Zakochanie przez klikanie?

Agata Puścikowska

|

GN 01/2007

publikacja 08.01.2007 09:06

Anka30 i Krzysiek74 klikają do siebie już szósty miesiąc. Planują randkę w „realu”, bo „coś między nimi zaiskrzyło”. Szukających miłości w Internecie jest więcej. Miłości na całe życie?

Zakochanie przez klikanie? Agnieszka i Marcin Rogalscy poznali się na portalu „Przeznaczeni.pl”. Od października ub.r. są małżeństwem. arch. rodzinne

Minęły czasy, gdy telewizja, jak największy news, pokazywała ślub zakochanych, którzy poznali się przez Internet. Nikogo nie dziwi, że sieć jest swoistym wielkim biurem matrymonialnym. Tu wejść może każdy: biedny, bogaty, brzydki i piękny, stary i młody, dobry i… zły. A prawdę o sobie powie tylko ten, kto chce. Pokolenie współczesnych trzydziestolatków, „dorobionych”, wykształconych „singli”, w czatach, forach, komunikatorach internetowych czy internetowych biurach matrymonialnych widzi sposób na pustkę uczuciową i szansę na love story w „realu”. No i wielu się zawodzi.

Samotna, nieśmiała szuka księcia
To kobiety, według specjalistów, chętniej szukają w sieci „prawdziwej miłości” (kobiety też częściej od mężczyzn uzależniają się od sieci). I to one częściej doznają zawodu… – Wróciłam po studiach do rodziców, do domu – opowiada 28-letnia Marta, historyk sztuki. – I byłam samotna. Gdy zaczynałam internetową znajomość z moim późniejszym narzeczonym, było to niezobowiązujące.

Marta nie chce podawać nazwiska. Mówi, że teraz jej wstyd: osoba inteligentna, która zna mechanizmy działające w Internecie, dała się ponieść… fantazji. – Kreowałam jego postać, tak jak i on zapewne moją – mówi. – Ale gdy już spotykaliśmy się w „realu”, okazało się, że szczerze potrafiliśmy rozmawiać tylko przez komunikator internetowy. Nie umieliśmy inaczej przekazywać uczuć.

Po roku znajomości zerwali zaręczyny. – Nie wytrzymaliśmy prawdziwych emocji. Nie umieliśmy sobie z nimi radzić. Nie obarczam „wi- ną” Internetu, bo winni jesteśmy my sami – wchodzimy z nadzieją i nierealnymi oczekiwaniami w wirtualny świat, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej – wyznaje.
Katarzyna ma 29 lat, jest romanistką. Również nie chce ujawniać swoich danych: – Trochę obciach, że dałam się w to wciągnąć jak kompletnie zielona licealistka – uśmiecha się. – Ale prawda jest taka, że Internet był lekiem na nieśmiałość i kłopoty w relacjach damsko-męskich. Internet jest anonimowy, więc daje poczucie nieskrępowania. Nie trzeba się od razu ujawniać. Gdy poznałam moją „miłość”, czułam się wybrana, rozentuzjazmowana – miałam namiastkę normalnego uczucia.

Mężczyźni, tak jak Marcin, handlowiec po trzydziestce, w Internecie szukają najczęściej zabawy, flirtu, sposobu na zabicie nudy. – Gdy poznałem Marzenę, nie chciałem się wiązać na stałe. W „realu” okazało się, że ona tak… Skrzywdziłem ją chyba, choć naprawdę nie chciałem – przyznaje.

Są i happy endy
Historie Marty, Katarzyny i Marcina nie powinny dziwić, gdy poznamy badania dotyczące komunikacji przez Internet. Ned Kock, kierujący E-Collaboration Research Center na Temple University w Filadelfii, dowodzi, że przekazywanie skomplikowanych idei za pomocą poczty elektronicznej zajmuje 5 do 15 razy więcej czasu niż przekazywanie tych samych idei w bezpośredniej rozmowie. Według Kocka ewolucyjnie jesteśmy przystosowani do komunikacji bezpośredniej, a kolejność ta nie zostanie odwrócona nawet wtedy, gdy przez większość czasu będziemy posługiwać się internetem. Z samej definicji więc „internetowe” związki skazane są na niepowodzenie. A jednak istnieją „internetowe” małżeństwa. I – jak się okazuje – są trwałe. Jaka jest ich recepta na sukces?

Hanka jest szczęśliwą małżonką od 10 lat. Gdy poznała swojego przyszłego męża, Internet w Polsce jeszcze raczkował. Razem tworzyli zamkniętą grupę dyskusyjną „katolicy” na jednym z serwisów. Mąż – osoba publiczna, tak jak i ona, potrzebował poważnych rozmów o wierze i życiu. W ich środowisku przyznanie się do niedzielnej Mszy św. groziło w najlepszym razie pobłażliwymi uśmiechami. – Chcieliśmy po prostu dzielić się przeżywaniem wiary. Długo „rozmawialiśmy” przez pocztę e-mailową. Po jakimś czasie zorientowałam się, że jestem… zakochana. Obok internetowych randek doszły i te w „realu”. Budowaliśmy swoją miłość, pracowaliśmy nad nią. I pracujemy do dziś – opowiada Hanka. Nie oznacza to, że małżeństwo Hanki jest idealne. Kłócą się i godzą, jak większość małżeństw dookoła. Czy polecają innym Internet jako początek związku? – Tak, ale to nie działa na zasadzie „klikniesz i masz”. Internet jako początek prawdziwej miłości, według mnie, jest dobry dla osób poważnych, ukształtowanych wewnętrznie... Nie można zapomnieć też o szalejących w sieci oszustach. Ludzie szukają miłości wszędzie. Jedni poznają się w necie, inni na kursie tańca. A co z tego potem będzie – zależy już od samej pary – twierdzi.

Agnieszka i Mariusz Rogalscy z Warszawy pobrali się w październiku. Mimo że mieszkali parę przystanków od siebie, z „realu” się nie znali. Pomógł portal Przeznaczeni.pl – nazywany czasem (błędnie – według jego twórców) katolickim biurem matrymonialnym. Agnieszka jest zdania, że Internet jest medium, które odpowiednio wykorzystane, może świetnie służyć jako swatka. – Powodzenie „związku z Internetu” zależy jednak od tego, gdzie się szuka. Jeśli w całej sieci, po omacku, można się gorzko rozczarować. My szukaliśmy wśród osób wierzących, które deklarowały podobne wartości. Pół roku od pierwszego prawdziwego spotkania byliśmy już narzeczeństwem. Kilka miesięcy potem pobraliśmy się. Dobra rada dla szukających miłości przez sieć: jak najszybciej powinno się wyjść do prawdziwego świata. Przedłużanie znajomości poprzez Internet tylko psuje związek. Chcemy czy nie chcemy, budujemy nieprawdziwy obraz drugiej osoby. A prawdziwego charakteru przez internet nie da się zobaczyć.

„Szukanie” żony – pojęcie dziwne
– Spytałam swoich uczniów, maturzystów, czy słyszeli o „internetowych związkach”, czy znają takie – mówi Małgorzata Rostkowska, doradca metodyczny w zakresie informatyki z Warszawy. – Byli zdziwieni, bo poznają ludzi w rzeczywistym świecie. Mają wokół siebie wiele osób, i to im wystarcza. Ale już pokolenie mojej córki, trzydziestolatki, to zupełnie inni ludzie. Dobrze jeśli w ogóle mają obok siebie kogoś – chłopaka, dziewczynę, bo o żonie czy mężu coraz rzadziej się słyszy. Skoro więc dorośli ludzie mają opory związane z wchodzeniem w trwałe związki, a pojawił się nowy środek komunikacji, „ich” środek, to nie widzę nic złego w tym, że poznają się na odległość, „dogadują” w sprawach istotnych, a potem sprawdzają, czy „zaiskrzy” w rzeczywistości.

Według Rostkowskiej, Internet ma się nijak do przyszłości związku: to ludzie tworzą związek i są za niego odpowiedzialni. Nawet znając kogoś „od zawsze”, nie prześwietli się go dogłębnie, nie rozpozna jego zamiarów. Rostkowską dziwi natomiast sam termin „szukanie” męża czy żony. – Brzmi to tak: dziś o 12.00 kończę pracę i zaczynam szukać. Wszystko zaplanowane, poukładane, żeby tylko nie zburzyć swojego porządku zajęć. Wydaje mi się, że powinno się po prostu żyć. A gdy jest się gotowym na rozpoczęcie życia we dwoje, to zjawi się ta druga osoba. Wiele osób przegapia ów moment, ale to jest sprawa ich priorytetów życiowych… Jeśli jednak Internet, choćby taki portal „Przeznaczeni.pl”, ma pomóc w zbudowaniu związku, to może warto spróbować?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.