16 kilometrów apatii

Marcin Jakimowicz

|

GN 06/2008

publikacja 06.02.2008 14:30

Wspólne euro? Przecież tu nie można normalnie przejść przez granicę! – kpili zdesperowani kierowcy. Stali od tygodnia w szczerym polu w gigantycznym korku na ukraińskiej granicy. Nie zostawiali na celnikach suchej nitki.

16 kilometrów apatii fot. Henryk Przondziono

W Korczowej trwa blokada drogi. Z trudem przeciskają się tylko skutery. Od tygodnia trwa protest celników. Maszerujemy wzdłuż 16-kilometrowego szpaleru tirów. Znudzeni faceci w szoferkach grają w karty i gotują na gazowych butlach chińskie zupki. Musimy uważnie patrzeć pod nogi. Wokół szczere pole, na horyzoncie jedna ubikacja toi toi, a kierowcy stoją od tygodnia. Kucają między maszynami. Ta ściółka niejedno kryje – śmieją się. Najbardziej zdesperowani są ci, którzy przyjeżdżali niedawno. Wiedzą, że przed nimi kilka dni tkwienia w szczerym polu. A do ciepłego domu w Terespolu czy Przeworsku rzut beretem. Ale co robić? Prezes kazał jechać i nie chciał słuchać żadnych tłumaczeń. Stoją i marzną.

Kpiny
Gdy przechodzimy obok ogromnych MAN-ów, volvo i mercedesów, kierowcy wychodzą z szoferek. Wszyscy zadają to samo pytanie: Zaczęli puszczać? Od kilkunastu godzin celnicy nie odprawili ani jednego tira. Grupka kierowców gromadzi się na poboczu. Zaczynają narzekać. W czasie godzinnej rozmowy nie zostawiają na celnikach suchej nitki. Gdyby zacytować ich opinie o służbie celnej i wyjąć wszystkie wulgaryzmy, wszystko zmieściłoby się w jednym akapicie. – Rozumiemy, że strajkują pielęgniarki, ale oni? – krzyczeli kierowcy – To kpina! Strajkują, bo odkąd wprowadzono dla Ukraińców wizy, skończyła się kontrabanda i lewe pieniądze. Czekali, aż wejdziemy do Schengen, by o ich proteście dowiedziała się Bruksela. Mówię panu, nie można przejechać granicy bez włożonych w paszport 50 lub 100 złotych – przekonuje Roman z Terespola. – Inaczej wezmą cię na rampę i solidnie przetrzepią. A po co ci to? Kilka godzin w plecy. Zawsze coś znajdą. Na przykład to, że zamiast jednego kartonu papierosów wieziesz dwa. To nie granica, to parodia. Pół biedy, jak się trafi na celnika, który już zbudował sobie dom albo zbiera tylko na dachówki. Najgorzej, jak odprawia cię ktoś, kto postawił dopiero fundamenty – wybuchają śmiechem.

Kowboje gotują zupkę chińską
Są wkurzeni na media. – Telewizja podała, że trwa normalna odprawa tirów. I co ja żonie powiem, jak zapyta, co robiłem przez siedem dni? – wybucha śmiechem Krzysiek, młody chłopak z Radomia. W szoferce swojego MAN-a spędza cały dzień. – To mój drugi dom – opowiada. – Szesnaście biegów, sprzęgło w lewarku, nie muszę ruszać nogą. Na osobówki patrzę z góry. Mogę jechać dziennie dziewięć godzin, ale po 4,5 godziny muszę zrobić obowiązkową przerwę. Ma trwać 45 minut, ale zazwyczaj stoi się godzinkę. Dieta? 35 złotych na dzień. Co gotuję? Mam tu jakieś zupki chińskie. Ale ile na tym ujedziesz? Żołądek ci wysiądzie. Wiesz, mit kowboja-truckera zniknął po drugim wyjeździe – opowiada. – To ciężki kawałek chleba. To nie Stany, gdzie „mistrz kierownicy ucieka”. Gdzie tu uciec?

Dziś przez cały dzień podjechałem sto metrów. Za zachodnią granicą robię dziennie 600 kilometrów, w Polsce trzysta. Jedziesz wykończony przez środek Augustowa, a wszyscy na ciebie trąbią i przechodzą na drugą stronę ulicy. Telewizja opowiadała rano o środowisku truckerów. Bzdura! Nie ma czegoś takiego. Jest nas zbyt wielu. Nie jeździmy na tych samych trasach. Raz Berlin, raz Estonia. To nie jest jednolita grupa, która – jak powiedzieli wczoraj panowie z TVN-u – słucha polskiego country. Skoro kierowcy tirów słuchają country, to pewnie wszyscy polscy taksówkarze słuchają heavy metalu – wybucha śmiechem Krzysiek. – Nikt z nas nie słucha country – dopowiadają jego kumple „po fachu”. Przy drodze stoi kilkudziesięciu facetów.

Ludzie dzwonią i pytają: po co stoimy? Czemu nie jedziemy przez Barwinek na Słowację? Nie możemy. Każdy z nas na drogę dostaje od odbiorcy towaru tzw. pepeszkę. A tam jest ściśle określone przejście graniczne, przez które musisz przejechać. Nie możesz ruszyć przez Hrebenne czy Dorohusk. Nie ma bata. Dobrze, że jest w miarę ciepło. Gdyby był mróz, wielu podusiłoby się w tych swoich ogrzewanych kabinach…

Drugie dno
Po ośmiu dniach marznięcia kierowcy nie wytrzymali. Puściły im nerwy. Ponad setka ruszyła w stronę granicznego szlabanu. Zanosiło się na niezłą jatkę. Jako jedyni dziennikarze szliśmy z nimi krok w krok. Po drodze padały bojowe hasła: Sprawdzić stan majątkowy celników! Nie podoba im się? Zwolnić i przyjąć nowych! – Jak nie macie ludzi, to zatrudnijcie nas, Ukraińców! Od razu zrobi się ruch na granicy – zawołał rosły jak topola facet w dresie. – Mieszkam we Lwowie – ciągnął. – Piechotą zaszedłbym w dwa dni, a siedzę tu już od ośmiu! Dostajemy raz dziennie jakąś grochówkę czy flaczki. Jak psy! Nie pofatygował się tu żaden konsul czy ambasador. Od tygodnia! Możesz to sobie wyobrazić? Władza o nas zapomniała. Co nas obchodzi wasz wewnętrzny konflikt? Załatwiajcie go sobie sami, a nas wypuśćcie do domu!

Im bardziej zbliżaliśmy się do granicy, tym kierowcy szli wolniej, a buńczuczne hasła wypowiadali ciszej. Po co się narażać celnikom? Ten bunt ma drugie dno. – Zrozum pan, ja tędy przejeżdżam dwa razy w tygodniu. Po co celnicy mają zapamiętać moją gębę i rejestrację? Zziębnięci kierowcy chcieli rozmawiać z naczelnikiem Służby Celnej. Gdy wyszedł po kwadransie i w okrągłych słowach zaczął ich przekonywać, że trwa normalna praca, ktoś krzyknął: Kłamstwo! Skończcie wreszcie ten strajk! – Ale przecież my nie możemy strajkować! – spokojnie odparował celnik. – Moi koledzy są na zwolnieniach lekarskich. Pod jego butami leżało w błocie kilkadziesiąt drobnych monet. To kierowcy zrzucili się na celników. – Przecież są tacy biedni – kpili. – A wy? Nie strajkujecie? – zaczepiali pilnujących porządku funkcjonariuszy Straży Granicznej. – Macie za dużo forsy? Też sobie postrajkujcie! Macie być gorsi?

Robimy blokadę! – zawołał któryś z Ukraińców. W poprzek drogi stanęło kilkadziesiąt tirów, choć właściwie wystarczyłyby dwa, na początku i końcu kolejki. Nie przepuszczali żadnego samochodu. Musiała zawrócić nawet karetka, jadąca do jednego z kierowców, który po kilku dniach stania w korku stracił przytomność. – Po co blokujecie tę drogę? – pytałem kilkunastu ukraińskich kierowców. – Wiemy, że to bezsens. Ale przynajmniej coś się dzieje – odpowiadali. – Ktoś podał przez CB-radio, żeby stanąć w poprzek drogi, to stanęliśmy. Po co? Sami nie wiemy.

Granica została odcięta. Dwaj pracownicy przejścia granicznego i barmanki z pobliskiej knajpy Wschód 24 h właśnie skończyli pracę. By wrócić do domu, ruszyli samochodem drogą wśród kartofliska. Brnęli przez gęste błoto. Paryż–Dakar – ryknęli śmiechem kierowcy. A jeden z Ukraińców rzucił: Postawcie na tym błocie tabliczkę „Welcome to Schengen”. Albo lepiej: „Witamy w Europie”. Bo my już nie jesteśmy w Europie, ale w jej d… – smutno pokręcił głową. Przyjechał z Odessy. Na jego powrót od siedmiu dni czeka żona z córką. W jego stwierdzeniu było sporo rozgoryczenia. Wyczuwało się je i w innych opowieściach ukraińskich kierowców. – Czekajcie na luty! Niedługo my zablokujemy wam drogi – odgrażali się. – Żądamy zniesienia wiz. Jak wasz rząd rozwiąże tę sprawę? To przecież wbrew prawu Unii Europejskiej. Mamy robić wspólnie EURO? Niech ci faceci w garniturkach z Warszawy i Kijowa przyjadą do Terespola, Hrebennego czy Korczowej i zobaczą te wspólne euro. Tu nawet nie można normalnie przejechać przez granicę! Ten strajk tylko obnażył tutejszą codzienność! Kierowcy przepuścili polną drogą dwa samochody, a potem zabarykadowali drogę potężnym śmietnikiem. – No i jedyna droga do Europy zamknięta! – ryknęli śmiechem.

Europa w dresach
Ten strajk, który oficjalnie nie był strajkiem, obnażył bezlitośnie sposób zachowania się obywateli byłych „demoludów”. Stali w kolejce cierpliwie przez kilka dni. Po tygodniu, gdy skończyło się żarcie (i wódka!), podeszli pod szlaban. Ogłosili blokadę drogi, kompletnie nie wiedząc, po co to robią. Rozmawiali z naczelnikiem służby celnej, który w okrągłych słowach zapewniał ich, że wszystko niebawem wróci do normy i choć słyszeli to samo od tygodnia, wielu uwierzyło. Każdy ich gest podszyty był strachem. – Po co się wychylać? – słyszeliśmy kilkanaście razy. Jeden z ukraińskich kierowców podszedł do nas i wylegitymował. A może wy z KGB? – lękliwie rozglądał się wkoło. Na wschodniej granicy zobaczyłem inną Europę. To Europa rozgoryczona, kontynent w gaciach z dresu, w gumiakach, błyszczący złotymi zębami Ukraińców i śmierdzący wódką, popijaną ukradkiem między tirami. Europa, w której normą jest wsadzenie banknotu w paszport, by nikt nie doczepił się do zawartości samochodu. Gdy wyjeżdżaliśmy z Korczowej, celnicy odprawili pierwsze samochody. „Sytuacja wraca do normy” – czytała radiowa spikerka. – Do jakiej normy? – szyderczo uśmiechali się kierowcy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.