Zawołaj, zanim się powiesisz

Franciszek Kucharczak

|

GN 14/2007

publikacja 12.04.2007 11:38

Kazik dziś ma 47 lat. Trzyma się dobrze, ale gdyby nie to, co zdarzyło się 6 kwietnia 2003 roku, na zawsze miałby już tylko lat 43.

Zawołaj, zanim się powiesisz Kazimierz Michalczyk (po lewej) i Mirosław Rękorajski. Obaj wiedzą, że Jezus żyje. Przecież ich ocalił. Franciszek Kucharczak

Kazimierz Michalczyk jest zdrowy, ma rodzinę i pracę. – Ale pewnie by mnie już tu dzisiaj nie było – zamyśla się. – Wielu z tych, co z nami pili w „Banderozie”, dzisiaj już leży pod trawnikiem – wtóruje mu Mirosław Rękorajski, przyjaciel Kazika. Od tamtego kwietniowego dnia przyjaciel serdeczny. „Banderoza” to była knajpa w Szczygłowicach. Swoista mekka miejscowych pijaków. Wciągała jak czarna dziura. Mirek grał tam na gitarze i śpiewał własne kompozycje, aż zwalił się pod stół. – Mirek to był miejscowy bard – śmieje się Kazimierz. „Bard” miał już solidny pijacki dorobek, gdy wciągnęło i Kazika. Po roku pracy na kopalnianej płuczce trafił do pracy pod ziemią. Tam robota była inna, atmosfera ciężka. – Każdy się kąpał, i na piwo do „Banderozy”. Cztery piwa, pięć piw, czasem więcej, do upadłego – wspomina.

Pikowanie na dno
Zaczęły się alkoholowe ciągi, gdy człowiek tylko pił i całymi dniami nie trzeźwiał. Raz to tak było przez dwa tygodnie. – Alkoholik byłem, tak to trzeba powiedzieć – przyznaje. Po takich ciągach ubranie na nim wisiało jak na haku, bo to człowiek nie je, a żyje z alkoholu. Kalorie puste, ale zawsze jakieś kalorie. Kazikowi rodzina zaczęła się sypać. Żona w rozpaczy, dzieci w ciężkiej nerwicy. On błagał, przepraszał, obiecywał, że już nigdy więcej, że już się poprawi. Ale gdzie tam! Było coraz gorzej. – Moje własne dziecko wstydziło się mnie na ulicy! – opowiada.

Próbował przerwać, żeby pracy nie stracić. Dwa razy zgłosił się do szpitala na odtrucie. Potem dwa czy trzy miesiące przerwy – i powrót do kielicha. W tym czasie coś dziwnego stało się z Mirkiem. Z ponurego typa przeistoczył się w sympatycznego mężczyznę o rozjaśnionych radością oczach. Przestał pić, palić, pozbierał się na całej linii. Przyjęli go z powrotem do pracy na kopalnię, choć wcześniej dwa razy wyleciał za pijaństwo. Ożenił się. Przychodził czasem do „Banderozy”, ale zamawiał coca-colę i grał, ale tylko… o Jezusie. Mówił, że przyjął Jezusa, że oddał Mu swoje życie i jest innym człowiekiem. Namawiał kolegów, żeby zmienili swoje życie, że też będą szczęśliwi. Niektórzy go słuchali, większość wyśmiewała. – Mirek! Picie to jest życie! – wykrzykiwał jeden z nich. Już nie żyje…

Wóz albo przewóz
Kazikowi to wszystko dało do myślenia. Ale pił, bo to było silniejsze od niego.
Aż nadszedł Wielki Post 2003 roku. Pod koniec marca Kazik poszedł w kolejny ciąg. Zbliżała się Wielkanoc, gdy wrócił do domu nasączony jak gąbka alkoholem. Żona nie wytrzymała. – Albo się zapijesz, albo coś ze sobą zrobisz! Ja wyjeżdżam! – krzyknęła w desperacji. – Ja się powieszę – wybełkotał Kazik. – To się wieszaj! Dzieci dadzą znać, czy mam przyjechać na pogrzeb! – zawołała żona na odchodnym. Gdy Kazik wytrzeźwiał i zobaczył, że żony naprawdę nie ma, pojął, że jest naprawdę na dnie. Myślał, że to już rzeczywiście koniec.

W rozpaczy wszedł do swojego parafialnego kościoła w Szczygłowicach. Zobaczył napis: „W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie”. Poczuł, że to dla niego. Te słowa, które przelatują przez świadomość większości bez śladu, Kazika omal nie powaliły. „W krzyżu zbawienie” – kołatało mu w głowie. Czuł, że w tym jest jakaś konkretna szansa i nadzieja właśnie dla niego.

Ktoś poda ci rękę
6 kwietnia przypomniał mu się Mirek. Zadzwonił, bo chciał, żeby zawiózł go do szpitala na odtrucie. Mirka nie było. Odebrała żona. – Kazik, jest Ktoś, kto bez pieniędzy poda ci rękę i wyciągnie cię z tego bagna! Wołaj do Jezusa! – usłyszał w słuchawce. Ustalili, że Mirek przyjedzie do niego, gdy tylko wróci do domu.
– Jak do niego jechałem, to nie wiedziałem, jakich słów użyć, co mu powiedzieć. Modliłem się za niego – wspomina Mirek.

Użył prawie tych samych słów co żona: „Wołaj do Boga, Kazik”. Widać było, że on jest już gotowy. – Płakał, a gdy chłop płacze, to znaczy, że coś się w nim dzieje niezwykłego – uśmiecha się Mirek. – O tu, w tym pokoju, uklękliśmy – Kazik wskazuje miejsce obok stołu. „Panie, pokaż, co Ty potrafisz, bo ja już nic nie mogę” – powiedział wtedy. I jeszcze: „Panie, oddaję swoje życie w Twoje ręce”.

Gdy Mirek wrócił do domu, powiedział żonie: „Jestem na sto procent przekonany, że Kazik nie będzie pił”. Sam Kazik też wiedział, że to nie takie pijackie chwilowe nawrócenie. – Byłem świadom tego, co obiecałem Bogu. Początki były bardzo trudne, ale już nie wróciłem do picia. Od tamtego czasu jestem wolny – uśmiecha się promiennie.

Mirek kazał mu się modlić, żeby się rodzina poskładała. Po tygodniu żona Kazika zadzwoniła do córki. Gdy dowiedziała się, co zaszło, wróciła. Wszystko wróciło na swoje miejsce. Starsza córka miała czas na uspokojenie i na naukę, bo to był rok przed jej maturą. Kazik podkreśla, że człowiek musi naprawdę chcieć. A do tego musi wiedzieć, że miarka się przebrała. – Bóg nie zabierze ci kufla. Jak masz rozum i wolną wolę, to wybieraj – mówi. On wybrał. Dlatego żyje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.