Goń krasnoluda!

Marcin Jakimowicz

|

21.11.2007 15:36 GN 47/2007

publikacja 21.11.2007 15:36

Turyści chcą przede wszystkim zobaczyć wszędobylskie krasnoludki, a jeśli starczy czasu Ostrów Tumski i Panoramę Racławicką – śmieją się wrocławscy przewodnicy. Czy małe ludki mogą wypromować miasto?

Goń krasnoluda! We Wrocławiu trzeba uważnie patrzeć pod nogi. Można potknąć się o zapracowane skrzaty. Henryk Przondziono

Wieczór na toruńskiej Starówce. Tuż przy pomniku Kopernika turyści sączą piwo i zagryzają je pierniczkami. Nagle od strony rynku rozlegają się głośne krzyki. Kibice Elany? Apatora? Nie! Zza rogu wychodzą halabardnicy w hełmach i kolorowych szesnastowiecznych strojach. Wokół nich skupia się grupka gapiów. Straż Nocna Torunia maszeruje po kolorowych uliczkach miasta, krzycząc: „Już dziesiąta na zegarze, gasić światła gospodarze”. Podążający za nimi turyści usłyszą też inne wariacje na ten temat: „Hej, mieszkańcy, biesiadnicy! Zmierzch już nastał w okolicy! Płacić myto nadszedł czas! To jest Toruń, a nie las!”, a nawet: „I ty, ojcze dyrektorze, schowaj się już w swym śpiworze”. Trzyosobowy patrol z halabardami i latarenką to nowy pomysł promocyjny miasta. W postacie strażników wcielili się aktorzy Teatru Wilama Horzycy. Strażnicy podchodzą do dzieci, rozmawiają z nimi i wręczają im pamiątkowe plakietki. W letnich ogródkach rozlegają się oklaski, niektórzy sięgają po portfele, by zapłacić strażnikom „myto”, przechodnie wyciągają aparaty fotograficzne. Bardzo udana promocja – niewielkim kosztem.

Pracz moczy nogi
– Ty, patrz, krasnoludek! – zdumieni turyści na ul. Świdnickiej patrzą pod nogi. Wrocław oszalał na punkcie małych ludków. Mieszkańcy stolicy Dolnego Śląska oswoili się już z pchającym ciężką kulę Syzyfkiem, Śpiochem, Halabardnikiem (nad wejściem do Straży Miejskiej), lekko zawianym, wychodzącym z restauracji „Spiż” Gołębnikiem, czy Wykształciuchem, stojącym przy Politechnice. Współczują zamkniętemu za kratami Więziennikowi i Praczowi Odrzańskiemu, którego główka, gdy woda się podniesie, znika pod falami. Krasnale pojawiły się we Wrocławiu podobno grubo przed pierwszymi Piastami, ale najgłośniej dały o sobie znać 1 czerwca 1988 r. Wówczas to wrocławska Pomarańczowa Alternatywa z „Majorem” Waldemarem Fydrychem na czele zorganizowała wielki marsz krasnoludków. Na ulice wyszło kilkanaście tysięcy osób ubranych w pomarańczowe czapeczki i kaftaniki. Milicja była bezradna. Wrocławianie do dziś ze śmiechem powtarzają komendy, które zapamiętali: „Mam go! Mam krasnoludka. Oooo! Jest ich coraz więcej”.

Pomarańczowi malowali na szarych ścianach wizerunki małych skrzatów Po latach krasnoludki wróciły na wrocławskie ulice. Są wykonane z brązu i zaprojektowane przez jednego z absolwentów wrocławskiej ASP. Mają około 40 cm wysokości i ważą 5 kilogramów. Przewodnicy urządzają konkursy: kto znajdzie więcej krasnali. Maluchy i szkolne wycieczki są zachwycone, a i dorośli zaczynają ciekawie się rozglądać.
Pomysł z miniaturowymi rzeźbami okazał się strzałem w dziesiątkę. Krasnale zdobyły serca turystów. A jest ich coraz więcej: Wrocław pnie się w górę, to już trzecie najchętniej odwiedzane przez cudzoziemców miasto Polski (jeszcze trzy lata temu był na szóstym miejscu). W samym 2005 r. przyjechało tu ponad milion obcokrajowców. Jasne, to nie dzieło krasnali: można tu już bez większego problemu dolecieć samolotem, miasto wystartowało w konkursie na organizację targów Expo 2010, bardzo pomogła mu wydana na Wyspach książka Normana Daviesa „Mikrokosmos”. Ale krasnale weszły do żelaznego programu wycieczek. Czy to bajka czy nie bajka, myślcie sobie, jak tam chcecie…

Kaczka z kapustą
Kati Neni, czyli pani Kasia zmarła kilka lat temu. Siedziała zawsze na targu w Székesfehérvár ze swoim wózkiem i sprzedawała pieczone kaczki i kiszoną kapustę. – Z twarzy nie schodził jej uśmiech – opowiada Barbara Postawa, Polka mieszkająca w tym węgierskim mieście. – Gdy pojawiał się w pobliżu jakiś mężczyzna, wołała „Jak się masz, Feriku”, a do kobiet – „Jak się masz, Mariko”. Czasem trafiała z imieniem, a wtedy zdziwiony Franciszek lub Marysia chętnie kupowali kaczki od „znajomej”. Często mawiała: „Ludzie, umarła moja dobra sąsiadka (sąsiad, znajomy, krewny), spieszę się na pogrzeb, więc szybko kupujcie! Muszę wszystko sprzedać, bo nie mam czasu!”. I ludzie kupowali. Kati była bardzo pobożna. Widywano ją często, gdy modliła się w kościele św. Sebastiana, a w święto tego patrona kupowała 50 czerwonych goździków i stawiała pod figurą. Ubierała się tak jak jej babka: w czarny kaftan, chusteczkę na głowie i kilka suto marszczonych spódnic – jedna na drugiej.

Gdy zmarła, władze miasta wpadły na niecodzienny pomysł. Mimo że skromniutka pani Kasia nie była wieszczem ani bohaterem narodowym, postawiły jej pomnik na jednej z głównych ulic miasta. Jest to dziś jedna z najważniejszych atrakcji miasta. Zagraniczni turyści chętnie robią sobie przy niej fotki. Na św. Katarzyny spotkają się tu mieszkańcy miasta z burmistrzem na czele. Taka nowa tradycja…

Duch jest punktualny
Duch królowej Bony, który pojawia się w Chęcinach, jest bardzo punktualny. Pojawia się codziennie o godzinach 22.00, 23.00 i o północy. Najlepiej widać go z rynku. Duch nie łazi po murach bezinteresownie. Otrzymuje pensję od burmistrza miasta. Czy można się dziwić, że do zamku pod Kielcami przyjeżdżają o zmierzchu turyści, chcący przeżyć swoje „wakacje z duchami”? Specjaliści od marketingu terytorialnego są zgodni. Nie wystarczają już zabytki. Miasto musi mieć jeszcze to „coś”. Co? W tym tkwi tajemnica sukcesu. Marketing terytorialny to prężnie rozwijająca się dziedzina wiedzy, dotyczaca tego, jak wypromować własny dom. Od niedawna zajmują się nią polskie biura promocji i inwestycji poszczególnych samorządów.

Jasne, nie da się wypromować miasta i przyciągnąć inwestorów bez autostrad czy nawet lotniska (Wrocław jest tego znakomitym przykładem). Ale często turystów przyciągają marketingowe pomysły, które udaje się zrealizować bez kosztownych manewrów. Duch spacerujący po murach zamczyska, barwni halabardnicy nawołujący do snu, nieszablonowe pomniki. Jak wiele dzieci zatrzymuje się w Zakopanem przed pomnikiem maszerującego do Pacanowa Koziołka Matołka! Niewiele z nich wcześniej wiedziało, że stoją właśnie przed willą, w której mieszkał Kornel Makuszyński. Wrocławskie krasnale, które doczekały się już nawet swej internetowej strony, stały się radosnym symbolem miasta, często kojarzonego jeszcze niedawno jako ponury Festung Breslau. Nie można się nimi znudzić: ciągle ich przybywa.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.