Ostatnia podróż reportera

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 05/2007

publikacja 06.02.2007 13:12

– Do tego, żeby uprawiać dziennikarstwo, przede wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem – pisał Ryszard Kapuściński.

Ostatnia podróż reportera AGENCJA GAZETA/ MACIEJ ZIENKIEWICZ

Ryszard Kapuściński napisał ponad 20 książek. Najważniejsze to „Busz po polsku”, „Wojna futbo- lowa”, „Cesarz”, „Szachinszach”, „Imperium”, „Heban”, „Lapida-rium”, Podróże z Herodotem”. „Cesarz” został wydany na świecie 19 razy. „Imperium” aż 23.

Ci, co uprawiają dziennikarstwo reportażowe, uczyli się na kolejnych jego książkach. Ci, co chcieli poznać prawdę o Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej, Rosji, Polsce, czy w ogóle o świecie – dokładnie je czytali. Ryszard Kapuściński podniósł reportaż do rangi literatury pięknej. Jego książki przetłumaczono na dziesiątki języków. Wystawiano na deskach ważnych teatrów. Jego nazwisko znajdowało się na liście kandydatów do Nagrody Nobla. Kapuściński często wspominał, że praca reportera to nie tylko zawód, za który można zarobić pieniądze. – Moja praca to powołanie, misja – powtarzał. Starał się robić coś dobrego dla innych. Wierzył w moc słowa. Kiedy jako pierwszy zaczął pisać o mordach w Rwandzie, usłyszał o tym cały świat. I sytuacja w tym kraju powoli zaczęła się zmieniać.

W podróży od dzieciństwa
Urodził się 4 marca 1932 w Pińsku na Polesiu, w dzisiejszej Białorusi. Polesie chodziło za nim. Obiecywał sobie, że kiedyś o nim napisze. Od kiedy jako siedmiolatek razem z matką uciekł stamtąd przed wywózkami, stale był w podróży. Notował, że wojna, której się wtedy naoglądał, stale w nim jest. Niektórzy twierdzili, że te przeżycia przygotowały go do wyjazdów w charakterze korespondenta wojennego.

Przez rok studiował polonistykę, potem historię. Fascynowało go, jak tworzyli ją konkretni, szarzy ludzie. Historię z takiej perspektywy opisywał potem w swoich książkach reportażowych: „Cesarz”, „Heban”, „Wojna futbolowa”. W każdej po mistrzowsku przedstawiał realia przewrotów, rewolucji, zwykłego życia. W „Imperium” zamiast pisać o wielkiej moskiewskiej polityce pokazał prowincję i największą w świecie produkcję drutu kolczastego – symbolu systemu.

Debiutował w wieku 17 lat wierszami na łamach dodatku do tygodnika „Dziś i jutro”. Po stanie wojennym wrócił do poezji i wydał „Notes” oraz krótkie notatki, zebrane w tomach „Lapidaria”. Stale wracał do lektury wierszy. Uważał, że uczą dyscypliny, „walczą o piękno języka”.

Po raz pierwszy wyjechał jako korespondent „Sztandaru Młodych” do Indii, Afganistanu i Pakistanu, kiedy miał 24 lata. Potem wielokrotnie pisał o „milczącej nędzy” tych krajów. Stał się jej głosem. Podkreślał dysonanse między światem cywilizowanym a Afryką, krajami Trzeciego Świata. Prorokował, że trzecia wojna światowa toczyć się będzie nie o ropę, ale wodę, której coraz bardziej brakuje.

Przeżyj to sam
Koledzy, którzy zaczynali z nim pracę reporterską, dawno zmienili zawód. Zostali menedżerami, szefami telewizji. Skończyła im się ciekawość świata – siła napędowa podróżowania. On pozostał w drodze. To stan idealny dla piszącego reportaże. „W prasie, telewizji dążą do skrótu – notował. – Kiedy możesz zapisać co najwyżej dwie strony, nie ma miejsca na całe bogactwo odcieni”. Dziennikarz na ogół musi dokonywać dramatycznych wyborów, dostosowywać się do bolesnych ograniczeń. Dlatego zaczął pisać książki. Nigdy nie nagrywał i nie notował. Nie chciał tracić bezcennego wyjazdowego czasu. Wierzył w swoje akumulatory: pamięć i imperatyw rejestrowania przeżyć. Niektórzy zarzucali mu, że nie zachowuje chronologii wydarzeń i myli nazwiska. Dla niego ważne było przedstawienie samej esencji, prawdy wydarzeń, które przeżył, stając się częścią opisywanej wspólnoty. Zawsze dostrzegał „innego” – przedstawiciela mniej znanej części globu, kultury – jako kogoś bliskiego. Podkreślał, że Europa to nie centrum świata. Sam zresztą poczuł się „inny”, kiedy w 1956 po raz pierwszy leciał do Afryki, z postojem w Rzymie. Siedział w kawiarni na Piazza Venezia z „Dziejami” Herodota, kolegi – jak uważał – po piórze sprzed dwóch i pół tysiąca lat, i widział, że sąsiedzi na niego patrzą. Był „inny”, z socrealistycznego świata.

Reportaż z cudzych głosów
Jedenaście razy znalazł się na linii frontu. Ale nie jeździł dla samego ryzyka. Chciał być razem z innymi, zrozumieć ich. Uważał, że źli ludzie nie mogą być dobrymi reporterami. „Bo nie potrafią wczuć się w życie opisywanych i stać częścią ich losu”. Miesiące w tropikach, niespodziewane choroby, wyniszczenie serca – to była ogromna cena, jaką płacił. Już w pierwszym zbiorze „Busz po polsku”, pokazującym życie na mazurskiej wsi, skupiał się na konkretnym człowieku, detalach z życia, drobiazgach. „Jak opisać ulicę w jednym mieście, żeby odczuli jej ruch, jej klimat, jej trwanie i zmienność, jej zapach i szum” – zastanawiał się. – „Trzeba pamiętać, że reportaż jest zawsze pracą zbiorową, ma wielu autorów. (...)

Na reportaż składają się cudze głosy i doświadczenia” – przypominał w „Autoportrecie reportera”. Podkreślał, że praca nauczyła go pokory, szacunku dla innych. Sam był skromny, nie wchodził w rolę autorytetu. Pamiętam, jak po wystąpieniu na konferencji w Krakowie, stał gdzieś z boku, cichy, w granatowym płaszczu. Wyruszał w drogę bez kufrów i waliz. Aparat fotograficzny, kilka koszul. – „Im mniejszy bagaż, tym dalej można dotrzeć” – mawiał. Podróżował drugą klasą. Mieszkał w hotelach trzeciej kategorii. Uważał, że tam można zajrzeć pod podszewkę codzienności, poznać fascynujących ludzi. Przed każdą podróżą czytał, poznając teren. Gromadził „podręczne”, liczce kilka tysięcy tomów biblioteki nie tylko w Warszawie, ale także w Dakarze, Oksfordzie, Meksyku…

Wiersz i list
i nie zostało mi nic oprócz Boga – / to znaczy/zostało wszystko/ jeżeli wierzysz – na te słowa Kapuścińskiego trafiłam w wydanej ostatnio antologii polskiego epigramatu. Pomyślałam, że poświęcił się dłuższym formom dziennikarskim, a w tej miniaturze zawarł aż tyle. Od dawna planowałam rozmowę z nim dla „Gościa”. Ale stale wyjeżdżał, ostatnio do ulubionych Włoch. 5 listopada 2006 dostałam od niego list: „Droga Pani Barbaro – Dziękuję za list i za zaproszenie do rozmowy. (...) Teraz znów wyjeżdżam wykładać na uniwersytecie w Kolumbii. Będę w kraju z powrotem wiosną 2007 i proszę zadzwonić do mnie wówczas, a wtedy mam nadzieję, wreszcie umówimy się na spotkanie”. 23 stycznia Ryszard Kapuściński zmarł w warszawskim szpitalu przy ul. Banacha na rozległy zawał. Zamiast wywiadu został mi list z tą zapisaną przez Niego nadzieją na spotkanie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.