Dokopali się cudu

Szymon Babuchowski

|

GN 11/2006

publikacja 08.03.2006 09:43

Kiedy usłyszeli głos zasypanego, żadna siła nie była ich w stanie wyciągnąć spod ziemi. – Powiedzieliśmy, że nie wyjdziemy stąd, dopóki go nie wyciągniemy – mówi ratownik górniczy Krzysztof Nowak.

Dokopali się cudu Na co dzień żyją w cieniu, dopiero akcje takie jak ta budzą zainteresowanie mediów. Mirosław Rzepka

Pierwszy sygnał z nadajnika przy lampce Zbigniewa Nowaka odebrali w piątek. Ale sygnał emitowany jest bez względu na to, czy ktoś żyje, czy nie. A Nowak przebywał tam od środy. Właściwie nie mieli wielkiej nadziei. – Kiedy zobaczyłem drugi chodnik i te wszystkie zmiażdżone żelastwa, pomyślałem, że jeśli przeżyje, to będzie wielki cud – wyznaje ratownik z zastępu, który pierwszy dotarł do zasypanego.

W nocy z niedzieli na poniedziałek, około 4.30, usłyszeli jego głos. Najpierw było niedowierzanie. – Zapadła martwa cisza, wszyscy nasłuchiwali kolejnych sygnałów – wspomina Krzysztof Nowak. Potem, ze zdwojoną energią, znowu zaczęli kopać. Dzieliło ich jeszcze 13–14 metrów. – Cały urobek zgarnialiśmy rękami pod brzuch – opowiada zastępowy Janusz Jarząbek, od 17 lat pracujący jako ratownik. Do zasypanego dotarli w dwie i pół godziny. – Sam nie wiem, jak to zrobiliśmy – mówi.

Wspinaczka w dół
W kopalni „Halemba” na każdej zmianie na dole dyżurują po dwa pięcioosobowe zastępy ratowników. Na co dzień są zwykłymi pracownikami kopalni, zajmują się pracami zleconymi przez kierownika działu wentylacji. Wiążą się one głównie z profilaktyką, utrzymaniem bezpieczeństwa. Dopiero gdy zaczyna się akcja, ratownicy przeobrażają się w prawdziwych bohaterów, walczących o życie drugiego człowieka, nierzadko z narażeniem własnego.

Ratownik, który udaje się na dół, wygląda trochę tak, jakby wybierał się na wspinaczkę wysokogórską. Jest solidnie objuczony, zaopatrzony w butle tlenowe, urządzenia łączności i podstawowy sprzęt: nożyce, kilofy, piły, siekiery. – Musi mieć dobre zdrowie, a przede wszystkim odpowiednie predyspozycje psychiczne – mówi Damian Hamczyk, kierownik stacji ratowniczej na zmianie A. – Dlatego przyjmuje się ich na podstawie specjalnych badań. Mało komu udaje się przez nie przejść. W ciągu roku każdy z nich odbywa sześć ćwiczeń: trzy w Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego, dwa w zakładowej stacji ratowniczej i jedno na dole. Dla zastępowych odbywa się dodatkowo specjalne seminarium.

Praca na kolanach
Akcje zawałowe, zwłaszcza o takim stopniu trudności, nie należą do najczęstszych. Do tej pory ratownicy z „Halemby” mieli częściej do czynienia z akcjami pożarowymi. – Zastępy, które docierały do Zbyszka Nowaka, pracowały w ekstremalnych warunkach – twierdzi Hamczyk. Ratownicy obawiali się tąpnięć, cały czas istniało zagrożenie metanowe. Każda iskra mogła spowodować wybuch, dlatego wszystkie prace musiały być wykonywane ręcznie. Zadanie utrudniały wysoka temperatura i wilgotność. Wyrobisko miało najwyżej metr wysokości i tyle samo szerokości. Praca odbywała się więc na leżąco albo na kolanach. Nie dało się też zrobić zmiany na miejscu, bo tunel był zbyt wąski. Musieli wyjść jedni, żeby zrobić miejsce drugim. Podczas jednej zmiany pracowały po cztery zastępy z kilku śląskich kopalń. Podchodziły do zasypanego z dwóch stron. Po czterech dniach przyszło załamanie. Powoli przestawali wierzyć, że znajdą Nowaka żywego. Akcji ratunkowej jednak nie przerywa się, dopóki nie wydobędzie się zasypanego na powierzchnię. Ten, który czeka na pomoc, nie może przecież stracić nadziei, że w końcu ktoś do niego dotrze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.