Bezpłodni rodzą dzieci

Joanna Jureczko-Wilk

|

GN 13/2008

publikacja 01.04.2008 12:19

Małżeństwa starające się o dziecko nie muszą wybierać między in vitro a adopcją. Mogą spróbować naprotechnologii, która jest zgodna z nauką Kościoła.

Bezpłodni rodzą dzieci Dzięki naprotechnologii udaje się ustalić przyczynę niepłodności w prawie 100 proc. przypadków fot. EAST NEWS/PHANIE

Naprotechnologia to metoda leczenia bezpłodności kobiet, a także wielu innych chorób ginekologicznych. Jej podstawą jest przede wszystkim dogłębne poznanie, jak funkcjonuje organizm kobiety, i leczenie dostosowane indywidualnie do każdej pacjentki. Tym sposobem da się ustalić przyczyny bezpłodności, które często wymykają się powszechnie stosowanej diagnostyce. Naprotechnologia powstała i od 30 lat jest praktykowana w USA, w Irlandii – od dziesięciu. Jej specjaliści leczą także w Kanadzie, Australii, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Chorwacji i na Słowacji.

Tylko w Irlandii dzięki tej metodzie w ciągu ostatnich dziesięciu lat urodziło się 750 dzieci. 130 par, które wcześniej bez skutku próbowały zapłodnienia in vitro, poczęło i urodziło dzieci w sposób zupełnie naturalny. – Naprotechnologia to rzetelna diagnostyka, której teraz często brakuje w ginekologii – mówi jeden z warszawskich lekarzy. – Niepłodność jest objawem nieprawidłowości w obrębie układu rozrodczego. Najpierw należy szukać przyczyny, a potem leczyć. Niestety, ginekologia często idzie na skróty: jeśli kobieta ma problemy z zajściem w ciążę, od razu myśli się o in vitro.

Kobieta pod lupą
Kobiecy organizm niezwykle precyzyjnie „dostraja” wiele czynników, które powodują, że w pewnych okresach kobieta jest płodna, a w innych nie. To cały system, który zmienia się z godziny na godzinę. Dlatego tak ważna jest obserwacja – częsta i dokładna, by uchwycić moment, w którym pojawiają się nieprawidłowości. I skutecznie zadziałać. Często „przeszkód” w poczęciu dziecka jest kilka naraz i to zarówno po stronie kobiety, jak i mężczyzny. Naprotechnologia proponuje sprawdzone schematy leczenia mężczyzn w połączeniu z dobrą znajomością najpłodniejszego okresu cyklu owulacyjnego kobiety – co daje największe szanse na sukces.

Na pierwszy rzut oka naprotechnologia może kojarzyć się z metodą obserwacji śluzu, pozwalającą ustalić dni płodne i niepłodne. Rzeczywiście, twórca naprotechnologii prof. Thomas W. Hilgers, amerykański ginekolog i chirurg, członek Papieskiej Akademii Pro Vita, sięgnął właśnie po tę metodę, by szczegółowo poznać działanie organizmu każdej pacjentki. Przypomina to tworzenie indywidualnej mapy płodności, która potem jest pomocna w doborze leczenia. O tym, jak małżonkowie słabo znają swoje organizmy, świadczy chociażby fakt, że tylko w ciągu kilku pierwszych miesięcy szczegółowej obserwacji kobieta jest w stanie bardzo precyzyjnie ustalić płodny okres. Mając tę wiedzę, jedna trzecia małżeństw, zgłaszających się do specjalistów naprotechnologii w USA i Irlandii, już wtedy zachodzi w ciążę. Bez leczenia.

Prosta i skuteczna
Agnieszka i Michał Pietrusińscy z Warszawy chcieli mieć drugie dziecko, ale od lekarzy słyszeli, że już ich pierwsze dziecko jest cudem, więc teraz mogą liczyć tylko na in vitro. Jako katolicy odrzucili możliwość sztucznego zapłodnienia. O naprotechnologii usłyszeli na kongresie, potem w ręce trafiła im fachowa literatura. W USA odszukali instruktorkę tej metody Joannę Nycz-Wasilec. Kiedy pod koniec ubiegłego roku do Polski przyjechał irlandzki specjalista naprotechnologii dr Phil Boyle, odbyli konsultację i usłyszeli, że mają 75 proc. szans na kolejne dziecko.

Agnieszka Pietrusińska przeszła szkolenie w Nowym Jorku i jest jednym z pierwszych w Polsce instruktorów tej metody. Pod jej okiem bezpłodne pary uczą się, jak prowadzić obserwację cyklu miesiączkowego. – Przez trzy cykle miesiączkowe kobieta bardzo uważnie i właściwie bez przerwy obserwuje biomarkery płodności: pojawiający się śluz, krwawienia, plamienia. W tej metodzie nie są konieczne pomiary temperatury – mówi Agnieszka. – Ważne, by obserwacje były prowadzone bardzo rzetelnie i od razu prawidłowo zapisywane na karcie obserwacji. Instruktorzy są właśnie po to, by nauczyć kobiety, jak to robić według określonych standardów, korygować błędy i odpowiadać na pytania.

Po trzech cyklach para zgłasza się do lekarza naprotechnologa, który na podstawie prowadzonych obserwacji może rozeznać, jak działa organizm kobiety i w odpowiednim momencie zlecić dodatkowe badania, a potem w razie potrzeby włączyć odpowiednie leczenie. Wszystko odbywa się w odpowiednim, indywidualnie dobranym czasie cyklu hormonalnego, by ustalić, gdzie dochodzi do zakłóceń, uniemożliwiających zajście w ciążę. Dzięki naprotechnologii udaje się ustalić przyczynę niepłodności w prawie 100 proc. przypadków. A znalezienie przyczyny to połowa sukcesu. Stała obserwacja organizmu pozwala też odpowiednio do postępujących skutków leczenia dobierać leki i ich dawkowanie.
– Ponieważ naprotechnologia opiera się na odczytaniu sygnałów, płynących z ciała kobiety i ich wykorzystaniu do diagnostyki, nie ma przeciwwskazań do jej stosowania – mówi dr Ewa Ślizień-Kuczapska, ginekolog położnik z Warszawy.

Nie tylko dla bezpłodnych
Zdaniem prof. Hilgersa, skuteczność tej metody zależy m.in. od ścisłej współpracy pacjentki i lekarza. W przeciwieństwie do in vitro, naprotechnologia nie polega na „zrobieniu dziecka”, ale pozwala, by kobieta poczęła je, donosiła i urodziła w sposób zupełnie naturalny. Na efekty trzeba czekać do dwóch lat. Ale warto. Dzięki naprotechnologii 30 proc. par, które wcześniej bez skutku próbowały sztucznego zapłodnienia, doczekało się potomka (mimo że próby in vitro obniżają szanse małżonków na naturalne poczęcie). Dzięki tej metodzie w ciążę zachodzi 80 proc. leczących się par. Dla porównania: in vitro kończy się sukcesem tylko dla 30 proc. starających się.

– Bezdzietne pary są zdeterminowane. Pielgrzymują od lekarza do lekarza i wszędzie słyszą, że jedyną nadzieją jest sztuczne zapłodnienie. Nikt nie mówi im o tym, że ono dewastuje organizm i psychikę. Napro zaś przywraca kobiecie zdrowie, także w dziedzinie płodności, by mogła począć upragnione dziecko – podkreśla Maria Środoń z Fundacji MaterCare International, która w Niepokalanowie organizuje warsztaty dla niepłodnych małżeństw. Naprotechnologia przydatna jest także w diagnozie i profilaktyce innych chorób kobiecych: raka piersi, raka narządów rodnych, osteoporozy, kłopotów z donoszeniem ciąży.

Kościół za
– Małżonkowie mający problemy z poczęciem dziecka są stawiani przed wyborem: in vitro albo adopcja. I myślą, że innego wyjścia nie ma. Nie mówi się im o naprotechnologii, która w innych państwach z powodzeniem jest stosowana od wielu lat i która w swoich założeniach jest zgodna z nauką Kościoła – mówi ks. Józef Kloch, rzecznik Episkopatu Polski. Naprotechnologia była tematem rozmów Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, która zebrała się w lutym.

Zastanawiano się, czy mogłaby być bardziej rozpowszechniona i finansowana w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. – Na razie trudno mówić o rozwoju tej dziedziny w Polsce, skoro w trakcie szkolenia są raptem dwie osoby – podkreśla dr Maciej Barczentewicz, ginekolog położnik z Lublina. – Wielu lekarzy jest nią zainteresowanych, ale barierą są koszty: trzynastomiesięczne szkolenie w Irlandii lub USA, po którym zyskuje się stosowne uprawnienia, kosztuje 4,5 tys. euro. – Jest jeszcze inne ograniczenie – dodaje ginekolog z Poznania. – Lekarz, decydując się na naprotechnologię, zobowiązuje się do szanowania płodności jako cennego daru. Nie może więc przepisywać swoim pacjentom środków antykoncepcyjnych.

Lekarz, który kończy kurs naprotechnologii, nie zgodził się na rozmowę ani nawet na ujawnienie nazwiska. Boi się rozbudzać nadzieję bezpłodnych par w sytuacji, kiedy w Polsce naprotechnologia jest jeszcze w powijakach. – Wyzwaniem teraz jest to, aby jak najsprawniej, w najbliższym czasie, przeprowadzić pełne kursy szkoleniowe dla nowych instruktorów i lekarzy w Polsce – podkreśla Maria Środoń. – Osoby, które już się wyszkoliły w USA, inwestując w to własne oszczędności i pozyskując pomoc od sponsorów, spotykają się teraz z tak wielkim zapotrzebowaniem, że mogą sprostać tylko niewielkiej części zgłaszających się par. Koniecznie potrzebują współpracowników.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.