Skazani na strajk?

Jacek Dziedzina

|

GN 05/2008

publikacja 05.02.2008 12:37

Coraz więcej górników z „Budryka” chce wrócić do pracy. Tymczasem zakład sypie się powoli z braku kompromisu i przedłużającej się okupacji.

Skazani na strajk? fot. Henryk Przondziono

Zaczęło się od 7 postulatów. Główny dotyczył podniesienia średniej płacy pracowników „Budryka” do wysokości średniej w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, do której od stycznia należy kopalnia z Ornontowic. Od początku zachowanie Zarządu JSW sugerowało, że ten punkt jest nie do przyjęcia. Związki zawodowe, które nie popierają strajku, gotowe były podpisać porozumienie z 23 stycznia, dające realny wzrost płac w tym roku i stopniową ich standaryzację w najbliższych latach. Nie zgodzili się na to liderzy strajkujących i dwa dni później usztywnili swoje stanowisko, wracając do pierwotnych postulatów. – Wchodząc w strajk, trzeba wiedzieć, jak go zakończyć – mówi „Gościowi” Andrzej Powała, przewodniczący „Solidarności” KWK „Budryk”. – Na tym polega odpowiedzialność przewodniczącego związku zawodowego. A jeśli po 40 dniach strajku podnosi się poprzeczkę w żądaniach, to tylko potęguje się napięcie – twierdzi.

Kompromis odrzucony
W strajku biorą udział 3 związki zawodowe (na 9 działających na „Budryku”): „Kadra”, „Jedność” i „Sierpień ’80”. W mediach nieustannie występują ich liderzy: Grzegorz Bednarski, Wiesław Wójtowicz i Krzysztof Łabądź. Na konferencję prasową 24 stycznia pod bramę kopalni przyjeżdża tłum dziennikarzy wszystkich najważniejszych mediów. Panowie Bednarski i Łabądź czytają oświadczenia. – Od samego początku strajku Zarząd JSW nie podjął żadnych rozmów w celu podniesienia średniej płacy w KWK „Budryk”, nawet do płacy najniższej w JSW – mówi szef „Kadry”. Twierdzi, że władze spółki zaproponowały zamiast tego jednorazową wypłatę za 2007 rok, co nigdy nie było częścią sporu zbiorowego. Bednarski proponuje, żeby podwyżki były wypłacane ze środków wypracowanych przez pracowników w 2008 roku. I w takim kształcie jest gotowy podpisać porozumienie.

Tego dnia rozmowy w Jastrzębiu skończyły się fiaskiem. Przyjechał na nie tylko jeden przedstawiciel komitetu strajkowego. Dzień później komitet oświadczył, że „ogranicza się w postulatach” do wcześniejszych żądań. Zdaniem szefa „S”, to nie było ograniczenie liczby postulatów, ale właśnie usztywnienie stanowiska. Twierdzi, że strajkujący zaprzepaścili szansę, jaką – jego zdaniem – było porozumienie z 23 stycznia. – Byłem zaskoczony i „Kadrą”, i „Sierpniem” – mówi Andrzej Powała. – Najpierw dali nam, „Solidarności”, zielone światło do wypracowania porozumienia, a potem zmienili zdanie – twierdzi szef „S”. Porozumienie z 23 stycznia dawało takie nadpłaty za 2007 rok: górnik na ścianie miałby dostać ok. 1550 zł netto, fachowiec ok. 1520 zł netto, pracownik przeróbki ok. 1325 zł netto. Dodatkowo, z tytułu nagród jubileuszowych, górnicy mieli otrzymać od 625 do 875 zł brutto, w zależności od przepracowanych lat. Natomiast w 2008 średnia płaca miałaby wzrosnąć do 5420 zł brutto, czyli o ok. 490 zł (10 proc. dynamiki wzrostu).

Nakaz strajkowania?
Do społecznej świadomości dopiero z czasem przebiła się informacja, że jest też duża grupa górników, którzy nie podejmują strajku i chcą pracować. Wcześniej w mediach brylowali głównie liderzy „buntowników”. Teraz znaczna część załogi podpisała już deklarację, że chce wrócić do pracy. Około 1250 osób jest na różnego rodzaju zwolnieniach lekarskich i urlopach, ale nie da się tego przedłużać w nieskończoność. Liderzy strajku, pytani przez dziennikarzy, co z tymi, którzy chcą wrócić do pracy, bez mrugnięcia okiem odpowiadali: Zarząd JSW może zapewnić im miejsce w kilku kopalniach spółki...
Obie strony nawzajem oskarżają się o zastraszanie swoich ludzi. – Pan tego nie nagrywa? – jeden ze strajkujących patrzy na mnie podejrzliwie. Pracuje 15 lat w górnictwie, zarabia, jak twierdzi, 2 tys. zł netto. – Tamci – „łamistrajki” – są zastraszani przez szefów spółki, sam mam takiego kolegę, który siedzi w domu, bo boi się przyłączyć do strajku – mówi, jednak bez pewności w głosie. Co innego twierdzi druga strona. – Przecież te 3 związki tak zastraszyły ludzi, że nawet każą im się wypisywać z niestrajkujących związków – pewien związkowiec tłumaczy odpływ części członków. – Dostają telefony z pogróżkami, jeśli się nie włączają do strajku. A do mnie dzwoni ciągle jeden z górników pozostających pod ziemią i mówi, że chce już wyjechać, ale mu się to utrudnia – nie jest pewien, czy mu dowierzam. – Jak tylko wyjedzie na powierzchnię, zadzwonię do pana i będzie pan pierwszym dziennikarzem, który z nim przeprowadzi wywiad – obiecuje.

Przeciwnicy strajku mówią też o lekarzu, który zjeżdżał na dół do głodujących górników i został podobno oblany wodą z hydrantu. Suchej nitki na strajkujących nie pozostawiają też komentarze na forach dyskusyjnych związków „ugodowych”. „Osoby, które zdecydowały się strajkować, są albo zmanipulowane, albo o niskim ilorazie inteligencji, albo mają w tym swój interes w postaci zapewnionych stołków” – pisze jeden z górników. „Może za strajkiem i ja jestem, ale nie za takimi metodami strajku. (...) Gorole całej Polski wyrobiły i ciągle wyrabiają sobie zdanie na temat górników. Co powiesz takiemu człowiekowi, którego spotkasz na wczasach? Powiesz mu, że można niszczyć, demolować, a potem nawet zabijać czy może jeszcze coś gorszego w imię swoich racji?” – pisze inny.

Negocjacje na klęczniku
W „Budryku” najbardziej brakuje rozważnego podejścia do strajku. Kiedy górnicy Kompanii Węglowej chcieli coś wygrać, to najpierw był 24-godzinny strajk ostrzegawczy, a potem dano sobie 3 tygodnie na wypracowanie rozsądnego kompromisu. W „Budryku” wali się na oślep. Strajkujący w mediach wypowiadają nie do końca przemyślane zdania. Liderzy strajku, zapytani przez dziennikarzy o to, czy liczą straty, jakie ponosi kopalnia, odpowiadają, że żadnych strat nie ma. A kilka minut później przyznają jednak, że górnicy, po zawarciu porozumienia, byliby gotowi odpracować w soboty zaległe dni.
Tymczasem każdy dzień to poważne straty i zagrożenie dla dalszego funkcjonowania kopalni. – Tam następuje deformacja chodników i obudów – mówi Andrzej Powała. – Coś jest nie tak z tym strajkiem. Czy to jest strajk o zmianę ustroju? Ludzie chcą pracować, a zakład nam się sypie – szef „S” nie ukrywa, że zależy mu na zakończeniu konfliktu. – Sam nie mam recepty, jak to skończyć – przyznaje. – Może trzeba czasem przyklęknąć i modlić się, i już nie antagonizować, nie przeciwstawiać się sobie nawzajem – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.