego ucznia – mówi. – Na bieżąco wiem, co dzieje się z Asią i Krysią.

Gdy proszę nauczyciela o informacje, wiem, że nie będzie próbował zbyć mnie ogólnikami, bo naprawdę zna moje dziecko. To, czego nie zauważę w domu, on wyłapie w szkole. Cenię sobie taką współpracę – podkreśla. – Nauczyciele są otwarci na nasze sugestie. Wiedzą, że w relacji z nimi nie jesteśmy petentami, ale partnerami. Ufam im, oddając swoje dziecko na kilka godzin pod ich opiekę, i mam pewność, że to, co się wydarza w szkole, jest zgodne z moją ojcowską miłością – mówi Sławomir Parzonka. – Gdy nasze dzieci szły do szkoły, zastanawialiśmy się z żoną, co chcemy im zapewnić. Wybraliśmy: przyjazne i bezpieczne środowisko życia i kontynuację wychowania rodzinnego. Dlatego uczą się u salezjanek – dodaje.

Wiara – skrzydło drugie
– Pewnie, że są takie koleżanki, które uważają, że musimy zostać zakonnicami – uśmiecha się Basia, gimnazjalistka, która od 3. roku życia uczy się w salezjańskich placówkach, i wciąż nie ma dosyć. – Jesteśmy zupełnie normalne. Zależy nam tylko, żeby ta normalność była ewangeliczna – uśmiecha się i opowiada o działającej od roku Salezjańskiej Wspólnocie Ewangelizacyjnej. – To nasz sposób na autentyczność i konsekwencje w życiu – dodaje Ania. – W szkole nie ma jakiegoś szczególnego nacisku na sprawy religijne. Dlatego założyliśmy tę grupę, żeby pogłębiać naszą wiarę. Kasia i Justyna zastrzegają: – Szkolna kaplica czasami świeci pustkami. Jako wierzący jesteśmy przeciętni. Dopiero, gdy chcemy powalczyć o więcej, odkrywamy, że Jezus mieszka z nami pod jednym dachem, że kaplica to bardzo skuteczna i ważna sala lekcyjna – mówią. Rodzice widzą to trochę inaczej. – Świadomie utrudniamy dzieciom życie. Ewangelia nie jest łatwa. Jezus ostrzega, że to wąska, stroma ścieżka i krzyż – mówi Sławek. – Jednak sprawdziliśmy, że tylko taka droga ma sens i daje solidny fundament pod dom życia – przekonuje. – Dlatego potrzebujemy sprzymierzeńców w konsekwentnym realizowaniu naszych wartości. Salezjanki sprawdzają się tu w stu procentach – podkreśla.

Miłość – szybowanie ku niebu
– Wszystkie dzieci nadają się do tej szkoły – zapewnia Elżbieta Ołoszczyńska. – Jednak nie wszyscy rodzice powinni do tej szkoły posyłać swoje dzieci. System wychowawczy stosowany w salezjańskich placówkach oparty jest na ścisłej współpracy rodziców, uczniów i nauczycieli. Jeżeli któreś ogniwo zawodzi, nie będzie spodziewanych owoców – precyzuje. Nie wystarczy jednak postulować zaangażowania rodziców. Trzeba im dać ku temu sposobność. Rodzice salezjańskich uczniów znają się bardzo dobrze i wiedzą, że także oni tworzą atmosferę placówki. Nawet nie próbują zrzucać na szkołę całej odpowiedzialności za wychowanie dzieci. Wystarczy im pomoc z jej strony. Dlatego nie tylko organizują, ale także biorą udział w kilku szkolnych wydarzeniach. Ostatnio była to Cecyliada. – Z każdej klasy rodzice, uczniowie i nauczyciele popisywali się swoimi talentami muzycznymi – opowiada Sławomir Parzonko. – W wakacje już po raz trzeci wzięliśmy udział w rodzinnym spływie kajakowym, a pod koniec roku bawimy się na festynie szkolnym – wylicza. – Do tego dochodzą jeszcze specjalne konferencje i szkolenia, które dają nam nową wiedzę na temat wychowania – zaznacza Ewa Michalak. – Szkoła staje się w ten sposób naturalną kontynuacją domu, a nie obcym czy nawet wrogim światem – mówi.

Ideał – to znaczy: tu i teraz
– Kocham dzieci i swoje zgromadzenie – wyznaje siostra dyrektor. – Dlatego dzieciom i rodzicom oddaję swoje serce, które jest uformowane w szkole ks. Bosko. Wierzę, że system zapobiegania patologii serca, umysłu i sumienia jest bardziej skuteczny, niż leczenie ran zadanych przez brak wartości albo antywartości – dopowiada. I wszystko staje się jasne. Okaleczone zębem czasu mury szkoły rzeczywiście są tylko dodatkiem do tego, co jest o niej pełną prawdą: że wychowanie, także w szkole, potrzebuje pełnego zaangażowania i klimatu, który rodzi się w rodzinie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.