Na ringu z rakiem

Jacek Dziedzina

|

GN 52/2006

publikacja 27.12.2006 09:43

Nie można się poddać. Lekarstwem jest normalność. Tak mówią młodzi, którzy wygrali walkę z nowotworem. Tak myślą ich rodzice, którzy razem z dziećmi przechodzili próbę nadziei.

Na ringu z rakiem Agatka z tatą, Robert Jędrych, Kasia Poczęsna – zwycięzcy w walce o życie. Henryk Przondziono

To, proszę, zróbcie szybko ten zabieg, bo ja w sobotę mam zawody – Robert nie miał zamiaru przedłużać pobytu w szpitalu. Tyle tygodni treningów, a teraz jakieś medyczne czary-mary mają mu zamknąć drogę do sukcesu? Lekarze spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Robert nie rozumiał jeszcze, co oznacza nazwa, wypowiadana coraz częściej w jego obecności: przewlekła białaczka szpikowa.

Niespodziewane zawody
Robert był wtedy w szóstej klasie podstawówki, a od trzech lat trenował intensywnie karate. Właśnie wrócił z zawodów, kiedy poczuł silny ból w karku. Nie mógł podnieść ręki. Okazało się, że jest naciek, więc zrobiono mu punkcję, żeby spuścić nagromadzony płyn. Skierowano go na hematologię. – Niewiele z tego rozumiałem – wspomina. – Byłem w złym nastroju, ale tylko dlatego, że przez te zabiegi nie mogłem pojechać na kolejne zawody – mówi ze śmiechem.

Rodzicom udało się wywalczyć, żeby syn leżał w domu i codziennie dojeżdżał do szpitala. Domowa atmosfera miała pomóc przetrwać psychicznie stan oczekiwania na dawcę szpiku. Okazało się, że rodzony brat spełnia odpowiednie warunki. Przeszczep był udany i już trzy tygodnie po zabiegu Robert mógł ponownie wrócić do domu. Zaczął się proces rekonwalescencji. – Najgorsza była dieta: musiałem jeść tylko gotowane potrawy, a taką ochotę miałem często na pizzę lub coś słodkiego – opowiada z niesmakiem.

Robert przyznaje, że wiele zawdzięcza opiece w Klinice Transplantacji Szpiku Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu. – Ci lekarze są po prostu wspaniali – mówi. – Zdarzało się, że nawet po dyżurach wpadali do szpitala zobaczyć, jak się czujemy – opowiada z zapałem.

W walce z chorobą ważna okazała się siła psychiczna Roberta i... zamiłowanie do sportu. Chociaż lekarz mówił, że jeszcze za wcześnie na ruch, chłopak dosyć szybko zaczął wykonywać różne ćwiczenia. Później zaczął trenować kickboxing. – To była walka ze swoją słabością i ze zgryźliwością innych – mówi Robert. – Wiadomo, na takie treningi przychodzą twardziele, chłopaki „przypakowani”, a ja byłem mały i schorowany, więc zdarzały się docinki pod moim adresem – wspomina. Po pół roku odzyskał formę. Nawet w klasie stał się jednym z lepszych z WF-u.

– Na pewno w jakiś sposób wygrałem to życie, dlatego staram się teraz z niego korzystać – mówi Robert. – Wielu ludzi niepotrzebnie się poddaje, a chorobę trzeba też wygrać psychicznie. Praca ratownika medycznego jest też jakąś odpowiedzią na doświadczenie własnej walki o życie. – To chyba wpłynęło na wybór zawodu. Kiedyś mi ratowano życie, a teraz ja mogę to robić dla innych – twierdzi. Kiedy lekarz powiedział mu, że ma prawo starać się o rentę inwalidzką, stanowczo odmówił. – Absolutnie nie wchodziło to w grę, chciałem na siebie sam zarabiać. Są inni, którzy tych pieniędzy potrzebują.

Co się stało z ich włosami?
– A mogę teraz ja coś powiedzieć? – 21-letnia Kasia udaje lekko zirytowaną wtrąceniami taty. Właściwie mówią niemal jednocześnie. Ojciec i córka prześcigają się w znajomości szczegółów całej historii. – Jestem na rencie, więc mogłem być ciągle przy Kasi, nawet w szpitalu – mówi pan Bogdan Poczęsny. Kasia zawsze lubiła WF w szkole, a zwłaszcza bieg na 1000 m. Po jednym z takich wyczynów poczuła, że coraz ciężej oddycha. Myślała, że to astma. Lekarz po badaniu stwierdził natomiast, że Kasia staje się kobietą i taki stan jest normalny w tym wieku. Dopiero na USG zauważono guz.

Lekarze zdecydowali, że trzeba chorą przewieźć do innego szpitala. Właściwie nie powiedzieli, o co naprawdę chodzi. – Dojechaliśmy do szpitala, blisko był cmentarz. Nieciekawie tam wyglądało. W środku pełno było dzieci bez włosów, ale nic do mnie nie docierało – opowiada Kasia. Na miejscu usłyszała, że musi się poddać chemioterapii. Zagrożenie życia było duże. Jak zwykle u osób zapadających po 10. roku życia na białaczkę limfablastyczną ostrą.

To była ósma klasa podstawówki. Kasia pierwszy raz mogła pochwalić się świadectwem z czerwonym paskiem. Koniecznie chciała dostać się do wybranej szkoły do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Dwa tygodnie przed rozdaniem świadectw trafiła do szpitala. Na bal absolwentów już nie poszła. Zdążyła jeszcze zdać egzaminy do szkoły średniej. W pokoju Kasi półki i biurko zapełniają książki i encyklopedie. Przez cztery lata liceum miała indywidualny tok nauki – nauczyciele przychodzili do domu.

Większość z nich wspomina dobrze. – Ale był taki jeden profesor, który traktował mnie jak małe dziecko – mówi z przekąsem. – Pytał mnie na przykład: masz dwa jabłuszka i jedno, to w sumie masz trzy, tak? Rozumiesz? – myślałam, że zaśmieję mu się w twarz – mówi.

– Pamiętam też, jak raz weszłam z koleżanką do sklepu. Nie nosiłam chusty, a włosy dopiero powoli mi odrastały. Sprzedawczyni patrzyła na mnie jak na kryminalistkę – Kasia nie kryje ironii. – Najważniejsza jest normalność i zwyczajne traktowanie chorego – dodaje.

Po pierwszym przeszczepie nastąpił nawrót. Kasia zaczęła utykać na jedną nogę. Jak to przyjęła? – Powiedziała: to zaczynamy od nowa – mówi ojciec. Cały czas był przy córce. Uważa, że rodzic nie może okazywać dziecku zwątpienia, ale musi tworzyć normalną atmosferę. – Każdy nosi swój krzyż i trzeba go donieść. Może od Boga mieliśmy takie doświadczenie? – pyta retorycznie. Dzisiaj pomaga innym rodzicom dzieci chorych na raka, którzy są mniej wytrzymali psychicznie. Kasia jest wiceprezesem stowarzyszenia „Nasza nadzieja”, które skupia byłych i obecnych pacjentów dziecięcych klinik. Czasami dzwoni do niej psycholog i zaprasza na spotkania z chorymi dziećmi. – Rozmawiałam z pewnym chłopcem, który miał nawrót. Mówię: zobacz, ja też miałam nawrót i żyję, to ty też będziesz żył – opowiada z przekonaniem. Jeśli tylko nadrobi zaległą maturę, startuje na chemię.

Aniołek z kilogramem nadwagi
W sali zabaw dla dzieci, niedaleko centrum Wrocławia, kilkanaścioro maluchów korzysta z różnych atrakcji. Nic nie wskazuje na to, że dla jednego z nich jeszcze kilka lat temu taka zabawa mogła być nieosiągalnym marzeniem. Ciągle roześmiana i stale w innym miejscu. – Agatka była typowym aniołkiem – mówi ojciec, Bogumił Janik. – Aż nagle w szóstym miesiącu zaczęła nagle płakać w nocy. Lekarz domowy poprosił o udanie się do szpitala tylko na USG. Wróciliśmy po dwóch tygodniach, po operacji – wspomina. Na lewej nerce wykryto duże wybrzuszenie. Tydzień wcześniej była na kontroli, ale lekarz tego nie wykrył.

Procedura jest taka, że dzieciom do szóstego miesiąca wycina się guza, a następnie wysyła do ekspertyzy do Sztokholmu. W momencie operacji „nieproszony gość” ważył 1 kg. Było zagrożenie życia. – Trudno myśleć, co by się stało, gdyby to się rozlało – mówi ojciec. Wszystko jednak przebiegło pomyślnie. W marcu rodzice pójdą z nią prawdopodobnie na ostatnią kontrolę.

– Chodźcie tam, pozbieramy razem kulki – Agatka przynosi w worku już trochę zebranych naboi z plastiku. Zaczęła chodzić dość późno, ale teraz wyraźnie dogania rówieśników. – Nie wiemy z żoną, dlaczego zaczęła też późno mówić – opowiada Bogumił. – Miała już prawie trzy latka. Pewnego dnia podeszła i zaczęła z nami rozmawiać. I były to w miarę prawidłowo zbudowane wyrazy – mówi. – Mocno nami wstrząsnęło to doświadczenie. Mieliśmy nieprzespane noce z pytaniem: dlaczego? Ale ja z natury jestem opanowany. Pomogły mi też trudne doświadczenia zawodowe – nie pozwalały mi pogrążyć się w marazmie – Bogumił wspomina ze łzą w oku. Agatka widzi, że szykujemy się do wyjścia, więc postanawia interweniować. – Możemy jeszcze zostać? – pyta odważnie panią w szatni. I znowu składa nam propozycję nie do odrzucenia. – Jutro wyruszamy na wielki podbój domu sklepowego – macha na pożegnanie. Zapomniała, że jeszcze go nie zbudowała. Ale da radę. Jest czas. Jest życie.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.